Kilka lat temu mistrz świata jeździł za niecały tysiąc złotych. Nikt go nie chciał
Jason Doyle dopiero w 2015 roku trafił do PGE Ekstraligi. Wcześniej nikt go nie chciał. Przez siedem lat obijał się po niższych ligach. Jeździł za stawki rzędu kilkuset złotych za punkt. Nie miał nawet z czego inwestować w sprzęt.
- Dobrze, że trafił do Orła, bo tam zaczął zarabiać niezłe pieniądze. W dodatku wszystko miał płacone na czas - zauważa Żyto. - To pomogło mu się rozwinąć. Żużel jest drogi, a dzięki startom w Łodzi mógł zainwestować. Wcześniej nie miał z czego. Kiedy miałem go w Rawiczu, to budżet klubu wynosił pół miliona złotych. Stawki za punkt nie przekraczały tysiąca złotych. Dokładnie nie pamiętam, ale on miał pewnie gwiazdorską gażę i rzadko go zapraszaliśmy na mecze. Nie było nas stać na jego starty w każdej kolejce.
Dzięki Doyle’owi, Kolejarz wygrał jeden jedyny mecz w sezonie 2013. - Greg Hancock uszykował silnik dla Ryana Fishera, przyjechał Jason i załatwiliśmy pewne siebie Wybrzeże Gdańsk. Rywale byli w głębokim szoku - komentuje Żyto.
Jason w tamtym spotkaniu pojechał bardzo dobrze. - Kluby nie miały jednak do niego przekonania. Przypomnę, że do Kolejarza trafił wówczas dopiero w majowym okienku transferowym, bo nikt go nie chciał. Rok później w szwedzkim Norrkoeping, gdzie prowadziłem zespół do spółki z Peterem Jansonem, też wzięliśmy go dopiero wówczas, gdy kontuzji doznał Leon Madsen. Już wtedy był walczakiem i odpłacił nam za zaufanie dobrą jazdą. Szwedzka Elitserien przekonała się jednak do Jasona w tym samym czasie, co PGE Ekstraliga, czyli w 2015 roku - kończy Żyto.
ZOBACZ WIDEO Prezes PGE Ekstraligi chwali Włókniarza CzęstochowaKUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>