Grzegorz Drozd: Więcej sportu w sporcie, więcej żużla w żużlu

Grzegorz Drozd
Grzegorz Drozd
Przywrócimy normalność. Niech decyduje tor i umiejętności, a nie nazwisko, sponsorzy, narodowość i biznes prywatnej firmy. W sporcie musi być więcej sportu, a w żużlu musi być więcej żużla. Mniej polityki, marketingu i zielonego stolika. Cykl potrzebuje świeżości, sensacji, młodej krwi, niespodzianek i poczucia sportowej rywalizacji. Liczba rund nie może być ani za mała ani za duża. Obecnie w cyklu jest za dużo turniejów. Żużla nie możemy porównywać do formuły 1, super bike'ów, czy podobnych dyscyplin, gdzie Grand Prix jest jedyną formą rywalizacji. Żużel to bardzo specyficzna dyscyplina jeśli chodzi o sporty motorowe. Chyba jedyna gdzie przeprowadzane są rozgrywki drużynowe, istnieje liga, a także przeróżne rozgrywki towarzyskie, test-mecze i inne. Dlatego rund nie może być za dużo. One muszą być jak wisienka na torcie, zwłaszcza, że od około 20 lat nastąpiła dowolna rotacja tych samych zawodników we wszystkich ligach. Ale to problem na oddzielny artykuł, który zresztą powstanie.

Nie mają racji krytykanci torów jednodniowych. Nie musimy z nich całkowicie rezygnować. Byłem na studwudziestukilku stadionach całej Europy i wiem jak wygląda stan żużlowej infrastruktury. Nie ma czym się chwalić. Te obiekty nie będą lepsze. Trzeba trzymać kciuki żeby w ogóle przetrwały. Tory jednodniowe w swoim zamyśle są dobrym rozwiązaniem. Każdy, kto obejrzy finał z Los Angeles w 1982 roku nie odczuje, że tor był sztuczny. W swoim zwyczaju powinien się rozwalać, a dziur w nim tyle, jak w dobrej słoninie skwarek - jak to mawiał Witia Pawlak. Wcale tak nie było. Tor był równy, długi i bezpieczny. Wszystko jest kwestią właściwego podejścia do tematu, tzn. odpowiedniego czasu przygotowania nawierzchni. O tym też pisałem w swoim niedawnym tekście. W Los Angeles trójka organizatorów: Harry Oaxley, Barry Briggs i Ivan Mauger tor przygotowywali o wiele dłużej niż dziś Ole Olsen. Następnie sami go rozjeżdżali i badali pod kątem bezpieczeństwa i jakości jazdy. Przy kilkudziesięciotysięcznej frekwencji w Cardiff, komplecie w Danii, czy w Warszawie koszty dłuższego wynajęcia stadionu powinny się zbilansować. W każdym razie należy w dalszym ciągu próbować. Nigdy nie mamy pewności, że zawody na jednodniowym torze będą atrakcyjne i bezpiecznie. Tak też wielokrotnie było przy okazji finałów jednodniowych.

Nie mają racji krytykanci twierdząc, że cykl nie dokonuje ekspansji na inne kontynenty i nie rozwija się pod tym kątem. Nie liczmy na cuda. Żużel nigdy nie był sportem międzykontynentalnym. Poza Europą istnieje w powszechnym wymiarze jedynie w Australii. Bawią się w niego w USA. Poza cyklem Grand Prix tylko czterokrotnie finały dowolnych konkurencji mistrzostw świata w 80-letniej historii odbyły się poza Europą. Dwa razy amerykańskie Long Beach (DMŚ '85, '88) i Los Angeles (IMŚ '82) oraz australijskie Liverpool (MŚ '82). Nie liczmy na cuda. Jeśli uda się jakiekolwiek rundy rozegrać poza Europą traktujmy je jako przyjemny bonus. Mocny cykl na Starym Kontynencie, to wystarczający cel dla żużla. Jeśli chodzi o zasięg geograficzny, to podobnie dzieje się w innych prestiżowych dyscyplinach sportowych i nie ma z tym żadnego problemu jeśli chodzi o ich popularność.

Marzę o atrakcyjnych i silnych indywidualnych mistrzostwach świata. Poważnego mundialu nie zbudujemy, bo żużel jest na to za mały. Podobnie w skokach narciarskich nigdy nie będzie wielkiej rywalizacji drużynowej. Taki urok dyscyplin, w które zaangażowana jest niewielka liczba państw. Szansą na najlepszą promocję żużla na świecie są mistrzostwa świata solo. Zresztą są to rozgrywki o najdłuższym stażu i od zawsze o największym prestiżu, a więc nie ma powodów tego zmieniać.

Żużel jest z natury sportem indywidualnym. Niepotrzebne są zaś nowe twory takie jak walka o mistrzostwo Europy. To dubel. W żużlu nie ma wielu jeźdźców spoza Europy. Powoli ta dyscyplina zaczyna zjadać swój własny ogon i tak długo nie pociągnie. W tym miejscu moja opinia podyktowana jest wyłącznie dobrem żużla, a nie dbaniem o interesy prywatnych firm. Niedobrze się stało, że cyklem rządzi jedna firma. Tak niestety jest obecnie. Dobry prognostyk, to powstająca konkurencja z Polski. Oby byli następni, którzy zechcą promować i organizować żużel. Nic nie robi lepiej niż zdrowa konkurencja. Nie mam nic przeciwko, aby pan Krużyński i spółka walczyli o swoje racje na szczeblu FIM, jednakże idei mistrzostw Europy w żużlu nie kupuję. Na ten przykład, żeby podzielić interesy zwaśnionych firm; OSM lub ktokolwiek inny mógłby odpowiadać za przeprowadzenie zawodów eliminacyjnych od ustalonego szczebla. Jestem przekonany, że finałowe turnieje eliminacyjne zbudowane w systemie dwudniowym o tak dużą stawkę byłyby super atrakcyjnymi turniejami pod każdym względem. Wypełniałyby niszę zawodów na dotąd nieznanych obiektach, czyli schemat, który działa przy organizacji SEC. Na takie finały eliminacji pojechałbym o wiele chętniej niż na dzisiejszy któryś tam z kolei turniej Grand Prix, który coś tam wnosi do końcowego układu i nawet człowiekowi nie chce się zaglądać do punktacji po nim, no bo przecież jeszcze wszystko może się zdarzyć.

Nie mają racji krytykanci ostatnich zdarzeń w Tampere, że frekwencja maleje, że cykl schodzi na psy i umiera. Pamięć ludzka jest zawodna. W latach '90 przy sześciu turniejach średnia frekwencja zawodów Grand Prix oscylowała zaledwie wokół sześciu tysięcy. W tamtej dekadzie żużel przeżywał największy regres w sferze organizacji finałów mistrzostw świata. W porównaniu z tamtymi latami, to obecnie jest naprawdę dobrze i szkoda byłoby zmarnować ten dorobek. Jednak trzeba poważnie zastanowić się nad najbliższymi krokami w przyszłość, bo łatwo można przedobrzyć. Żużel to niszowy sport i łatwo zrobić mu krzywdę. Boleśnie i długotrwałe odczuwa każdy cios. Optymalny przepis na sukces podałem i nie ma lepszego. Decydenci do dzieła.

Grzegorz Drozd

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×