Grzegorz Drozd. Lotem Drozda: Żużel, to przyjemność. Żyjcie jak Timo (felieton)

Grzegorz Drozd
Grzegorz Drozd
Fajny Wrocław

A więc w Chorzowie jak na razie od Cieślaka do Cieślaka. A w ogóle to Mareczek w sobotę chodził nieco posmutniały i błądził myślami. Jakby czuł, że limit szczęścia w tym sezonie wyczerpał na ostatnich metrach w meczu o wszystko z GKM-em. W czwartek zepsuła mu się tylko szyna, ale w niedziele awarii uległ drugi lider Włókniarza i było po emocjach. Za to we Wrocławiu był wulkan nastrojów. Padła maszyna startowa i na WTS posypały się gromy. Stanę w ich obronie - na złośliwość rzeczy martwych nie ma mocnych. Choć jak zauważył wrocławianin, a zarazem trener Byków Piotr Baron, dziwnym trafem i na wiosennym meczu przeciwko Unii nie brakowało usterek. - Jeśli to zbieg okoliczności, to fajnie - dodał w swoim stylu Baron.

Ostatni podobny przypadek pamiętam w Grudziądzu. W 1996 roku na meczu ze Stalą Gorzów padła maszyneria na starcie i charyzmatyczny sędzia Jerzy Kaczmarek  dokończył zawody na chorągiewkę. Mnie bardziej od tej zepsutej maszyny startowej - jeśli faktycznie uległa awarii bez świadomej pomocy ręki ludzkiej - mierżą tanie i niepotrzebne wrocławskie zagrywki takie jak opóźnianie wstępu do parkingu maszyn dla drużyny gości. Andrzej Rusko pretenduje w naszym światku do osobistości o szerszych horyzontach i większym rozmachu niż przeciętny małomiasteczkowy działacz, który widzi tylko czubek własnego nosa. Niestety zagrywki pana Andrzeja są skrojone na obraz dokładnie kogoś takiego. Za kilka dni rewanż w Lesznie. Pomiędzy tymi dwoma drużynami często jest gorąco. Kiedyś - bodaj w 2000 roku - doszło nawet do przepychanek w leszczyńskim parkingu, w których ucierpiał ówczesny prezes Sparty Ryszard Czarnecki. Lata mijają, żużel ponoć się zmienia, tylko twarze wciąż te same. To jak w naszej polityce.

Rafał Dobrucki wił się i skręcał pod obstrzałem dociekliwych pytań o aferę z DMEJ. Sprawa ma dwie płaszczyzny. Pierwsza to taka, że Dobrucki jest trenerem kadry, a nie pojechał na finał. Stanisław Chomski nazwał sytuację krótko: skandal. Jego zdaniem trener kadry nie powinien piastować funkcji trenera w klubie. W takim razie powołajmy jednego trenera od całej kadry. Niech skupia się wyłącznie na reprezentacji. W obecnym układzie zachodzą podejrzenia, że narodowy coach może forować podopiecznych z własnego podwórka, bądź łatwiej skaperować mu do swojego klubu zawodnika za obietnice różnych kadrowych przywilejów. Druga sprawa to rozegranie powołań przez trenera. Zagrywka Dobruckiego z Kuberą to już czyste... czysta nieuprzejmość i w żaden sposób się przed tym nie wybroni. Coś tam bajdurzył, wyjaśniał i guzik z tego wiadomo. Fakty są takie, że sam na Łotwę nie ruszył tyłka, dał wolne swojemu asowi Drabikowi, a niedzielnego przeciwnika ligowego Kuberę posłał w daleki bój. Że ponoć Kubera się zgodził.

A co miał powiedzieć? Skoro nie można się wypowiadać, bo grożą kary - o czym za chwilę - to można olać powołanie do kadry? A pomyśleć, że 20 lat temu Dobrucki dostał nagrodę za postawę fair play. Żużel psuje głowy? W tak napiętej sytuacji z terminami albo powołujemy do reprezentacji optymalny skład, albo całkowicie drugi rzut. Na koniec zostawię najbardziej bulwersującą mnie sprawę. Do oka kamery Dominik Kubera skomentował zachowanie swojego opiekuna i nazwał je - całkowicie słusznie - jako słabe. I teraz uwaga! Czytam, że GKSŻ krytycznie odniosła się do postawy Kubery i stwierdziła iż Dominik podważył autorytet trenera. Do cholery, walę pięścią w klawiaturę! Drodzy działacze nie pozwalajcie sobie za dużo. Bo i tak środek ciężkości został przesunięty za daleko. Komisarze i sędziowie nie mogą się wypowiadać. Mam wrażenie, że dzieli nas cienka linia od tego, że wkrótce zakaz wszelkich wypowiedzi dostaną zawodnicy. Komuno wróć!

W środę obudziłem się o czwartej rano. O tej porze miałem wstać i wyruszyć w drogę na żużel. Celem miało być czeskie Pilzno, gdzie miała odbyć się kolejna runda indywidualnych mistrzostw Czech. To tak na uspokojenie żużlowych obyczajów, choć wierzcie mi, i na żużlowej prowincji bywa gorąco. Czułem się zmęczony i wszystko mnie bolało. Dwa dni poprzedzające środę dałem sobie wycisk na prywatnej "siłowni". Moja Viola przekonała mnie, że żużel to ma być przyjemność, a nie obowiązek i walka ze zmęczeniem. Zostałem w domu i obejrzałem bieg sezonu w Manchesterze. Max Fricke i reszta stawki odstawiła zwariowany speedway. Nie przeszkodziły nawet "nowe tłumiki", o których już większość z Was zapomniała. No więc chciałem pojechać do tego Pilzna, bo nigdy jeszcze tam nie byłem, za to ostatnio zaliczyłem ligę fińską. I to aż na trzech rożnych torach. I wiecie co? Wszędzie maszyna startowa działała. I to chyba jeden jedyny element, który spełniałby wymogi infrastrukturalne naszej Ekstraligi.

W Finlandii spotkałem wesołego młodego człowieka. Przyjechał w roli mechanika Alexandra Edberga. Pomagierem przeciętnej klasy szwedzkiego żużlowca okazał się były żużlowiec - Maciej Piaszczyński. Był z niego niezły kamikadze. Niestety karierę zakończył bardzo przedwcześnie. - Ojciec prosił mnie na kolanach żebym go słuchał i nie robił głupstw. Ale ja wiedziałem lepiej i skończyło się jak się skończyło. Gdy teraz rozmawiamy, to mu przypominam: miałeś ojciec rację. Niestety młody człowiek i głupi. Szkoda mi strasznie Tomka Jędrzejaka. Znałem go odkąd zapisałem do szkółki. Podpatrywałem jego styl. Miałem wtedy 15 lat. Teraz prawie 30, ale za rok złożę sobie motocykl i wracam. Tymczasem lecimy na prom - zagadnął Maciek na pożegnanie.

Tymczasem do swojego luksusowego Mercedesa wsiadł Timo Lahti. Trzasnął kolejny komplet i popędził na kolejne zawody. Fiński arcymistrz właśnie odjeżdżał ciekawy tydzień w swoim kalendarzu. Osiem dni pod rząd zawody: Polska - Finlandia - Szwecja - Finlandia - Szwecja - Polska - Finlandia - Polska. Niedawno wygrał prestiżowy turniej w Cloppenburgu i powoli pnie się w górę. Od pięciu lat trzymam za niego kciuki. Dokładnie od momentu, gdy w Pardubicach zobaczyłem na jego busie wymalowaną listę pięciu klubów, w których jednocześnie startował. - Nie mam dziewczyny, za to mam mocną psychikę, a moją miłością jest żużel - przekonywał mnie Lahti.

- Częste starty mnie nie męczą. Zawodowcem stałem się dzięki lidze brytyjskiej. Byłem jeszcze juniorem, gdy trafiłem do Boba Dugarda w Eastbourne. Równy gość i wielka szkoda, że niedawno zmarł. Dugardowie zastępowali mi rodzinę. Nie było koło mnie taty, ani nie było mamy. Za to było ciężko. Ale nie poddałem się i nie żałuję. Mam cudowne życie. Nie interesuje mnie krytyka kibiców i nie czytam komentarzy w necie. Żużel mnie bawi. To moja praca, ale przede wszystkim przygoda życia. Na motor po raz pierwszy wsiadłem mając trzy latka. Mam silną grupę sponsorów oraz przyjaciół. Wiem co poprawić w swojej jeździe żeby stać się lepszym zawodnikiem i jeździć w Grand Prix. Będę spokojnie pracował, a ty trzymaj kciuki - po czym Fin spojrzał na zegarek i poszedł przebrać się w kevlar. Bez pośpiechu, wszak żużel, to przyjemność.

Żyjcie jak Timo.

Grzegorz Drozd

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×