Żużel - czy aby taki Nice (6): Cieślak musi zostać
Marek to dziś 64 letni gentleman o kondycji, której mogą mu pozazdrościć nawet o połowę młodsi Panowie. Codziennie pokonując kilkadziesiąt kilometrów na rowerze udowadnia, że sport ma się w sercu, krwi i nie ma znaczenia dyscyplina, którą się uprawia, a kwintesencją jest ruch, wysiłek czy też rywalizacja.
Dla mnie Marek to jednak człowiek o niezwykłych umiejętnościach dotyczących ludzkiej psychiki, psychologii i sztuki motywacji. Będąc wielokrotnie w parkingu wraz z nim widziałem jak w sytuacji największego stresu tak swojego jak i zawodników potrafił dotrzeć do wszystkich i z pozoru przegraną sytuację czy zawody popchnąć na zupełnie nowe tory. Tak było w Lesznie 2009 roku gdzie Tomasz Gollob męczył się ze sprzętem i niezwykle trudnym, wymagającym po ciężkich opadach torem. Wtedy umiejętnie dysponując świetnie usposobionym "Kasperem" i "Małym" wyciągnął nas z piekła do biegu 20, w którym to Tomek po kliku żołnierskich słowach usłyszanych od Marka nie miał już wyjścia. Po prostu pomknął na złotych obręczach od kół motocykla Kasprzaka po medal i to ten z najcenniejszego kruszcu i wprowadził nas do żużlowego nieba.
Podobnie było w Vojens w kolejnym roku, gdzie przecież po raz pierwszy w historii zdobyliśmy złoto na tzw. wyjeździe i to w jaskini lwa lub można by rzec na polu obok stodoły Ole Olsena… Same zawody również były niezwykle emocjonujące, obfitujące w bardzo kontrowersyjne wydarzenia na torze. Oczywiście, malkontenci powiedzą, że uratował nas duński deszcz, który w sobotę doprowadził do przerwania i przełożenia zawodów po bardzo słabej jeździe Polaków. Niedzielna powtórka była również na i po wodzie. Po upadku Golloba w pierwszym jego starcie nikt poza Markiem nie wierzył już chyba, że te zawody uda się wygrać i obronić tytuł mistrzów świata. I niech nie wierzy, kto nie chce, ale zaświadczam wam, że gdyby nie biegający jak w ukropie po parkingu Cieślak, wybiegający co chwilę na tor sprawdzając, co robi instruowany przez Olsena toromistrz tych zawodów, wygrać byśmy nie mogli.Po co jednak cały ten tekst, który Państwo czytacie…? No cóż, to wszystko przez informację, którą od Marka ostatnio usłyszałem. W kolejnym roku mając 65 lat chce zjechać z żużlowego toru i zamknąć bramę do parkingu. Słysząc to z jego ust, doznałem przygnębienia i poczułem się tak jakby kończył się jakiś etap w życiu dziecka, które opuszcza ojciec wyjeżdżając w długą podróż lub w czasie gdy uczeń w szkole zmienia ulubionego wychowawcę.
Jak pisał Leopold Staff w swym wierszu - "Przygnębienie":
…Zmierzch melancholią szarą spływa...
Senność powieki moje klei,
Znużony trudem, bez nadziei,
Błądzi wędrowiec mroźną nocą…
I wierzę, że Marek, jak ten wędrowiec mroźną nocą, znajdzie jednak swoją przystań i nadal pozostanie nią żużel. Nie wyobrażam sobie, że polski żużel stać byłoby dziś na utratę takiego człowieka. Oczywiście, przychodzi czas zmiany i nowego rozdziału, przychodzi czas następcy naszego Narodowego, ale Marek Cieślak nie musi przecież zniknąć z żużlowego światka. Wręcz przeciwnie, powinien w nim pozostać jako wzór i punkt odniesienia dla innych, jako kopalnia wiedzy i doświadczenia, z której będziemy dalej czerpać piękne klejnoty. O to właśnie powinny zadbać polskie żużlowe władze i już dziś myśleć o nowej rzeczywistości bez Marka, ale zarazem z Markiem jako mentorem i fizycznie obecnym człowiekiem w strukturach polskiego sportu żużlowego dla jego dobra i dalszego rozwoju.
Adam Krużyński