Bartosz Zmarzlik w sobotni wieczór pomylił się tylko raz, kiedy to w ostatnim wyścigu rundy zasadniczej przyjechał do mety na trzecim miejscu. To nie przeszkodziło mu w bezpośrednim awansie do najważniejszej gonitwy Grand Prix Wielkiej Brytanii w Manchesterze. A w niej postawił kropkę nad "i".
- Od pierwszego biegu czułem się wyśmienicie. Na ten wyścig zmieniłem coś, by nie zestresować się przed finałem i naprawdę, wyjątkowo dobrze jeździło mi się w Manchesterze i nie jest on taki zły, jak o nim pisano wcześniej (śmiech). Wszystko grało, mój team zrobił kapitalną robotę. Zarywają noce, by motocykle były naprawdę fajne oraz przyjemne, a ja nie muszę się o nic martwić - mówił przed kamerami Eurosportu polski żużlowiec.
ZOBACZ WIDEO: Żużel. Magazyn PGE Ekstraligi. Goście: Sajfutdinow, Murawski i Hellstroem-Baengs
W wywiadzie udzielanym Marcelinie Rutkowskiej-Konikiewicz nie mogło zabraknąć wątku dotyczącego rodziny. - Dzieci wspierają i pchają dalej, by robić to na ich oczach i to jest dla mnie wyzwanie, by w moim wieku pamiętały, co tata robił. To jest dla mnie mega ważne, ale to też zasługa żony, która nie ma lekko, kiedy nie ma mnie w domu. Ale wracam już, tęsknię za polskim śniadaniem, bo tutaj średnio było - żartował przed kamerami mistrz świata.
Zawodnik mówił także o przebiegu finałowego wyścigu. W nim po przegranym starcie z Bradym Kurtzem od razu rzucił się na zewnętrzną.
- Trochę się stresowałem, bo pierwszy łuk nie był korzystny, ale można było budować prędkość, o ile ktoś nie wystawił koła, a tak się stało. Wiedziałem, że muszę przynajmniej dwa-trzy razy dotknąć płotu, by motocykl się wyprostował i nabrał fajnej prędkości - skomentował. Dodał, że musiał jechać nieco na oślep, bowiem potężną szprycą "poczęstował" go wspomniany Kurtz.
Poczuj ryk silników! Żużel w Pilocie WP – włącz Eleven Sports i oglądaj na żywo (link sponsorowany)