Był na dnie, ale wrócił na salony. Niezwykła historia Antonio Lindbaecka

Mateusz Makuch
Mateusz Makuch
Hulaszcze życie, problemy z prawem i mariaż z Rickardssonem

Włókniarz dał Lindbaeckowi 7 szans, a później postanowił zapraszać na mecze Lukasa Drymla, który, w przeciwieństwie do Antonia, wykorzystał okazję, stał się czołowym zawodnikiem Lwów i przypomniał o sobie całemu żużlowemu światu uzyskując w Grand Prix Challenge awans do cyklu wyłaniającego Indywidualnego Mistrza Świata.

Tymczasem Antonio Lindbaeck popadał w marazm. W Grand Prix był cieniem samego siebie i spośród pełnoprawnych uczestników zajął ostatnie miejsce. Sportowe niepowodzenia próbował sobie jakoś zrekompensować. Już po sezonie, na początku października gruchnęła informacja, że "Toninho" został zatrzymany przez szwedzką policję po samochodowym pościgu. Okazało się, że kierował pod wpływem alkoholu. Nie był to jego pierwszy tego typu wybryk, ponieważ taki przydarzył mu się 3 lata wcześniej. Łącznie na "podwójnym" gazie był przyłapany trzykrotnie. Po raz ostatni na początku bieżącego roku.

Po drugim takim incydencie Lindbaeck najwyraźniej się załamał. Wydał oświadczenie, w którym przekazał, że kończy swoją sportową karierę. Nie zamierzał więcej jeździć na żużlu. To był duży cios dla szwedzkich kibiców. Wszak Antonio wciąż był młody i wiele mógł osiągnąć, ale w tamtym czasie ewidentnie potrzebował pomocy. Takową otrzymał, podobnie jak 20 lat wcześniej błąkając się bez celu po jednej z zapuszczonych brazylijskich ulic.

"Toninha" pod opiekę wziął Tony Rickardsson. Jeden z najbardziej utytułowanych żużlowców świata postanowił pokierować karierą Lindbaecka. Włókniarz, który wierzył, że Antonio to inwestycja w przyszłość, dysponował ważnym kontraktem ze szwedzkim reprezentantem, lecz nie zaryzykował po raz drugi. Postanowiono wypożyczyć go do pierwszoligowego klubu z Rybnika. W ojczyźnie porozumiał się on natomiast z Vargarną Norrkoeping.

Powrót udany, ale brak stabilności Na wiosnę 2008 Antonio Lindbaeck był już innym zawodnikiem. Bardziej poukładanym, z konkretnie wyznaczonym celem. W rybnickim klubie radził sobie bardzo dobrze. Na pierwszoligowym froncie uzyskał średnią bliską 2 punktów na bieg. Żużel znów sprawiał mu radość, ponownie czerpał przyjemność z szybkości i buzującej w całym organizmie adrenaliny. Choć chyba nie byłby sobą, gdyby nie wpadł na coś niekonwencjonalnego. Tym razem eksperymentował jeżdżąc z mniejszym od standardowego przednim kołem. Mimo wszystko krok po kroku budował swoją markę od nowa.
Antonio Lindbaeck i jego pomysł na przednie koło - 2008 rok Antonio Lindbaeck i jego pomysł na przednie koło - 2008 rok
Niedługo później w jego prywatnym życiu zaszły też poważne zmiany, bowiem "Toninho" został ojcem, co automatycznie wiąże się z większą odpowiedzialnością. Nie mógł już sobie pozwolić na szalone ucieczki przed stróżami prawa po ulicach miasta rodem ze słynnej serii gier Grand Theft Auto. Jakby wyglądał w oczach swojego syna?

Po RKM-ie Rybnik przyszła pora na bydgoską Polonię, gdzie lepsze występy przeplatał gorszymi. Ewidentnie nie mógł ustabilizować swojej dyspozycji na wysokim poziomie, ale jeździł na tyle dobrze, że po raz kolejny jego nazwisko pojawiło się w programie zawodów Grand Prix. W turnieju na tym samym stadionie, na którym zaczynał swoją przygodę z cyklem wyłaniającym najlepszego żużlowca globu, czyli Ullevi w Goeteborgu startując z dziką kartą stanął na najniższym stopniu podium. - To był fantastyczny wieczór. Sądzę, że z taką formą Antonio stać na powrót do Grand Prix - chwalił wówczas Lindbaecka Tony Rickardsson.

Mijały kolejne sezony, a Lindbaeck raz zachwycał, by za moment rozczarować. Po startach w Rybniku i Bydgoszczy wiązał się jeszcze z ośrodkami z Gniezna, Łodzi a ostatnio z łotewskiego Daugavpils. W 2012 roku zanotował swój najlepszy występ w walce o IMŚ. Wygrał dwie rundy, w Toruniu i Terenzano, gdzie 6 lat wcześniej sięgał po srebrny medal IMŚJ. Na koniec sklasyfikowany został na 7. miejscu z dorobkiem 122 punktów. Gdy wydawało się, że to już ten moment, kiedy nazwisko Lindbaeck na stałe zagości w czołówce, w 2013 roku Antonio był w GP na szarym końcu.

Wówczas team zawodnika wydał kolejny istotny komunikat - przyznano w nim, że Antonio Lindbaeck cierpi na dorosłą odmianę choroby ADHD. To przez to schorzenie reprezentant Szwecji nie mógł się skoncentrować, co z kolei zaburzało jego postawę na torze.

Sezon prawdy?

Od 2013 "Toninho" współpracuje z Mattiasem Fahlstroemem, jego trenerem mentalnym a teraz również menedżerem. To ten człowiek uczy Lindbaecka panować nad samym sobą. Efekt? W 2015 roku 30-latek spisywał się znakomicie. Został Indywidualnym Mistrzem Szwecji, II wicemistrzem Europy, był liderem swoich drużyn w Polsce i Szwecji, a przede wszystkim wraz z reprezentacją swojego kraju sięgnął po Drużynowy Puchar Świata. Nie mogło to pozostać bez echa. BSI zaprosiło Antonio Lindbeacka do startów w cyklu Grand Prix 2016.

- Zacząłem się uczyć więcej o sobie. Dowiaduję się, co na mnie działa dobrze, a co nie - powiedział Lindbaeck serwisowi speedwaygp.com. - Teraz wiem, co muszę robić, by pozostać skoncentrowanym. To coś, czego wcześniej nie wiedziałem - dodał.

Bardzo chwali on sobie obecność w jego teamie wspomnianego Fahlstroema. - Blisko współpracuję ze swoim menedżerem i otrzymuję sporą pomoc ze swojego zespołu. Wszystko, co musiałem robić, to skupić się na żużlu. Nie musiałem się martwić o silniki, czy planowanie podróży. To bardzo mi pomogło - mówił szwedzkiej prasie. - Nawet jeśli przydarzy mi się zły wyścig, potrafię o tym nie myśleć i wrócić silniejszy. To coś nad czym cały czas mocno pracuję - wyjaśnił "Toninho" cytowany przez oficjalny serwis Grand Prix.

Obecnie jest pewniejszy siebie, ale cały czas ciężko pracuje, przede wszystkim nad swoją psychiką. Tak, by nie dać się ponieść i nie zniweczyć 3-letniego wysiłku. By nie zawieść swoich dwóch synów, partnerki, przybranych rodziców, przyjaciół, kibiców, ale przede wszystkim samego siebie. Bo największą przeszkodą na drodze do sukcesów jest dla siebie on sam. Incydent z jazdą pod wpływem alkoholu w marcu tego roku pokazuje, że jeszcze mnóstwo pracy przed nim.

- Gdybym nauczył się nieco więcej kilka lat temu, być może sprawy potoczyłyby się inaczej. Ale po co spoglądać wstecz? Liczy się tu i teraz. Jestem jednym z najlepszych żużlowców na świecie i tego się trzymam - twierdzi Antonio Lindbaeck.

- Moim celem jest wywalczenie tytułu mistrza świata, ale najpierw trzeba być w cyklu - mówił z kolei w czerwcu bieżącego roku. W cyklu Grand Prix już jest i po raz siódmy w karierze będzie walczyć o najcenniejsze trofeum. W Polsce natomiast znów stawi czoła Ekstralidze, tym razem w drużynie GKM-u Grudziądz. Niewątpliwie to może być decydujący rok dla Lindbaecka w karierze. Ma szansę udowodnić, że rzeczywiście stanowi światową czołówkę. W przeciwnym razie grono wierzących w jego przemianę znacznie się skurczy.

Mateusz Makuch

Czy Antonio Lindbaeck wywalczy medal IMŚ w 2016 roku?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×