To już cztery lata od śmierci Lee Richardsona

Łukasz Witczyk
Łukasz Witczyk
Richardson po upadku został odwieziony do szpitala, tam lekarze walczyli o jego życie. Obrażenia wewnętrzne były na tyle poważne, że walka ta z góry była skazana na niepowodzenie. Przyczyną śmierci były wielonarządowe obrażenia klatki piersiowej, pęknięte płuco i wykrwawienie. - Do końca nie wierzyłam, że może stać się najgorsze. Na meczu nie byłam, ale miałam na bieżąco informacje. Oglądałam też ten mecz w telewizji. Przypominam sobie, że na pierwszym łuku ciągle coś się działo i wtedy poprosiłam, żeby ktoś zareagował i usłyszałam, że już wielokrotnie reagowano. Ten upadek nie wyglądał aż tak groźnie. Jak powiedziano mi, że Lee został odwieziony do szpitala i jego stan jest poważny, to bardzo się martwiłam, ale absolutnie nie wierzyłam, że może stać się coś najgorszego. Później rozdzwoniły się telefony i w dalszym ciągu nie mogłam uwierzyć, że coś takiego mogło się wydarzyć. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że stało się coś najgorszego - przyznała Półtorak.

Tragedia, żal, smutek, niedowierzanie. Nikt nie mógł uwierzyć w tą tragiczną informację. Jeszcze kilka godzin temu uśmiechnięty "Rico" pozdrawiał kibiców z wrocławskiego parkingu, a wieczorem nie było go już wśród nas. Żużlowe środowisko zalało się żałobą. Kibice spontanicznie odpalali znicze pod stadionami. Jedynie derby w Gorzowie nieco zmąciły tą atmosferę. - To co potem rozgrywało się w Gorzowie,  gdzie nie było wiadomo co robić, przyćmiło to smutne i tragiczne wydarzenie. Były w parku maszyn dziwne zachowania. Przyznam szczerze, że wtedy poczułam się niekomfortowo i źle - powiedziała Półtorak.

Tuż po ogłoszeniu informacji o śmierci Richardsona wielu kibiców zareagowało spontanicznie. Pod stadionami zbierali się fani, którzy w tej wyjątkowej i tragicznej chwili chcieli być właśnie na arenach rywalizacji żużlowych gladiatorów. Wszak jeden z nich stracił życie. W Częstochowie czy Rzeszowie, ale również w innych żużlowych miastach, przez kilka dni paliły się znicze. - Kibice rzeszowscy pamiętali i pamiętają. W momencie, kiedy ogłoszono informację, że Lee nie żyje, to cały stadion zapłonął w zniczach. Każdy przeżywał to na swój sposób. Była też msza, Lee nie był katolikiem, ale każdy chciał oddać to co najlepsze w tej chwili - wspominała Półtorak.

W kilku miastach Polski kibice brali udział w mszach świętych za duszę "Rico". Podczas mszy w Częstochowie duchowny odczytał nazwiska wszystkich żużlowców, którzy stracili życie na polskich torach. Słysząc ostatnie z nazwisk, Lee Richardsona, przechodziły ciarki po plecach.

Do Polski przyjechała rodzina Richardsona, której towarzyszyli jego przyjaciele. Odwiedzili między innymi Częstochowę, gdzie obecne było liczne grono kibiców, którzy spontaniczne skandowali nazwisko brytyjskiego żużlowca. - Wielu ludzi było na stadionie, gdy przyjechała jego żona z mamą. Była spontaniczna reakcja na jego cześć. Kibice skandowali jego nazwisko. Ja byłem tym wzruszony, bo jednak to świadczyło o tym, że dobrze się zapisał w Częstochowie. Przyszedł u nas kryzys finansowy, kiedy główny sponsor musiał wycofać się ze sponsorowania i przerwaliśmy współpracę za obopólną zgodą. Lee dostał dobrą ofertę z Rzeszowa, ale nie zostawił za sobą spalonych mostów, wszystko się odbyło z kulturą. Stąd taka reakcja kibiców, bardzo pozytywna. Było to dla mnie bardzo budujące. Gdy się pracuje z kulturą, to pamięć i wdzięczność pozostaje w ludziach. To była bardzo wzruszająca i smutna uroczystość - powiedział Maślanka.

Pogrzeb Richardsona odbył się 7 czerwca 2012 roku w Hastings. Jednym z jego uczestników był właśnie były prezes Włókniarza. - Było bardzo dużo ludzi, nie tylko kibiców, ale osób ze środowiska żużlowego. Odbyło się to w innych tonacjach i trudno mówić o jakiś spontanicznych reakcjach. Później na stypie na stadionie w Eastbourne dużo było sympatyków żużla, byli też ludzie z Polski. To było godne i z szacunkiem pożegnanie Lee Richardsona - wspomina Maślanka. - To co zdarzyło się we Wrocławiu zupełnie zmieniło moje spojrzenie na ten sport. Jeżeli później dochodziło do wyboru czy jechać mecz czy nie, chociażby to co się wydarzyło w Lesznie, to dla mnie znacznie nadrzędne miało to, by do czegoś takiego nie doszło po raz drugi - dodaje Półtorak.

Minęły już cztery lata od śmierci Lee Richardsona. Wciąż jest on żywy w pamięci kibiców czarnego sportu. Brytyjczyk miał 33 lata. Cześć Jego Pamięci!

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×