Grzegorz Drozd. Lotem Drozda: Trzeba tylko chcieć

Grzegorz Drozd
Grzegorz Drozd
W 1997 roku do braterskiego duetu dołączył aktualny indywidualny mistrz świata juniorów, wschodząca gwiazda i zadeklarowany konkurent Tomka na pozycji numer jeden w Polsce - Piotr Protasiewicz. Z nowym nabytkiem Polonia wciąż wygrywała. – To był odważny ruch, ale ja naprawdę chciałem być najlepszy na świecie. Przejście do Polonii i niejako bezpośrednia konfrontacja z Tomkiem miała mi w tym pomóc - rozpoczyna Piotr Protasiewicz. - Jeżdżąc w parach nigdy nie umawialiśmy się, jak będziemy rozgrywać poszczególne biegi. Nie rozmawialiśmy ani przed zawodami, ani w parkingu. My z Tomkiem jechaliśmy na innym pułapie niż przeciwnicy. To wszystko samo się działo. Wyjeżdżaliśmy pod start i rura do przodu. Obaj lubiliśmy jeździć po szerokiej. Skoro tak, to obaj tam byliśmy - śmieje się Piotr. - To dawne czasy. Czasy młodości. Z wielką przyjemnością je wspominam. Do dzisiaj czuję ogromną sympatię kibiców z Bydgoszczy, aż czasem sam jestem zdziwiony jej rozmiarem. Byliśmy młodzi. Każdy chciał udowodnić wyższość drugiemu. Nawet w zawodach parowych. Czasem miało to odwrotne skutki, ale widocznie tak jest, że jeden dojrzewa w wieku 23 lat, a inny mając 37 - mówi z dystansem "Pepe". - W każdym razie zdobyliśmy tych medali cały worek, a ja przy Tomku nauczyłem się sporo. Mogłem na co dzień podziwiać fenomenalnego żużlowca. Najlepszego na świecie. Gdy widziałem, co Tomek wyczynia zastanawiałem się jak to możliwe, że ten facet nie jest jeszcze mistrzem świata - wspomina wychowanek Morawskiego Zielona Góra.

Komercjalizacja

- Pierwszy medal zdobyłem w barwach Zielonej Góry. W 1993 roku klub przechodził wewnętrzny kryzys i nikt nie chciał jechać na półfinał do Gniezna, toteż wytypowano juniorów. Walnąłem tam 16 "oczek" i weszliśmy do finału. Działacze zwietrzyli szanse na dobry wynik i namówili Andrzeja Huszczę, żeby pojechał na finał do Grudziądza. Andrzej był tam niełapany, a ja z Arturem Pawlakiem dołożyliśmy kilka oczek i sensacja stała się faktem - wspomina swój pierwszy seniorski sukces Protasiewicz. - W 1995 roku w Częstochowie byliśmy blisko pokonania Gollobów. W bezpośrednim pojedynku wyszliśmy z Darkiem Śledziem na 5:1, ale ja stąd ni zowąd upadłem i złoto pojechało do Bydgoszczy. Jestem zawodnikiem, który miał okazje jeździć we wszystkich erach tych rozgrywek: gdy cieszyły się ogromnym prestiżem, podupadały no i gdy są w kryzysie. Złożyło się na to wiele składowych, ale nie jest tak, że winni są tylko zawodnicy. Doszło nam wiele różnych zawodów. Polacy dużo jeżdżą za granicą. Kluby same przestały interesować się innymi rozgrywkami niż liga. Jeśli klub jest obojętny, to co ma myśleć zawodnik? - pyta retorycznie Protasiewicz.

- Dzisiaj jest tylko pogoń za pieniędzmi. Mniej sportu w tym wszystkim - twierdzi Świst. - Dobra parowa jazda w lidze, to efekt dobrej atmosfery. Bez jednego nie ma drugiego - uważa Dołomisiewicz. - Coraz mniej jest jazdy w parze podczas meczów ligowych. Ogromna szkoda, bo żużel ubożeje. Jazda parą, to coś wspaniałego - komentuje Krzystyniak. - To nie tylko jazda na 5:1. Często wysiłek kolegi z pary jest niezauważalny, gdy blokuje rywala będąc na dalszej pozycji i ułatwia jazdę prowadzącemu - wyjaśnia Dołomisiewcz. - Dzisiaj żużlowcy z jednego klubu są dla siebie wilkiem - zauważa Krzystyniak. - Byli żużlowcy nie mają do końca racji w tej krytyce obecnych mistrzów. Z całym szacunkiem, ale oni żyli w innych czasach. Sprzęt zapewniał klub. Mechanik, paliwo, opony, to wszystko mieli za darmo. Obecnie musimy sami zadbać o wszystko, więc jeśli zawodnik przeliczy, że musi dołożyć do zawodów kilka tysięcy, eksploatować najlepszy silnik, a za trzy dni liga, gdzie wszyscy wywierają niewyobrażalną presję, to zaczynamy kalkulować. Problem nie leży wyłącznie po stronie zawodników, którzy też święci nie są, ale prawda leży zapewne po środku. Czasy się zmieniły i tyle - dodaje Protasiewicz.

- Zmieniły się i mam wątpliwości czy tamte lepsze pod względem jazdy pary wrócą - odpowiada Krzystyniak. - Jest nadmiar zawodów z udziałem tych samych zawodników - uważa z kolei Marek Cieślak. - Dlatego nie chcą jechać za czapkę śliwek. Namnożyło się zawodów rangi mistrzowskiej i wybierają te najlepiej płatne. Zrobiła się komercja. Dla nas finał par czy Złoty Kask, to była okazja do pokazania się. Dzisiaj takich okazji mają bez liku na wszystkich torach europejskich. Ponadto dzisiaj zawodnicy jeżdżą mniej parowo, bo stawka najlepszych wyrównała się. Jeden drobny błąd, chwila zawahania i zamiast na prowadzeniu jedziesz ostatni - tłumaczy Cieślak. - To musi być we krwi zawodnika. Wolniejszy trzyma krawężnik, szybszy jedzie po szerokiej. Trzeba mieć zaufanie do partnera i pewność siebie. Tymczasem w drużynach podczas meczów ligowych są tylko konflikty, kto z kim jedzie, w jakim biegu i z jakiego pola. Tak nic z tego nie będzie - nie odpuszcza w ocenach Jan Krzystyniak. - Dobrze, że zrezygnowano z obcokrajowców. To jest niepotrzebne. Kiedyś sam w takim finale jechałem z Andreasem Jonssonem. Wierzę, że nowe rozwiązania na nowe czasy okażą się skuteczne. Że prywatne firmy, które zajmują się żużlem znajdą pomysły na wypromowanie nie tylko tej konkurencji - mówi Protasiewicz.

Jazda parą - piękne zjawisko na torach żużlowych. Do dziś najbardziej legendarną parą są dwa przeciwieństwa. W czarnej skórze wysoki Hans Nielsen i w białej skórze niski Erik Gundersen. Obaj już nie jeżdżą. Nie jeżdżą również giganci jazdy parą ostatnich lat: Tomasz Gollob, Darcy Ward, Joe Screen czy w tej chwili Grigorij Łaguta. Oby takie zawody, jak niedzielny finał mistrzostw Polski par klubowych w Ostrowie i starania ich organizatorów pomogły w kreowaniu nowych mistrzowskich duetów.

- Jaka jest recepta na jazdę parą? - pytam Piotra Śwista, mistrza Polski par klubowych z 1992 roku. - Trzeba tylko chcieć - odpowiada.

Grzegorz Drozd

Zobacz więcej tekstów Grzegorza Drozda ->

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Czy wierzysz, że MPPK odzyskają kiedyś dawną rangę?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×