Jak co roku po każdym zakończeniu cyklu Speedway Grand Prix wśród kibiców oraz ekspertów rozpoczynają się dyskusje na temat stałych dzikich kart na przyszłoroczną edycję Indywidualnych Mistrzostw Świata. Nie inaczej było tym razem. I chociaż organizatorzy GP przyzwyczaili nas do zaskakiwania swoimi wyborami, to teraz jeszcze raz spowodowali, że wszyscy komentowali ich decyzje.
- Przyznawanie dzikich kart jest tak naprawdę loterią. Raz władze światowego żużla kierują się aspektami narodowościowymi, aby urozmaicić ten cykl pod względem liczby krajów i próbują nam tłumaczyć, że to jest dobry kierunek. Po czym przychodzi kolejny rok i już na te zasady nie zwracają uwagi - twierdzi w rozmowie z WP SportoweFakty Krzysztof Cegielski.
ZOBACZ WIDEO: W Toruniu już myślą o... składzie drużyny na 2028 rok
W tym roku ogłoszono, że stałe przepustki na starty w Grand Prix otrzymają od organizatorów: Jason Doyle, Max Fricke oraz Tai Woffinden. To właśnie nazwisko Brytyjczyka spowodowało największy szok. W końcu w meczu ligowym na polskich torach wystąpił on po raz ostatni 28 czerwca 2024 roku. Nasz rozmówca mówi jasno, że obaj Australijczycy należą do światowej czołówki i ich wybór nie budzi kontrowersji. Zupełnie inaczej jest w przypadku trzykrotnego indywidualnego mistrza świata.
- Są zawodnicy, którzy bardziej zasługują na miejsce w SGP w tym momencie. Nie wiem, czy ten cykl jest dla Taia odpowiednim miejscem do odbudowania się. Zastanawiam się, czy w ten sposób władze światowego żużla oraz sponsorzy nie zrobią mu więcej krzywdy niż pożytku. On musi się spokojnie rozjeździć. Na tę chwilę nie jest w stu procentach sprawnym człowiekiem. Wrzucanie go na tak głęboką wodę, gdzie tory są często bardzo trudne, powoduje pewne obawy o niego. Aczkolwiek bez wątpienia jest to ostatnia szansa, aby spróbować jazdy na światowym poziomie - uważa były żużlowiec.
Jednocześnie dodaje, że w tym roku władze światowego żużla miały idealną okazję, aby w końcu nie wzbudzać tak wielkiej kontrowersji, a równocześnie nadal trzymać się swojej próby poszerzania geografii wśród uczestników Indywidualnych Mistrzostw Świata.
- Biłbym brawo, gdybym zobaczył w nich Nazara Parnickiego, Adama Bednara, Mathiasa Pollestada czy Luke'a Beckera. Było grono zawodników, którzy mogli zadowolić wszystkich. Są to młodzi żużlowcy, lecz skazani w przyszłości na starty w Grand Prix. Tacy jeźdźcy powinni obecnie się tam dobijać i im powinno się pomagać bardziej niż tym doświadczonym. Jeśli była już potrzeba wprowadzenia Brytyjczyka do cyklu to można było wybrać Toma Brennana - podsumowuje Krzysztof Cegielski.
Mateusz Kmiecik, dziennikarz WP SportoweFakty