Henryk Żyto przyszedł na świat 1 listopada 1936 roku w Poniecu. Jego matka, Maria, urodziła się w niemieckiej Westfalii, dokąd w XIX wieku wyjechało wielu Polaków. Ojciec, Teodor, pochodził z okolic Rawicza. Para poznała się jeszcze przed wojną, pobrała i zamieszkała w Poniecu, gdzie Teodor prowadził restaurację na rynku. Spokojne życie rodziny przerwał wybuch II wojny światowej.
Ojciec Henryka ruszył na front, by walczyć za Polskę. – Poznałem ojca bardzo późno, bo kiedy byłem mały, on poszedł na front, a potem trafił do niewoli i został zmuszony do pracy na niemieckiej farmie - wspominał Henryk Żyto w książce Wiesława Dobruszka z cyklu "Asy żużlowych torów".
ZOBACZ WIDEO: "Lubię problemy". To dlatego kupił Włókniarza
W 1944 roku rodzinę Żytów przymusowo wysiedlono z Ponieca. Po brutalnej pobudce z krzykami niemieckich urzędników przewieziono ich do Gosynia, a potem pociągiem do Poznania, gdzie zostali rozdzieleni. Ostatecznie trafili do Lipska – i tam cudem uniknęli śmierci.
- Tuż przed dworcem przeżyliśmy nalot amerykańskich bombowców. Alianci zapewne sądzili, że Niemcy przewożą pociągami czołgi. Może tak było, ale w wagonach jechali też ludzie, tacy jak my - wspominał Żyto. - Kiedy ogłoszono alarm, kazano nam wysiąść. Nie było gdzie się ukryć, a mama próbowała schować mnie i brata pod krzakiem przed odłamkami. Nalot trwał około dwóch godzin, wszystko wokół legło w gruzach, lecz jego rodzinie udało się przeżyć - mówił.
Ojciec Henryka przebywał wtedy w miejscowości Eichberg (obecnie Lubogoszcz), gdzie pracował u Niemki na gospodarstwie. To właśnie ona pomogła zjednoczyć rodzinę po wojennej rozłące. Henryk poznał ojca dopiero, gdy miał osiem lat - podczas podróży furmanką między Krosnem Odrzańskim a Lubogoszczą. To spotkanie było dla niego jednym z najważniejszych momentów w życiu.
Po wojnie Henryk zaczął interesować się motocyklami. Ojciec kupił używany motocykl, na którym młody Żyto potajemnie jeździł. Wtedy narodziło się jego marzenie o żużlu. W szkole zaprzyjaźnił się ze Stanisławem Kowalskim z Unii, który namówił go do wstąpienia do szkółki żużlowej.
Znalazł się w gronie 80 młodych zawodników szkolonych przez Józefa Olejniczaka. Wkrótce trafił do grupy, która miała realne szanse na sukces. Zdobył licencję, startując w barwach Unii Leszno w latach 1953–1963, gdzie stał się jednym z czołowych zawodników. Po dwóch sezonach doszło jednak do tragedii – jego przyjaciel Stanisław Kowalski zmarł w wyniku obrażeń odniesionych w wypadku.
- Stasiu długo leżał w szpitalu, chyba trzy miesiące. Zmarł dokładnie pięć lat po Alfredzie Smoczyku. Był młody, ale już najlepszy w drużynie - wspominał Żyto. Podczas pogrzebu poprowadził motocykl żużlowy, oddając hołd przyjacielowi, dzięki któremu trafił do tego sportu.
W 1965 roku Żyto odszedł z Unii Leszno z powodu zaległych należności za pracę szkoleniową. Klub nie wywiązywał się z obietnic, a po bezowocnych miesiącach nałożono na niego karę zawieszenia. – Klub nie spełniał zobowiązań, a ja, będąc już po ślubie, miałem wydatki na mieszkanie i sprzęt. Klub był mi winien pieniądze – tłumaczył Żyto.
Zdecydował się przejść do Wybrzeża Gdańsk. Choć media krytykowały ten krok, kibice go popierali. - Odszedłem z Leszna z powodu złej atmosfery i niesłusznego zawieszenia. W klubie panowała bieda, ale bolały mnie słowa tych, którzy nie znali sytuacji, a mnie osądzali - mówił.
W barwach Wybrzeża startował do 1980 roku, kończąc karierę w wieku 44 lat. Podczas meczu z Czechosłowacją symbolicznie pożegnał się z torem, wyjeżdżając razem z synami – Piotrem i Pawłem. Jeszcze przez kilka lat startował w turniejach oldbojów, aż do 1992 roku, gdy po poważnym wypadku, w którym złamał trzeci krąg lędźwiowy, trafił do szpitala i zakończył karierę.
Obaj synowie Henryka również próbowali swoich sił w żużlu. Piotr zdobył licencję, odnosił sukcesy wśród młodzieży, a po zakończeniu startów został trenerem. – Dorastałem w domu żużlowca i nasiąknąłem tym metanolem. Tata był zadowolony, ale nigdy mnie do tego nie zmuszał – wspominał.
Paweł również trenował, ale przez kontuzje nie uzyskał licencji. – Zacząłem jeździć, mając 15 lat. Trenowałem od 1981 roku, lecz uraz kolana przed egzaminem uniemożliwił mi jego zdanie – mówił.
- Doświadczenie ojca jako trenera bardzo mi pomagało. Często o tym rozmawialiśmy, a on zawsze miał dla mnie dobrą radę. Był świetnym zawodnikiem, ja osiągnąłem mniej, ale w roli trenera sprawdziłem się lepiej. Tata też był znakomitym szkoleniowcem – inne czasy, ale wielu zawodników wychował, również za granicą, na Węgrzech – dodawał Piotr Żyto.
Henryk Żyto zmarł 7 marca 2018 roku. Jego największym sukcesem w reprezentacji Polski było Drużynowe Mistrzostwo Świata z 1961 roku oraz złoty medal Indywidualnych Mistrzostw Polski w 1963 roku. Dwukrotnie wystąpił też w finale Indywidualnych Mistrzostw Świata.