3 maja 2006 roku miał miejsce przerażający wypadek, który na zawsze zmienił życie Rafała Wilka. Ówczesny żużlowiec KSM-u Krosno stracił panowanie nad motocyklem, po czym odbił się od bandy, a następnie upadł na tor. Niestety, jadący za nim rozpędzony Martin Vaculik nie zdołał go ominąć i wpadł na niego z dużą prędkością. Diagnoza w szpitalu była przerażająca - złamanie kręgosłupa i uszkodzenie rdzenia kręgowego.
Wiele osób w takim momencie praktycznie by się załamało i nie podniosło na nowo. Takim człowiekiem nie jest jednak Wilk. Na początku został szkoleniowcem żużlowym, ale szybko zainteresował go także handbike. Od razu rozpoczął treningi, a wielkie sukcesy przyszły po kilku latach.
W 2012 roku w Londynie zdobył dwa złote medale paralimpijskie. Kolejny tytuł dołożył cztery lata później w Rio de Janeiro. Na tej samej imprezie wywalczył jeszcze srebro. W 2024 roku w Paryżu dorzucił do tego dorobku brąz. Oprócz tego jest dwukrotnym mistrzem świata. 9 grudnia obchodzi swoje 51. urodziny i nie myśli o zakończeniu kariery.
ZOBACZ WIDEO: Będzie zmiana regulaminu rozgrywek? Ten warunek musi być spełniony
Mateusz Kmiecik, WP SportoweFakty: Wraca pan czasami myślami do swojego wypadku?
Rafał Wilk: Zdarza się to na przykład, gdy jestem na jakimś spotkaniu w szkole. Dzieciaki są tego ciekawe i puszczam im film dokumentalny "Rafał Wilk. Człowiek ze stali". Pokazuję, że niepełnosprawność nie jest czymś strasznym. Osoby z takimi problemami to normalni ludzie, tylko inaczej wyglądają. Ja już osobiście mam to przepracowane, nie widzę sensu rozpaczać. Jedną księgę życia trzeba było zamknąć, a drugą otworzyć. Kto wie, może nawet ciekawszą i bardziej kolorową. Trzeba się cieszyć każdym dniem.
Martin Vaculik w rozmowie z Mateuszem Kędzierskim w jego programie "Home Track" powrócił do waszego upadku. Wspominał, że bardzo pan mu po tym wszystkim pomógł się pozbierać.
Nigdy nie miałem do niego pretensji o ten wypadek. To byłoby chore z mojej strony. Martin później jeździł w Stali Rzeszów, której byłem trenerem, więc widywaliśmy się codziennie. Nawet pomieszkiwał jakiś czas u mnie. Ale już dawno się nie widzieliśmy.
Tomasz Gollob przyznaje, że codziennie zmaga się z bólem i nieprzespanymi nocami. Jak jest w pana przypadku?
Owszem, też odczuwam ból, to niestety wynika z urazu rdzenia. Czasem się śmieję, że gdybym całą noc przespał, to chyba bym zwariował, bo nie wiedziałbym, co się dzieje. To kwestia przyzwyczajenia.
Jeśli chodzi o akceptację tego, co się wydarzyło, jest pan pewnym wzorem.
Im szybciej zaakceptujemy daną sytuację, tym lepiej będzie dla nas i otoczenia. Inaczej to walka z wiatrakami. Nie ma obecnie złotego środka, który po urazie rdzenia pozwoliłby za dwa czy trzy miesiące chodzić.
Testował pan egzoszkielet. To jakoś pomaga?
To pomaga nam w pionizacji. Nie podtrzymujemy ciała dzięki mięśniom, tylko poprzez ten szkielet. Ważne, żeby to robić, ale w codziennym funkcjonowaniu nie bardzo może odciążyć. O wiele szybciej wykonam coś na wózku.
Pan jeszcze wierzy, że stanie na nogach?
Jestem cierpliwy. Czekam na jakiś przełom, ale nie robię sobie złudnych nadziei.
Jak się żyje w Polsce osobom z niepełnosprawnością?
Wiele się zmieniło. Jest lepiej niż 20 lat temu. Po wypadku myślałem, że jestem jedyną osobą w Rzeszowie, która porusza się na wózku. Później wiele miejsc stało się dla nas dostępnych. Pojawiły się windy, niższe krawężniki, więcej się nas pojawiło w przestrzeni publicznej. Staliśmy się częścią społeczeństwa. W Polsce takich ludzi żyje ponad cztery miliony, więc tak naprawdę co dziesiąty Polak ma większą lub mniejszą niepełnosprawność.
Krzysztof Cegielski w rozmowie z naszym portalem zwracał uwagę, że na całym wybrzeżu w Polsce nie ma dostosowanej ani jednej plaży dla osób na wózkach.
Świat nie jest dostosowany do osób z niepełnosprawnościami, tylko my musimy się do niego zaadaptować. Jakoś przedostałbym się do tego morza, choćby na tyłku, na tyle, ile mogę.
Część ludzi nadal nie bardzo wie, jak się niekiedy zachować w towarzystwie osoby z niepełnosprawnością, na przykład czy wypada powiedzieć: "idziemy".
Tak samo do niewidomego możemy powiedzieć "do zobaczenia". To normalna sprawa. Gorzej w ogóle się nie odezwać, bo się nie wie, jak to zrobić. Sam w większości przypadków pewnie mówię "idę", choć z chodzeniem moja jazda na wózku nie ma nic wspólnego. W Polsce świadomość społeczeństwa jest jeszcze mała. Jak czegoś nie znamy, to się tego boimy.
Na czym polega handbike?
To normalne kolarstwo, tylko kręcę rękami w pozycji prawie leżącej. Tak naprawdę cały osprzęt jest ze zwykłego roweru. Teraz są one karbonowe i ważą poniżej 10 kilogramów, a nie jak kiedyś, 16 czy 17. Mimo wszystko w przypadku osób takich jak ja wymaga specjalistycznego sprzętu. Takiego roweru nie kupimy zwyczajnie w sklepie.
W przeszłości sporo jeździł pan na zwykłym rowerze. Co jest bardziej męczące?
Między kręceniem rękami a nogami jest ogromna różnica. Na pewno zaciera się ona na płaskim terenie. Jadąc z górki, mamy nawet lekką przewagę nad kolarzami kręcącymi nogami. Pod górę jednak udo daje większą moc niż biceps.
Więcej radości dawał panu żużel czy teraz handbike?
Jedno i drugie sprawia przyjemność, musiałem tylko przewartościować życie.
W obu dyscyplinach można poczuć prędkość, choć w żużlu większą?
W sumie nie do końca. W Alpach zjeżdżałem już z prędkością ponad 100 kilometrów na godzinę.
100 kilometrów na godzinę na rowerze może robić wrażenie.
Kiedyś na Majorce trenowaliśmy z "normalnymi" chłopakami na rowerze i z nami nie wrócili, ponieważ nie dali rady. Od 13 lat prowadzę zajęcia na uczelni. Czasami daję studentom za zadanie przejechać się dwie minuty z taką mocą, jak sam jeżdżę. Na razie jeszcze żaden nie dał rady. To pokazuje, że w sporcie paralimpijskim wcale nie jest łatwiej, a poziom cały czas rośnie.
Ma pan na koncie pięć medali, trzy złote. Jest pan dumny z możliwości reprezentowania Polski?
Starty z orzełkiem na piersi zawsze są nobilitacją. Będąc żużlowcem, nie byłbym na igrzyskach, co podkreślam za każdym razem. Jestem szczęśliwy, że pasja do sportu, którą miałem, pozwoliła mi się odrodzić na nowo. Zjeździłem tak naprawdę cały świat.
Być może, paradoksalnie, gdyby nie wypadek, nie odwiedziłby pan tylu państw?
Na pewno tak. Nie wiem, czy miałbym chęci jeżdżenia po świecie. Byłem na igrzyskach w Brazylii czy Japonii. Nie jestem pewien, czy w innym przypadku bym tam dotarł.
Mam wrażenie, że w ostatnich latach o igrzyskach paralimpijskich mówi się więcej.
Wiele się zmieniło. Mamy wyrównane do "zwykłych" olimpijczyków emerytury czy stypendia olimpijskie. Ale nadal zainteresowanie społeczne nie jest wielkie. Ostatnio wygraliśmy kwalifikację medalową w lekkoatletycznych mistrzostwach Europy, a w mediach mówiło się więcej o zmianie trenera w Legii.
Nie mam zamiaru umniejszać sportowcom pełnosprawnym, ale to przed wami pojawia się więcej wyrzeczeń czy trudności.
Na pewno musimy pokonać więcej barier, żeby udać się, chociażby na trening. Może w moim przypadku nie jest aż tak trudno, lecz są różne stopnie niepełnosprawności. Mojemu przyjacielowi trzeba pomóc wejść i zejść z roweru, bo sam nie jest w stanie tego zrobić. Jeśli ktoś ma czterokończynowe porażenie, a takie osoby również jeżdżą na rowerach, to muszą przejść przez jeszcze większe wyzwanie. Przez kontakt z tymi ludźmi, a już najbardziej z wcześniej wspomnianym Rafałem Mikołajczykiem, naprawdę nie narzekam, że mam jakąś niepełnosprawność, gdyż widzę, ile on musi pokonać barier dnia codziennego.
Pan swoją karierę sportową ma zamiar kontynuować?
Od poniedziałku mamy zgrupowanie na Majorce. W marcu lecimy do Tajlandii na Puchar Świata. Na razie musimy wywalczyć kwalifikację olimpijską i przez następne dwa lata będziemy zdobywali te punkty.
Oprócz uprawiania sportu zawodowo jest pan także nauczycielem akademickim?
Jestem doktorem nauk o kulturze fizycznej. Jeden z przedmiotów to sport osób z niepełnosprawnościami. Przybliżam im tajniki, aby się nie bali. Mam nadzieję, że po tym zmienią podejście do osób z niepełnosprawnościami, ponieważ większość z nich nie ma na co dzień styczności z nimi.
Jest pan szczęśliwy?
Chyba nic nieszczęśliwego nie powiedziałem. Jestem szczęśliwy i spełniony. Nie wybieram się na żadną emeryturę, chciałbym wiecznie jeździć na rowerze.
Rozmawiał Mateusz Kmiecik, dziennikarz WP SportoweFakty