12 czerwca Polskę obiegła smutna wiadomość - w wieku 83 lat zmarł Józef Jarmuła. Były żużlowiec, prawdziwy showman, prekursor, człowiek wyprzedzający swoje czasy. Kochali go kibice w całej Polsce, szczególnie kobiety. Rywale bali się z nim stawać pod taśmą. Nienawidzili za to sędziowie oraz działacze klubowi. Postać ikoniczna, której teraz może dorównać wyłącznie Bartosz Zmarzlik.
Ukochany przez publiczność
- Myślę, że kiedy był kochany przez publiczność, czego niektórzy mu zazdrościli, nie mówiąc o tym głośno, to jeździł dla fanów i widowiska. Ludzie przychodzili na Jarmułę. Zawsze pytano, czy wystąpi w meczu. Zaczęło to obrastać w pewną legendę. Najlepszym dowodem było spotkanie w Poznaniu w dniu jego śmierci. W trakcie zawodów kibice zaczęli skandować jego imię i nazwisko, choć go nie znali - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Henryk Grzonka, wieloletni dziennikarz żużlowy.
ZOBACZ WIDEO: "Powinno się to zrobić." Hellstroem-Baengs wprost o złych decyzjach w Częstochowie
Chociaż Jarmuła nie miał wielkich osiągnięć indywidualnych, imponował fanom czymś innym - stylem jazdy. Nikt wcześniej i być może nikt później nie potrafił tak wiele zyskiwać na dystansie, jak on. Mówiono, że specjalnie przegrywał starty, tylko po to, aby móc się popisywać swoimi umiejętnościami przez kolejne cztery okrążenia. Był po prostu kwintesencją idei sportu, dostarczał ogromne emocje. A wszystko w zawiązanej na szyi charakterystycznej apaszce w groszki.
- Gdy patrzę obecnie na Bartosza Zmarzlika i jego przebijanie się z czwartej na pierwszą pozycję, widzę Jarmułę sprzed lat, choć oczywiście teraz mamy zupełnie inny sprzęt. Józek dokładnie tak samo jeździł i walczył do końca. To było u niego niesamowite. Publiczność właśnie za to go kochała, a on kochał ją - opowiada nasz rozmówca.
"Urodził się za wcześnie"
Jarmuła był także świetnie przygotowany fizycznie. Dużo ćwiczył, robił wiele pompek, biegał, nie pił i nie palił. Nie miał jednak łatwo w świecie żużla. Niektórzy zarzucali mu ośmieszanie przeciwników, a ci nie zawsze chcieli się z nim ścigać. Arbitrzy wykluczali go za zbyt niebezpieczną jazdę. Były osoby, które chciały odebrać mu licencję.
- Nie tylko ja tak uważam, ale Józek urodził się za wcześnie. Gdyby to się stało 20 czy 30 lat później, jego wymiar sportowy byłby zupełnie inny. On naprawdę był wielkim zawodnikiem, tylko nie na tamte czasy. Stworzył swój własny styl jazdy. Uniesione przednie koło, balans ciałem, noga wysunięta w tył. Za to sędziowie go nie lubili, wykluczali, zawieszali. Miał poważne problemy. Gdy później w latach 80. zaczęli tak jeździć wielcy Duńczycy, niektórzy zamilkli - wspomina Grzonka.
Jednego brakowało mu do wejścia na szczyt
Wiele osób zastanawia się, dlaczego w takim razie Jarmuła nigdy nie odniósł tak wielkich sukcesów, jak jego rówieśnicy. Zdaniem dziennikarza wpływ na to miało małe kalkulowanie, walka do końca i brak jakiegokolwiek wyrachowania. Czasami po prostu na tym tracił. Tak było, chociażby w 1975 roku w Częstochowie w trakcie finału Indywidualnych Mistrzostw Polski.
- Był w gronie faworytów. W jednym z biegów przedarł się z ostatniej na pierwszą pozycję, pokonując po drodze innego kandydata do złota, Marka Cieślaka. Jednak potem dotknął taśmy i było po zawodach. Zajął czwarte miejsce i nie wywalczył medalu. Takich przykładów można by mnożyć wiele - wyjaśnia Henryk Grzonka.
Legenda
Józef Jarmuła urodził się w 1941 roku na Węgrzech. Tam jego rodzina uciekła przed wojną, a po jej zakończeniu osiedliła się w Raciborzu. Już od małego interesował się motocyklami. W 1961 roku trafił na treningi do Rybnika. Chwilę przed egzaminem na licencję otrzymał powołanie do wojska i musiał odbyć trzyletnią służbę. Ostatecznie spełnił swoje marzenia, rozpoczynając karierę żużlowca w 1966 roku w Śląsku Świętochłowice.
Barw drużyny bronił do końca sezonu 1972. Później otrzymał propozycję z Włókniarza Częstochowa. Na transfer nie zgodził się jednak jego obecny klub. W konsekwencji musiał odczekać rok karencji. Powrócił w sezonie 1974 i od razu wraz z nowym zespołem sięgnął do drużynowe mistrzostwo Polski, zdobywając blisko 2,4 punktu na jeden wyścig.
Często kłócił się z działaczami. Te konflikty miały swoje konsekwencje w 1981 roku. Wtedy właśnie został zawieszony przez Włókniarz na dwa lata. Domagał się lepszego sprzętu, ale klub nie chciał inwestować w motocykle. Mimo wszystko nie poddał się i dwa lata później odnowił licencję, ciesząc swoją jazdą fanów jeszcze przez dwa sezony, ale już ponownie w Śląsku Świętochłowice. W 1985 roku oficjalnie zakończył swoją karierę.
"Nigdy o mnie nie zapomnijcie"
- Marek Cieślak powiedział kiedyś, że Józef Jarmuła był kolorowym ptakiem. Dużo jest w tym określeniu prawdy. Był jednym z najbardziej utalentowanych żużlowców tamtych lat. 13 października 1990 roku w Częstochowie w trakcie swojego pożegnania przemówił do publiczności i miał jedną prośbę: "nigdy o mnie nie zapomnijcie". Ponoć dostał taką owację, że brawa ze stadionu było słychać pod Jasną Górą. Ja powtórzyłem te słowa na jego pogrzebie w środę - kończy Henryk Grzonka.
Jarmuła przez następne kilkadziesiąt lat był w świetnej formie fizycznej. W 2019 roku podczas finału Indywidualnych Mistrzostw Polski wykonywał pompki na torze, a potem zbiegał do parku maszyn, jakby był trzy razy młodszy, a miał wtedy 78 lat. Rok później w trakcie PGE Indywidualnych Międzynarodowych Mistrzostw Ekstraligi przejechał na motocyklu cztery okrążenia. To było coś niesamowitego.
Józef Jarmuła zdobył łącznie osiem medali Drużynowych Mistrzostw Polski. Poza wcześniej wspomnianym złotem w jego kolekcji były też cztery srebra (1969, 1970, 1975, 1976) i trzy brązowe krążki (1972, 1977, 1978). Wielokrotnie reprezentował nasz kraj w zawodach międzynarodowych.
Mateusz Kmiecik, dziennikarz WP SportoweFakty
Poczuj ryk silników! Żużel w Pilocie WP – włącz Eleven Sports i oglądaj na żywo (link sponsorowany)
Miałem szczęście widzieć.go na torze.
Żegnaj mistrzu show dla kibiców.