Stelmet Falubaz Zielona Góra zatrzymał trzon w postaci Leona Madsena i Przemysława Pawlickiego, a także związał się nową umową z Damianem Ratajczakiem. Do kilku zmian jednak musiało dojść. Odeszli bowiem Jarosław Hampel (koniec kariery), Rasmus Jensen (Stal Rzeszów), a w miejsce jednego z nich dołączy Andrzej Lebiediew.
Łotysz nie został jeszcze ogłoszony przez nowy klub, ale nie przeszkadza mu to w rozmowach o startach w Falubazie. I nie ukrywa, że to Piotr Protasiewicz odezwał się do niego w sprawie współpracy.
ZOBACZ WIDEO: Wielkie zmiany u Kacpra Woryny. "Rewolucji nie będzie"
- Jeśli chodzi o szczegóły kontraktu, to była bardzo krótka rozmowa, ale była bardzo długa jeśli chodzi o filozofię tej drużyny. Poczułem się w jakimś stopniu potrzebny. Poczułem, że będę miał swoją rolę w tej drużynie. A nie taką rolę, którą zazwyczaj ostatnie lata. Nie ukrywajmy, że większość klubów, w których jeździłem, kontraktowała mnie jako drugą linię. Ale potem wychodziło tak, że ta drużyna jeździ słabiej i z Andrzeja Lebiediewa wymagają punktów lidera - powiedział w rozmowie z wzielonej.pl.
Zawodnik odniósł się także do negatywnych komentarzy na swój temat. Choć tych wydaje się, że w tym roku było miej, bo wielu doceniało jednak to, ile wnosi do gorzowskiej drużyny. Wciąż wielu drwiło jednak, że w każdym sezonie Lebiediew jeździł w zespole, który żegnał się z PGE Ekstraligą. Stal do końca walczyła o byt, ale dała radę.
- Nie zarabiam jako lider, nie kontraktują mnie jako lidera. Nie wiem, który z zawodników spotkał tyle hejtu co ja w ostatnich latach. Muszę radzić sobie z tym. Ale poczułem, że ta rola, która jest przeznaczona dla mnie w Falubazie, wydaje mi się, że jest idealna i że mogę w końcu złapać ten oddech i poczuć komfort - dodał.
Lebiediew zauważył, że brak regularnych wypłat jest niekomfortową sytuacją, ale nie był to decydujący czynnik o odejściu z Gezet Stali.