Spowiedź Karola Ząbika. Nie chciał być warzywem. Trzy razy ratował go Bóg, raz tata

Mateusz Lampart
Mateusz Lampart
W wywiadzie dla Gazety Pomorskiej powiedział pan tak: "zbyt duża motywacja i ambicja były moim błędem przez kilka ostatnich lat". Mógłby pan to rozwinąć?

- Zbyt duża motywacja... Za bardzo chciałem robić doskonałe wyniki. Za bardzo chciałem wygrywać każdy bieg. Być może przez to czasami były niepotrzebne akcje na torze i zbyt agresywna jazda. Nie chodzi jednak tylko o mnie. Niektórzy topowi zawodnicy, którzy ścigają się do tej pory, też jeździli inaczej. Potem zdarzyło się trochę upadków i kontuzji, przez co teraz jeżdżą oni bardziej spokojnie. Im człowiek starszy, tym bardziej doświadcza wielu innych rzeczy. Z wiekiem człowiek zachowuje się inaczej. Jestem zadowolony, że wszystko u mnie zakończyło się w ten sposób. Nadal mogę pracować przy żużlu. Jestem przy tym sporcie, ale już w innej roli.

Czy umiałby pan być przeciętniakiem? - Zawsze miałem wysokie ambicje i pracowałem na sto procent. Niestety, czasami ponad sto procent. To był mój błąd. Nie mam takiej psychiki, aby jeździć na poziomie przeciętnym. Nie chcę nikogo urazić, ale w niższych ligach nie ma tak wysokiego poziomu, jak w Ekstralidze. Kiedyś byłem na tym poziomie i po prostu do tego przywykłem. Mam swoje ambicje jako człowiek i ich będę się trzymał.
ZOBACZ WIDEO To nie czołg, tylko... wnętrze dakarowej ciężarówki (TVP 2, 13.01.2017) (źródło: TVP SA)

Czy z czasem narastał u pana problem psychicznej blokady?

- Rozmawialiśmy już o urazach głowy. W karierze miałem także połamane kości czy zerwane więzadła. Powiem szczerze, że przy urazie głowy, to jest to naprawdę "pikuś". Uraz głowy niesie za sobą bardzo poważne konsekwencje. Wystarczy spojrzeć na bokserów, którzy mają urazy głowy. Nie chcę się w żaden sposób usprawiedliwiać, ale tak w moim przypadku było. Może tak miało być?

Czy czuł pan strach, kiedy trzeba było stanąć pod taśmą w czwórkę?

- Mój tata mówił nieraz, że na treningu to wyglądało inaczej, a jak pojawiały się zawody, to zawodnik jest na nie nastawiony o wiele odmiennie. Podczas moich trzech powrotów za każdym razem miałem przerwy w jeździe. Dla żużlowca przerwa w jeździe to jest wielki krok w tył lub nawet trzy kroki w tył. Nie ścigasz się na motocyklu, więc nie wiesz, jakie są nowinki techniczne. Inni zawodnicy wjeżdżają się w nowy sprzęt, a ty tego nie robisz. Wszyscy tobie odjeżdżają. To również jest jedna z przyczyn tego, że było mi ciężko wrócić. Trudno było mi to wszystko nadgonić.

Czy żużlowiec, który chce wrócić do sportu po przerwie, musi się liczyć z kosztami przekraczającymi jego możliwości finansowe?

- Dla mnie bez sponsorów nie byłoby w ogóle możliwości powrotu. Nie jestem milionerem. Sponsorzy zawsze mi pomagali i to dzięki nim mogłem się ścigać. Dzięki nim mogłem wrócić. W jakimś stopniu to zrobiłem, choć już nie na ten najwyższy poziom, na którym chciałbym być. Chciałbym im jednak serdecznie podziękować. Dziękuję również całej mojej rodzinie, a zwłaszcza mojej żonie, za pomoc, którą otrzymałem. Oni zawsze mnie wspierali. Dzięki nim w ogóle tutaj jestem.

W zeszłym roku wziął pan ślub. Powodzenie w sprawach prywatnych pozwoliło trochę zapomnieć o speedwayu?

- Ja bym tego tak nie ujął. Byłem gotowy na to, że nie będę się ścigał na żużlu. Podjąłem męską decyzję. Jeśli chodzi o moją żonę, to jest to całkowicie inna sprawa. Nie chciałbym mieszać żużla z życiem prywatnym. Jestem szczęśliwy, że mam żonę i mogę żyć jak normalny człowiek. Widząc wszystkie upadki w ostatnich latach i to, co się po nich działo z żużlowcami, to nawet nie chcę myśleć o tym, co mogłoby się zdarzyć. Nie wiem, czy kiedykolwiek o tym mówiłem, ale myślę, że teraz mogę wspomnieć o jednej rzeczy. W 2006 roku, kiedy dostałem motocyklem w głowę, to życie uratował mi mój tata. Język wpadł mi do gardła, a ratownicy nie wiedzieli, co mają zrobić.

Pana tata wiedział?

- W ten sposób mój tata uratował kiedyś życie jednemu zawodnikowi. Dlatego wiedział, co zrobić także przy moim wypadku. Gdyby nie tata, to już by mnie na świecie nie było, bo połknąłbym język. Wiadomo, co byłoby dalej. To kolejny dowód na to, że miałem więcej szczęścia niż nieszczęścia.

Dlaczego nie wspominał pan o tym przez ponad jedenaście lat?

- Bo chciałem wrócić. Nie chciałem szukać żadnego usprawiedliwienia. Każdy może sobie pomyśleć, jaka to jest siła, kiedy motocykl żużlowy uderza w głowę przy największej prędkości.

Teraz jest pan trenerem w Stali Toruń, a oprócz tego pracuje pan w firmie taty. Które zajęcie pochłania panu więcej czasu?

- Mój tata kiedyś wspomniał, że praca z młodzieżą jest niezwykle mozolna. Warto pracować z młodzieżą, bo kiedy przychodzą efekty, to człowiek cieszy się dwa razy bardziej. Kiedy jeździłem, to byłem odpowiedzialny tylko za siebie. Teraz jestem odpowiedzialny za grupkę adeptów. Jak widzę, że praca przynosi efekty, to jestem z tego niezwykle szczęśliwy. Pracy z młodzieżą jest bardzo dużo. Żeby ukształtować prawdziwego żużlowca, trzeba mu poświęcić bardzo dużo czasu. Tata to robił, a teraz ja połknąłem tego bakcyla. Widzę w tym sens i cieszy mnie to, jak adepci robią postępy. Dlaczego Australijczycy czy Rosjanie mają być najlepszymi zawodnikami w historii, skoro my też możemy być?

Czy Karol Ząbik podjął słuszną decyzję, rezygnując z kariery zawodniczej?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×