Pościgi to moja specjalność - ekskluzywna rozmowa ze Sławomirem Drabikiem, cz. 2

Mateusz Makuch
Mateusz Makuch
Jak już mówiłem, w 1996 zdobyliście DMP. Jak to się stało, że drużyna, która miała spaść, złożona ze Sławka Drabika, Janusza Stachyry, Roberta Przygódzkiego, Roberta Juchy…

- (śmiech). Wezyr, czyli Robert Jucha. Nie wiem, czy to było wtedy, ale on miał we Włókniarzu jakiś ważny bieg. To było chyba podczas meczu z Gorzowem. Jechaliśmy chyba nawet razem na 5:1 a on wyrwał wyłącznik zapłonu. Wtedy polegliśmy.

To był bodajże rok 1997, w którym broniliście się przed spadkiem. Wrócę do swojego pytania. Byli także Screen, Ułamek, Osumek. W decydującym o złocie dwumeczu wygrywacie z Apatorem Toruń z Tomaszem Bajerskim, Jackiem Krzyżaniakiem, Mirosławem Kowalikiem i Ryanem Sullivanem w składzie. Jak to wspominasz?

- Kojarzę obie imprezy. W Częstochowie wygraliśmy niewysoko i widziałem w boksie Torunia, że otwierali szampany. Byli pewni, że mają mistrza Polski. A tymczasem w Toruniu nasz zespół nie miał nic do stracenia i pojechaliśmy swoje. Później się okazało, że Częstochowa zdobyła mistrzostwo Polski.
Sławomir Drabik na torze w 1996 roku. (fot. Karol Zagził) Sławomir Drabik na torze w 1996 roku. (fot. Karol Zagził)
Myślisz, że wtedy też zaczęła się wielka trenerska kariera Marka Cieślaka?

- W sumie to mógł być ten krok. Tytuł jako trener, zrobiło się o "Shreku" głośno.

Tym bardziej, że wywalczył trofeum z drużyną skazywaną na spadek.

- I to robi wrażenie. Zresztą jeździł ze mną na różne turnieje. Warszawa w 1996, awans do Grand Prix.

W 1996 zdobyłeś też DMŚ z Tomaszem Gollobem i Piotrem Protasiewiczem w Diedenbergen. Jak pamiętasz te zawody?

- Chyba znasz sytuację, że był wtedy konflikt dotyczący opon. Wprowadzili wtedy coś nowego i niektórzy protestowali. W składach nie było wypasu, ale tytuł jest tytuł.

Pamiętasz kiedy miałeś "oczy większe od kasku"?

- Kurczę… (Drabik się zastanawia - dop. red.)

W meczu Północ - Południe w Opolu w 1998 roku, gdy miałeś kraksę z Piotrem Świstem. Pamiętasz?

- Oj tak, dzwon pamiętam. Nie było wtedy poduszek na bandach. Całe uderzenie przyjąłem na plecy. Nie miałem wstrząśnienia mózgu jak początkowo uważano, tylko z bólu urwał mi się film. Nawet z lekarzem na ten temat rozmawiałem. Wtedy mnie ten dzwon pozamiatał.

Odszedłeś z Włókniarza po raz pierwszy po sezonie w roku 2000. Prawdą jest to, że przez kilka sezonów w Częstochowie ci nie płacili, a mimo to zostawałeś w tym klubie?

- Było. Byłem chyba ostatni do wypłaty. Zgadza się. Miało to miejsce przed tym odejściem. Zastanawiałem się, co robić dalej. Czy znów jechać za darmo, czy zmienić klub. Coś takiego było. Na pewno z kasą była taka akcja.

W 2002 reprezentowałeś Kolejarz Opole. Na pytanie czemu wybrałeś ten klub, odparłeś: "bo tu jest festiwal". A tak na poważnie, pasował ci krótki, techniczny tor?

- Tor w Opolu rzeczywiście jest ok. Jeden z lepszych w Polsce. Teraz Toruń ma coś podobnego. Kiedyś Opole to było numer jeden no i Rawicz. Geometria podobna. Wybrałem jednak Kolejarz Opole, bo chciałem odpocząć od tego wszystkiego. Jak mówiliśmy, w Częstochowie był problem, potem w Pile się to powtórzyło. Powiedziałem sobie, że muszę odpuścić na jakiś sezon. Wiadomo, gdy jeździsz w najwyższej lidze, a decydujesz się na starty w niższej, to przyjeżdżając na zawody na początku się zastanawiasz, czy dziś się ścigamy, czy nie. Nie jesteś tak zmotywowany, jak w Ekstralidze, gdzie wchodzisz do parku maszyn i w powietrzu czujesz ten klimat. Tam było lajtowo, cały czas weekend. Nie było żadnej presji. Nieważne czy wygraliśmy, czy nie, po meczu zawsze był bankiet.

Słowem wesoło.

- Z********e wesoło. Zgadza się.

Potem był Atlas Wrocław przez dwa lata.

- To wspominam najlepiej. Wrocław to jeden z lepszych klubów w Polsce. To było dobre trafienie.
Sławomir Drabik podrzucany do góry po zdobyciu pierwszego tytułu IMP w swojej karierze (Toruń, 1991). (fot. Karol Zagził) Sławomir Drabik podrzucany do góry po zdobyciu pierwszego tytułu IMP w swojej karierze (Toruń, 1991). (fot. Karol Zagził)
Zwłaszcza dobrze radziłeś sobie w 2004 roku w barwach Atlasa, ale spotkał cię ogromny pech w postaci potężnego wypadku w Slanach.

- Swoją drogą jak w przeszłości po przygodach z prawem jazdy i przerwie w startach wróciłem wygłodzony, tak wtedy byłem głodny jazdy i wyników po startach w niższej lidze. Sezon 2004 był rzeczywiście niezły. Do dzwona. To wszystko położyło. Miałem jeszcze dziką kartę na Grand Prix. Z Wiesiem Jagusiem tę informację na promie opijaliśmy (śmiech). Niestety, wypadek wszystko przekreślił.

Jakie ty wtedy tam miałeś urazy? Było poważnie z kręgosłupem z tego co pamiętam.

- Faktycznie, kręgosłup był porozwalany. Nie wspominam już o żebrach, czy mostku…

Pamiętasz jak doszło do tej kraksy?

- Wiesz, czy ja pamiętam? To się dzieje o tak (Sławek pstryka palcami - dop. red.). Próbowałem z trzeciego, czy czwartego pola założyć rywali, a oni z tego co wiem się sczepili i pojechali prosto. Po drodze zabrali mnie i z tymi motocyklami załadowałem się w płot. Tak to wyglądało na szybko. A w Slanach jest kawałek do łuku od wyjścia ze startu, więc te motocykle się zdążyły rozpędzić już nieźle.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×