Po bandzie: Gonimy króliczka. I Kangura [FELIETON]

WP SportoweFakty / Michał Krupa / Na zdjęciu: Bartosz Zmarzlik i Brady Kurtz
WP SportoweFakty / Michał Krupa / Na zdjęciu: Bartosz Zmarzlik i Brady Kurtz

- Kiedy w stawce GP jest Doyle, to pierwszy rezerwowy musi być mentalnie gotowy na szybkie dołączenie do zabawy. Przed rokiem zastąpił go Fricke, teraz w kolejce czeka Madsen - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

No i nie złapaliśmy króliczka na Stadionie Narodowym. Zatem stołeczną rundę Grand Prix jeszcze długo będziemy zapowiadać jako oczekiwanie na pierwszego polskiego zwycięzcę. Za rok imprezę zastąpi przecież Drużynowy Puchar Świata. Na dziś pięciu chętnych na ten puchar, czy nawet pięciu wspaniałych, mamy: Bartosz Zmarzlik, Patryk Dudek, Dominik Kubera i bracia Pawliccy. A co z nich zostanie na kolejny sezon? Czas pokaże.

Tymczasem do pogoni za króliczkiem doszła nam jeszcze pogoń za Kangurem. Brady Kurtz uciekł Zmarzlikowi w klasyfikacji przejściowej Grand Prix i bardzo się martwimy, że rywal jeszcze trzykrotnie pojedzie na swoim domowym torze, dwukrotnie w Manchesterze i raz we Wrocławiu, a nasz reprezentant wyłącznie na wyjeździe. Kibice ze stolicy Dolnego Śląska wiele by pewnie dali, by na Olimpijskim, przy okazji przedostatniej odsłony Grand Prix, reprezentant Betard Sparty przybił pieczątkę na złocie.

ZOBACZ WIDEO "Jak ta optyka może się zmienić." Prezes PZM ostro odpowiada Łagucie

Staram się szukać w całej tej sprawie pozytywów. Dlatego to dobrze, że Zmarzlik przestał liderować globalnym rozgrywkom. Powinno mu lepiej smakować szóste złoto, gdy nie zostanie podane na tacy, tylko będzie je musiał kawałeczkami wykradać. I nikt nie powie, że nie miał z kim przegrać pod nieobecność tego czy tamtego. Choć faktem jest, że Kurtzowi brakuje w tym sezonie niewiele, a na pewno nie szybkości. Nie musi grzebać w ustawieniach i zastanawiać się, co założyć na koło. Gdzie nie pojedzie, wszędzie jest szybki.

Pamiętam, że przed toruńskimi rundami GP, tymi decydującymi, Biało-Czerwoni organizowali sobie na MotoArenie sesje treningowe. Korzystali z nich ci, którzy czuli taką potrzebę. Teraz jestem ciekaw, czy - wybiegając nieco w przyszłość - przed 30 sierpnia ktoś wpuści Zmarzlika na Stadion Olimpijski. Raz, że jest rywalem wrocławskiego Kurtza, a dwa - w Lublinie dają mu zatrudnienie m.in. po to, by zachował dla tego miasta status żużlowej stolicy Polski. Kosztem choćby Wrocławia. A więc nie ma co liczyć, że ktoś zaprosi Zmarzlika do stolicy Dolnego Śląska i przekaże mu garść kluczowych informacji. No chyba, że zawodnikiem Motoru będzie już wtedy Maciej Janowski… Mógłby wówczas szepnąć jakąś wskazówkę do ucha Zmarzlika, który zimą podróżował przecież aż do Warszawy, by wesprzeć starania o przywrócenie Janowskiemu statusu reprezentanta Polski.

Coś nam się ten Motor rozpada i w sumie trudno się dziwić, bo bycie częścią takiego tworu to plusy i minusy. Z jednej strony zawodnicy stworzyli piękną historię klubu, wzmacniając przy tym swoje nazwiska. Stali się ludźmi sukcesu. A z drugiej - dłuższe tkwienie w takim układzie bywa też nużące i nie zawsze opłacalne. Bo do czterech miejsc w biegach nominowanych zawsze masz minimum sześciu chętnych. Bo to także chodzenie na kompromisy. Bo zewsząd daleko. Bo gdzie indziej można dostać kontrakt życia i nowy bodziec, tzn. sprawdzić się w nowej roli. Sportowcy lubią takie wyzwania. Zwłaszcza wtedy, gdy odczuwają potrzebę zmiany, a kasa się zgadza.

Tośmy sobie pospekulowali. Wracając jednak do Grand Prix - na dziś nie wiemy, jak będzie wyglądać rywalizacja o tytuł IMŚ i kto w niej będzie brał udział. Choć po weekendzie odpadł zapewne Jason Doyle. Kiedy jest on w stawce, to pierwszy rezerwowy cyklu musi być gotowy mentalnie na szybkie dołączenie do zabawy. Przed rokiem w Pradze zastąpił go Max Fricke, teraz w kolejce czeka Leon Madsen. No, czeka mniej lub bardziej, bo nie mam pewności, czy Leonowi ten cały elitarny cykl jest teraz potrzebny do szczęścia.

W każdym razie byłoby to paskudne zrządzenie losu, gdy Doyle drugi rok z rzędu musiał zwracać polskiemu klubowi część pieniędzy za podpis. Pardon! Za przygotowanie do sezonu. Żeby była jasność, nie mam nic przeciwko temu przepisowi. Tym bardziej, że Doyle to typowy pracownik fizyczny - idzie tam, gdzie dadzą więcej i o czasie. Zatem jest to zwyczajny układ pomiędzy pracownikiem a pracodawcą, natomiast wątki emocjonalne są dodawane przez obie strony wyłącznie na potrzeby kibiców.

Faktem jednak jest, że we Wrocławiu wyglądało to nieco inaczej niż w Grudziądzu. Andrzeja Rusko stać było na to, par excellence, by darować zwracanie pieniędzy klubowej ikonie, Taiowi Woffindenowi.

No i jestem ciekaw, na ile kontuzja Doyle'a była wynikiem uderzenia w pneumatyczną bandę osadzoną, o zgrozo, na żelaznej konstrukcji. Bo takie stosuje się przy budowie torów jednodniowych. To ciekawe, że zawodnicy siedzą cicho i nikomu ona nie przeszkadzają. Choć przestawić ją można by dopiero czołgiem. Przecież ten płot ani drgnął po uderzeniu Australijczyka. Nic a nic. No ale takie mamy obecnie standardy.

Wojciech Koerber

Komentarze (4)
avatar
Caprae
21.05.2025
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
Historia tego tworu Panie Wojciechu sięga 1947 roku . Historia żużla w Pana rodzinnym mieście przypada co prawda jeszcze wcześniej , bo na lata 20 XXI wieku . Ale czy w tym czasie to miasto na Czytaj całość
avatar
rataek
21.05.2025
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Tor w Manchesterze i we Wrocławiu jest do walki ,wieć wszystko może się zdarzyć 
avatar
Don Ezop Fan
21.05.2025
Zgłoś do moderacji
11
4
Odpowiedz
Czesc Wojtek. Twoj kumpel z Wilkszyna- Don Bartolo Czekanski wyjechal wreszcie na tor w Lesznie? Cos chyba znowu sciemnia albo smaruje... Wiesz moze kiedy wyda swoja autobiografie? Ma byc rewel Czytaj całość
Zgłoś nielegalne treści