Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Gdy rozmawialiśmy rok temu o tej porze, tryskał pan energią przed nowym sezonem żużlowym. Jak jest teraz?
Tomasz Gollob, mistrz świata na żużlu z 2010 roku: Niestety, znów jestem bardzo chory. Przez dwa tygodnie byłem w szpitalu MSWiA w Bydgoszczy, gdzie zajmowali się mną urolodzy. Dopiero wyszedłem, a już w kolejnym tygodniu mam zaplanowane konsultacje z profesorem Markiem Haratem.
Co się dzieje?
Walczę z infekcjami i różnymi powikłaniami. Nie jest dobrze.
Czy to znaczy, że cała zima była dla pana kiepska?
Było trudno. Nie chciałem tego ogłaszać publicznie, bo uważam, że do takich spraw trzeba podchodzić na spokojnie, ale muszę przyznać, że jest trudno. Nie róbmy jednak z tego żadnej tragedii.
Rok temu mocno skupiał się pan na rehabilitacji, ćwiczył po kilka godzin dziennie. Jak jest teraz?
Bez dwóch zdań ta zima była dla mnie znacznie trudniejsza. Niestety, choć przestrzegam wszystkich zaleceń i robię wszystko, co tylko mogę, widzę, że z każdym rokiem jest mi coraz trudniej.
Brzmi to niepokojąco.
Moje życie po wypadku nie jest łatwe, ale nie poddaję się. Jestem pod opieką dobrych specjalistów i oni też robią wszystko, by było lepiej. Więcej będę mógł powiedzieć po konsultacji z profesorem Haratem. On sprawdzi, jak to wygląda od strony rdzenia kręgowego.
Czy obecny stan zdrowia pozwala panu na rehabilitację?
Staram się trenować, kiedy tylko mogę. Szybciej się jednak męczę.
Jeszcze rok temu chwalił się pan, że wytrzymuje ponad godzinę w pozycji pionowej przy specjalnym urządzeniu. Poprawił pan ten rekord?
Nie traktuję tego w kategorii rekordów, bo w rehabilitacji chodzi o systematyczną pracę, którą niestety zaburzają infekcje. To nie są łatwe tematy, bo choć rehabilitacja jest krokiem do poprawienia samopoczucia i sprawności, to jednak intensywne zajęcia sprawiają, że ból w okolicach nóg jest jeszcze większy.
Na czym dokładnie polegają kolejne infekcje, które od ośmiu lat są razem z bólami spastycznymi największą pana bolączką?
No właśnie chyba ludzie nie do końca rozumieją, o czym mówimy. Mam obniżoną odporność, a każda najdrobniejsza infekcja kończy się 40-stopniową gorączką. Trudno to opanować i dlatego muszę być pod stałą opieką lekarzy. Nawet najdrobniejsza infekcja paraliżuje moje życie i uniemożliwia normalne funkcjonowanie.
Domyślam się, że to z kolei pogarsza dolegliwości bólowe?
Normalny człowiek nigdy nie zazna takiego bólu, z którym żyję od ośmiu lat. To jest coś niewyobrażalnego. W trakcie kariery żużlowej miałem wiele poważnych wypadków i kontuzji, ale nigdy nie czułem takiego bólu. On się pojawia w różnych momentach i wystarczy najmniejszy impuls, jak choćby wiatr, by znów powrócił w najgorszej formie.
Jakie ma pan teraz plany?
Na szczęście wróciłem już do domu. Dzięki Bogu te dolegliwości przytrafiły się przed rozpoczęciem sezonu żużlowego. Teraz potrzebuję kilku dni odpoczynku, a potem zobaczymy, co o moich problemach powie profesor. Wtedy będę wiedział nieco więcej. Nie załamuję się i chcę funkcjonować normalnie. Chciałbym od początku sezonu komentować mecze w Canal+. Naprawdę wierzę, że to możliwe.
Czy w trakcie ostatnich lat miał pan dłuższą przerwę od pobytu w szpitalach? Czy choć na chwilę z pana zdrowiem było lepiej?
Niestety, te problemy wracają cyklicznie. Nawet przez moment nie mogę zapomnieć o kłopotach ze zdrowiem. Ostatni raz byłem hospitalizowany na przełomie września i października. Cały czas jestem pod obserwacją lekarzy i nawet jeśli nie muszę wracać do szpitala na dłuższy pobyt, to pojawiam się na konsultacjach. Zdaję sobie sprawę, że bez opieki najlepszych specjalistów po prostu nie mógłbym normalnie funkcjonować. Niestety taka jest moja rzeczywistość. Zapewniam jednak, że nie poddam się. Cały czas walczę i wszystko podporządkowuje temu, by było jak najlepiej.
Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty