Grzegorz Drozd: Żywioł na pełny płyn

Grzegorz Drozd
Grzegorz Drozd
Amerykański luz

Sensacją obyczajową był przyjazd do Pardubic amerykańskich żużlowców. W dobie zimnej wojny pojawienie się w bloku postkomunistycznym „podejrzanych” osobników spod gwieździstego sztandaru zawsze wywoływało niemałe poruszenie wśród władz. Nie inaczej było w przypadku Zlatej Prilby. - Na ten nieco szalony pomysł wpadł promotor John Malcom Smith – opowiada Josef Tafl, miejscowa złota rączka. Dzięki nieocenionej pomocy Tafla wielu zachodnich żużlowców zdołało wygrać te zawody: Denis Sigalos (83), John Davis (84), Per Jonsson (88), Jeremy Doncaster (89-90). – Gdzie leży klucz, aby być szybkim w Pardubicach? Hmmm... - roześmiany Tafl robi pauzę i wybucha śmiechem, po czym nagle poważnie milczy. W zeszłym roku swoje trzy grosze dołożył do zwycięstwa Grzegorza Walaska. W ostatni weekend Tafl rywalizacji przyglądał się z boku. Kontuzja palca uniemożliwiała Józefowi pracę w parkingu. – Pierwszy, z którym współpracowałem był Siggy (Dennis Sigalos). Wspaniały gość. W 1983 roku za sprawą Smitha miało przyjechać kilku zachodnich zawodników. Największą gwiazdą był wtedy aktualny wicemistrz świata Dennis Sigalos. Evzen Urban wpadł na pomysł żebym to ja zaopiekował się Siggy’m. Byłem młodym i otwartym chłopakiem. Współpraca z tymi wszystkimi żużlowcami to wspaniała przygoda mojego życia. Z Sigalosem mimo, że od tamtych wydarzeń minęło trzydzieści lat, wciąż utrzymuję kontakt – mówi Tafl. - Poznałem ich wielu i jest wiele anegdot do opowiadania. Jak Moranowie szmuglowali w kierownicy trawkę aby zapalić w trakcie zawodów, paniczny lęk wysokości Steve’a Barkera, nieokiełznany humor Jankesów, czy próby przesłuchania mnie na policji, co ja tam takiego wyczyniam z tymi Amerykanami – śmieje się Tafl. Tak ucinaliśmy sobie pogawędkę o starych czasach stojąc obok sklepiku z częściami Andy Smitha. Foxy coraz lepiej prosperuje. Stworzył nowy motocykl do mini żużla i zaprasza chętnych do kupna. W tym człowieku żużel wciąż kipi. Anglika wystarczy zagadnąć o dowolne zawody sprzed lat i z wypiekami na twarzy zaczyna opowiadać szczegóły turnieju jakby to było wczoraj. W Pardubicach skrupulatnie wyjaśniał mi jak przegrał tytuł mistrza świata w Pocking dwadzieścia lat temu.

Takich opowieści w Pardubicach można usłyszeć sporo. Nie tylko wśród żużlowców, byłych i obecnych, ale także kibiców i dziennikarzy. Gdy przez cały sezon nie możesz spotkać znajomego, pewnikiem znajdziesz go w Pardubicach. Tak było z Dirkiem Riemannem, dziennikarzem z Niemiec, którego długo nie widziałem – Grand Prix trochę mi się znudziło. Jest tego za dużo. Ale do Pardubic zawsze chętnie przyjadę – przyznał Niemiec, który jak zwykle podzielił się wieloma ciekawymi historiami z wypraw poza Europę. Za komentarz fascynacji Dirka żużlem wystarczy nadmienić, że zaliczył ponad 250 torów na całym świecie.

Rozmontowana nagroda

W niedzielę następcy Denisa Sigalosa, Steve’a Bakera, Romka Jankowskiego byli faworytami. I nie zawiedli. Wygrał Darcy Ward, przed Gregiem Hancockiem i Przemkiem Pawlickim. Rozczarował za to Andreas Jonsson i Rune Holta. – Za dużo kombinacji ze sprzętem. Niestety, gdy jest dobrze zawodnik często chce jeszcze ulepszać sprzęt i efekt jest odwrotny – skwitowali mechanicy AJ-a.

Po rozegraniu trzydziestu jeden wyścigów w końcu nadszedł finał. Sędzia Grodzki wykluczył za przekroczenie dwóch minut faworyta niżej podpisanego Mateja Zagara. Słoweniec po zjeździe do parkingu zachował całkowity spokój. Gwizdy kibiców nie mogły nic wskórać. Taki czasem bywa żużel. Chciałem wypytać po zawodach polskiego arbitra o specyfikę sędziowania zawodów, gdzie jeździ się w sześciu, ale odpowiedz brzmiała: nie jestem zainteresowany. Toteż refleksji sędziego nie będzie. To dość powszechna praktyka wśród polskich sędziów, którzy jednocześnie narzekają, że dziennikarze wypisują bzdury nt. ich pracy nie pytając u źródła.

W wielkim finale po świetnym starcie na czoło stawki wyszedł Ward i nie oddal prowadzenia do końca. Za jego plecami trwała zażarta walka. Po kiepskim starcie na trzecie miejsce przedarł się Przemek Pawlicki, który przed startem dokonywał precyzyjnych prac rolnych. – Koleina była zbyt śliska, chciałem nanieść dłońmi sypkiej nawierzchni spod bandy, aby przygotować ją bardziej przyczepną. Zabieg chyba się powiódł – skomentował Przemo. – Lubimy tu przyjeżdżać. Za pierwszym razem dostaliśmy zaproszenia od pana Evzena Erbana. Później już sami chcieliśmy przyjechać. Można tutaj się wyszaleć. Jest długi i szeroki tor, a rywalizacja odbywa się w sześciu. Czasami jest ciasno i niebezpiecznie, ale to nasze naturalne środowisko - mówił po zawodach zadowolony Przemek, który skopiował wyczyn młodszego brata sprzed dwóch lat. Polacy powoli opanowując tor w Pardubicach. Przez wiele lat na Zlatą Prilbę polscy żużlowcy mieli przysłowiowe embargo ustanowione przez ówczesnego przewodniczącego GKSŻ Rościsława Sowieckiego, który jako sadystyczny tradycjonalista nie uznawał żadnych odmian i różnorakich pomysłów na żużel, niż typowa jazda w czwórkę. Toteż nie wchodziło w rachubę ściganie się w szczęściu. Dopiero w powie lat 70-tych Edward Jancarz jako pierwszy Polak wszedł do finału. Później był świetny występ Romka Jankowskiego i w zasadzie posucha do początku obecnego stulecia. Nawet Tomek Gollob jako jeździec fabryczny Jawy traktując bardzo chłodno swoje obowiązki przyjazdu do Pardubhic (jeźdźcy fabryczni mają obowiązek wystąpić w Prilbie) nie zapisał się godnie w historii tego turnieju. Wystąpił tylko 3 razy (1990, 97, 98), notując zaledwie jeden występ w finale w drugim podejściu. Od około 10 lat Polacy zaczęli być widoczni. Nasza młodzież coraz chętniej przyjeżdża do Pardubic. Pierwszym formalnym i historycznym polskim triumfatorem był w 2009 roku Rune Holta. Wielu jednak kibiców jako pierwszego Polaka triumfatora uznaje sprzed roku Grzegorza Walaska. W ostatniej edycji Prilby nasza młodzież radziła sobie dzielnie. Do finału weszło trzech biało-czerwonych: Patryk Dudek i bracia Pawliccy. Prawdziwe show na trasie dali leszczyniane. – Oni tutaj są w swoim żywiole – skwitował na chłodno - po kolejnej bitwie Pawlickch - Remek, kibic z Ostrowa, kolejny stały bywalec. – Jak to mawiają Czesi: Pawliccy i Ward jeżdżą na pełny plyn – dodał stojący obok mnie kibic. Pawlickich i Warda rozdzielił ostatecznie Greg Hancock, który zajął drugie miejsce.

Tak zakończyła się 65. edycja Złotego Kasku miasta Padubice. Emocji nie brakowało. Każdy, kto wybrał ZK zamiast równolegle odbywających się mistrzostw europy w Rzeszowie mógł być usatysfakcjonowany. W Rzeszowie na źle przygotowanym torze nie działo się nic i była to antyreklama żużla.

Po zawodach gwar nie opadał od przeróżnych dyskusji. W parkingu niezwykle tłoczno. Jakby "za karę" wciąż pełne ręce roboty mieli mechanicy Darcego Warda. Kangur w nagrodę za 1. miejsce zgarnął nowy egzemplarz JRM. Nie było szans włożyć motocykla do auta w jednej całości, a w części osobowej nie mógł być ulokowany, bo groził mandat. Jedynym wyjściem było rozkręcenie motocykla na części i poupychać w tylnej części busa.

Humory wszystkim dopisywały. Stałym bywalcom i debiutantom. Jednym z nich był krajan Warda. Przedstawiciel młodego pokolenia Australijczyków, którzy zapisali bogaty rozdział Prilby, Jason Doyle. – Zaliczyłem świetny sezon w lidze brytyjskiej. Występ w Prilbie to pierwszy krok i sygnał z mojej strony, że chcę jeździć na kontynencie. Jak na pierwszy raz nie było źle. Nie może mnie zabraknąć za rok. Marzę o lidze polskiej – powiedział Doyle. – W Pardubicach panuje miła i rodzinna atmosfera i naprawdę można wyżyć się na motocyklu. Zawody posiadają duży prestiż. Prilbę polecam wszystkim. Zawodnikom i kibicom. Tutaj po prostu trzeba być – skwitował Przemek Pawlicki. Nic dodać, nic ująć. Do zobaczenia za rok!

Grzegorz Drozd



KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×