Grzegorz Drozd. Lotem Drozda: Będziemy tęsknić Nicki (felieton)

- Wszystko, co robiłem od najmłodszych lat, było podporządkowane jednemu celowi - zostać mistrzem świata - mówi Nicki Pedersen. Legendy cyklu Grand Prix nie zobaczymy w przyszłym roku w rywalizacji o tytuł. Po raz pierwszy od 18 lat.

Grzegorz Drozd
Grzegorz Drozd
Pierwsze zwycięstwo Nickiego Pedersena w GP Chorzów 2002 WP SportoweFakty / Piotr Kin / Na zdjęciu: Pierwsze zwycięstwo Nickiego Pedersena w GP. Chorzów 2002

Dla mnie Nicki Pedersen to zbiór obrazków, które zapamiętałem z rożnych torów. Nicki oczywiście nie kończy kariery, ale nie da się ukryć, że z obecnym odejściem Pedersena z Grand Prix skończył się pewien etap, a może i era w żużlu. Uwielbiałem go podglądać nie tylko na torze, ale i w parkingu podczas zawodów. Jak przygotowuje się przed pierwszym biegiem i jak pracuje w trakcie zawodów. Jego energiczne ruchy przy ogarnianiu boksu, rozgrzewki i konsultacje z mechanikami skupiały moją uwagę. Pamiętam jego grymasy bólu na twarzy po upadkach, po czym zaciskał zęby i dalej wyjeżdżał na tor. Złość po przegranych wyścigach i eksplozja nerwów.

W końcu jego kłótnie z sędziami przez telefon i również wybuchy złości. Pamiętam jego radość w Cardiff w 2003 i smutek w Lonigo dwa lata później, gdy rzutem na taśmę przegrał walkę o brąz z Adamsem. Długo stał za busem w kącie po ciemku i rozpamiętywał porażkę. Pamiętam jego dumę przez cały weekend w Gelsenkirchen, gdy był już mistrzem i odbierał zewsząd gratulacje. - Nieustannie powtarzał, że kiedyś będzie najlepszy. Był jak koń wyścigowy. Klapki na oczy i do przodu - mówili mi działacze Newcastle Diamonds kilka lat temu wspominając Pedersena w wieku juniora.

Nicki Pedersen wywalczył trzy tytuły mistrza świata. Wygrał siedemnaście turniejów, zaliczył 64 wielkie finały i zdobył 1972 turniejowe punkty. Statystyki są niewiarygodne i umieszczają Duńczyka wśród największych sław. Taki jest Nicki w liczbach. Mimo że są imponujące, to nie ze względu na cyferki najbardziej zapamiętamy Pedersena, a na jego charakter i temperament na torze. Jeszcze zanim trafił do Grand Prix dorobił się łatki rozbójnika. Wrzeszczał w parkingu oraz rzucał sprzętem w boksie. Rzucał się także do gardeł przeciwników, a nawet klubowego kolegi! W 2000 roku zasłynął bójką z Wayne'em Carterem, który razem z nim jeździł w Wolverhampton Wolves. Kilka dni później miał zatargi z Amerykanami podczas drużynowych mistrzostw świata w niemieckim Landshut. Na drodze stanęli mu John Cook i Greg Hancock. - Po wyścigu powiedziałem mu kilka cierpkich słów i dodałem, że sobie go zapamiętam. Może to i było głupie. Ale po jego wybrykach na torze względem mnie musiałem mu powiedzieć co czuję - mówił wtedy na gorąco Hancock.

Amerykanin jak powiedział, tak zrobił. Rzucił się do Pedersena z pięściami w Pradze w 2004 roku, a także 10 lat później. Zaczepek, kopniaków, "fuc.ów" i wyzwisk z innym zawodnikami z udziałem Nickiego było bez liku. Ubliżali sobie wzajemnie pokazując środkowe palce z Gollobem w Eskilstunie, pobił się z Nichollsem w Krsko, z Zagarem w Malilli i o mały włos z Holderem w Toruniu podczas ostatecznej rozgrywki o złoto we 2012 roku. - Dzięki mnie organizatorzy sprzedają bilety. Zapełniam im stadiony i robię show na torze. Mam silną osobowość. Ja tego nie podejrzewam, lecz ja jestem tego pewien. Gwizdy i presja tylko mnie mobilizują do jeszcze lepszej jazdy -powtarzał do mnie przez lata. Gdy toruńska publiczność w 2014 roku wygwizdała go po scysji z Kasprzakiem, Pedersen nie był jej dłużny. Zaczepne gesty w kierunku trybun powtarzał nawet stojąc na podium z brązowym medalem.
Pierwszy finał w Grand Prix. Vojens 2000. Od lewej Greg Hancock, Jason Crump, Stefan Dannoe i Nicki Pedersen Pierwszy finał w Grand Prix. Vojens 2000. Od lewej Greg Hancock, Jason Crump, Stefan Dannoe i Nicki Pedersen
Nigdy nie był wirtuozem techniki i ten grzech często mu wypominano. Mimo iż zdobywał kolejne mistrzostwa, przeciwnicy Duńczyka komentowali, że bez względu na osiągnięte wyniki nigdy nie osiągnie klasy takich mistrzów jak Rickardsson czy Nielsen. Niski i krępy, z tendencjami do tycia oraz bez dwóch palców nie miał łatwego życia. Musiał wypracować swój styl. Mimo słabszych warunków fizycznych prezentuje bardzo ofensywny styl jazdy.

Zapatrzony w Rickardssona

Chciał wszystko robić jak Szwed. Chciał mieć rozbudowany team, brending, perfekcyjny warsztat, ład w boksie, dopracowaną logistykę no i dużą ciężarówkę. Wszystko to zrealizował. Przez wiele lat miał niezmienny image biało-niebieski. - Większość duńskich żużlowców opierało się na kolorze czerwonym, z którym Dania jest najbardziej kojarzona. Też tak zaczynałem, ale doszedłem do wniosku, że w czerwonym kolorze zginę wśród innych. Stąd pomysł na barwy biało-niebieskie, aby się odróżniać. To była moja wizytówka, dlatego nie zmieniałem kolorystyki - tłumaczy. Dziesiątki silników, rząd tunerów i mechaników pracował na sukcesy Nickiego. Gdy był na topie 10 lat temu, jego team liczył ponad 10 osób.

- Nakłady były bardzo duże. Nicki nie był tanim zawodnikiem, ale wynik, który gwarantował wymagał również sporych nakładów - tłumaczy jego wieloletni menedżer Helege Pedersen. Z wykształcenia bankowiec, który wcześniej pracował z Hansem Nielsenem. - Negocjacje kontaktu z Nickim prowadziłam wyłącznie z Helge - mówiła Marta Półtorak zimą 2005 roku. - Tak to miało wyglądać. Każdy ma swoje miejsce w teamie. Nie mogłem żyć wyłącznie żużlem, a zwłaszcza przez 12 miesięcy zajmować się codzienną organizacją pracy teamu, rozliczeniami i kontraktami, bo wypaliłbym się o wiele wcześniej. Zawsze wszystko robiłem na 100 proc. Gdy decydowałem się na jeszcze jedną ligę, czy jeszcze jeden turniej więcej w kalendarzu, to tylko pod warunkiem, że jestem w stanie dać z siebie wszystko - podkreśla.

W Berlinie w 2001 roku w swoim debiucie pełnoprawnego uczestnika cyklu prowadził w finale na błocie, ale wpakował się w niego… idol Rickardsson. Gdy wracali przez murawę do parkingu Nicki skakał wokół Szweda niczym piłka do ping ponga. Gestykulował i krzyczał. Wykluczony Tony Rickardsson bez najmniejszej reakcji na Duńczyka szedł spokojnie przed siebie. - Zrobiłem to pod publiczkę. Kontrolowałem, co robię i Tony'emu nic nie groziło z mojej strony - zapewniał wiele razy. Ale czy ktoś Nickiemu wierzył w te słowa?

ZOBACZ WIDEO Get Well mierzy w złoty medal. W składzie kosmetyczne zmiany

Pierwszy tytuł mistrza świata zdobył w gorącym sezonie 2003. - Zdobył złoto, bo był brutalem. Przez cały cykl nie zawahał się ani razu żeby kogoś wsadzić w płot - mówi Leigh Adams. - Facet jest z żelaza. Jeździłem z nim wiele razy, a także razem z nim w drużynie. Widziałem mnóstwo jego upadków. Walił o tor, o bandę, skręcał się z bólu, po czym wstawał i jechał dalej. A nawet jak nie mógł dokończyć tego dnia roboty, to łapał kilkudniowy odpoczynek i znów wracał. Tak samo ostry i pewny siebie - dodaje Adams.

Cykl '03 zaczął katastrofalnie. Przeszarżował w swoim pierwszym wyścigu w Chorzowie i skasował Bjarne Pedersena. - Byłem na siebie wściekły. W pierwszym odruchu myślałem, że sędzia popełnił błąd wykluczając mnie i tym bardziej nerwy dały znać o sobie. W powtórkach w parkingu widziałem jednak, że Tony Steele podjął słuszną decyzję i uspokoiłem się. Opanowanie nerwów dało mi komfort jazdy i drugie miejsce w zawodach. Kilka lat wcześniej w podobnych okolicznościach nie potrafiłem opanować nerwów i wynik sypał się w mgnieniu oka. Przykład Chorzowa uświadomił mi, że odpowiednie podejście w trakcie turnieju ma ogromny wpływ na rezultat - analizuje.

Później przyszedł słodki triumf w Cardiff. Na tor wyjeżdżał aż osiem razy. - Nicki przeszedł długą drogę, ale wciąż nie jest łatwym zawodnikiem do współpracy - mówił promotor Oxford Nigel Wagstaff. - Traci tylko trzy punkty do lidera Rickardssona i nie widzę przeszkód by został mistrzem świata - twierdził Jacob Olsen. To był rok pełen emocji. Nicki jeździł na granicy ryzyka niemal w każdych zawodach. Walczył z bólem rąk, defektami i nastrojami. W lipcowym meczu w Peterborough odmówił wyjazdu na tor w ostatnim wyścigu dnia i miarka się przebrała. Wagstaff wyrzucił Duńczyka z zespołu. - Miał wtedy fatalną opinię, ale postanowiłem zaryzykować i wziąłem go do siebie. Szło nam słabo i nie mieliśmy nic do stracenia - mówi ówczesny promotor Eastburne Eagles Jon Cook. W Eastbourne rozwinął skrzydła, a w Polsce nareszcie trafił do Ekstraligi. Forma zwyżkowała, statystyki rosły, a Nicki stawał się hegemonem.

- Przez wiele lat problemem Nickiego było koncentracja. Miał w sobie za dużo temperamentu i nie potrafił sobie z tym poradzić. Trwało to dobre kilka lat zanim opanował swoje emocje. Z czasem był coraz lepszy. Dołożył do tego coraz szybszy sprzęt, doświadczenie i zaczął odnosić sukcesy - twierdzi Erik Gundersen, który we wczesnym etapie kariery Nickiego wiele razy musiał odbywać z nim trudne rozmowy mające okiełznać podopiecznego. - Nicki pierwszy tytuł wywalczył w idealnym momencie. Duński żużel przechodził kryzys i potrzebowaliśmy tego sukcesu. Dzięki wynikom Pedersena znów żużel zrobił się popularny, co otworzyło drogę do organizacji Grand Prix na Parken w Kopenhadze - zauważa Gundersen.
Na szczycie. Z jedynką w Grand Prix. Trening na Parken w Kopenhadze 2004 rok. fot. Piotr Kin Na szczycie. Z jedynką w Grand Prix. Trening na Parken w Kopenhadze 2004 rok. fot. Piotr Kin
Duńczyk w sezonach 2007-08 zdominował żużel. W ligach kręcił komplet za kompletem, a w Grand Prix przewodził od początku do końca rozgrywek i wywalczył kolejne dwa tytuły mistrza świata. - Przejechać cały sezon na tak wysokim poziomie jest niezwykle trudno. Jest jedna recepta i przepis, aby to osiągnąć. Po wybudowaniu przewagi w pierwszej części sezonu nie możesz zacząć skupiać się na bronieniu pozycji. Cały czas trzeba atakować i jechać tak, jakby ciążyła na zawodniku presja odrabiania strat. Gdy zaczniesz się bronić - przepadniesz - tłumaczy Pedersen.

What's fu… going on?

Sezon 2009 szedł mu od początku jak po grudzie. Rozmawiałem z nim u progu cyklu podczas treningu w Pradze. - Chcę wyrównać rekord Maugera i trzeci raz pod rząd zdobyć złoto - zapowiadał bez ogródek. Defekty, wykluczenia, upadki i kraksy włóczyły się za nim od początku roku. Doszły problemy finansowe we Włókniarzu.

Co się do cholery się dzieje?! - wrzeszczał wściekły do telewizyjnej kamery po wykluczeniu w finale w Goeteborgu po akcji na Sajfutidnowie, który upadł na tor. Duńczyk został ponownie wykluczony. - Może powinienem zająć się czymś innym niż żużlem? Może powinienem zakończyć sezon w połowie i pojechać na wakacje? Nie mam innego wyjścia skoro sędziowie niweczą mój cały wysiłek - mówił poirytowany.
Mimo przeciwności losu był tak super silny, że wciąż mógł liczyć się w walce nawet o mistrzostwo świata. Cykl miał przerwę i nadszedł czas na Puchar Świata. Duńczycy walczyli w Vojens. Rywalami byli m.in. silni Rosjanie. Pod taśmą stanęli Pedersen z Łagutą. Pomyślałem żeby przejechali to pierwsze okrążenie, to może jakoś wyjdą z tego cało. Pierwsze okrążenie przejechali, ale w następnym sczepili się i polecieli prosto w bandę. Stałem dokładnie w miejscu upadku i powiem wam, że z mojego punktu obserwacji wyglądało to makabrycznie. Na stadionie zapadła cisza, a ja zacząłem zastanawiać się, czy to nie ostatni wyścig Nickiego, jaki miałem okazję oglądać. Duńczyk wrócił na tor po 3 tygodniach. Doznał oparzenia skóry na lewym udzie. Noga dostała się między błotnik a oponę. Do dziś efektem tego jest zmiana w przepisach o wysokości tylnego błotnika nad oponą. Nicki wrócił i znów wygrywał. Byłem tego świadkiem.

Po powrocie sięgnął po kolejny tytuł mistrza Danii w Fjelsted. Anne Matte przebierała maleńką Mikeline w suche pieluchy, a Nicki za moment wznosił ją na podium w geście radości i spełnienia. Pisze o tym, bo dla mnie to był moment, w którym dawny Nicki odszedł. Po tej kontuzji to już nigdy nie był ten sam Nicki, co przed upadkiem. Medale, jakie zdobywał w latach 2012, 2014, 2015 były efektem szeregu kontuzji lepszych od niego: Holdera, Sajfutidnowa, Hampela, Warda, Woffindena czy też indolencji Grigorija Łaguty. Był zawodnikiem w rankingu na pozycjach 5-6, ale nigdy już nie był numerem jeden. Rozstał się z wieloletnią partnerką i matką jego dwojga dzieci Anne Matte. W życiu Nickiego zaczął się nowy etap. Wakacje w trakcie Drużynowego Pucharu Świata, życie w Monako, groźne upadki i inne historie, które dobrze znacie. Żużlem - jak to mawiał idol Rickardsson - przestał sr*ć, a zaczął z niego korzystać. Mimo że zadziwił w tym roku w PGE Ekstralidze, finał tych zdarzeń nastąpił przed kilkoma dniami, gdy ogłoszono, że Grand Prix 2019 pojedzie bez Pedersena.

- Zawodnik z dziką kartą, który wkrótce udowodni, że należy mu się stałe miejsce w cyklu Grand Prix. Jego spektakularny styl jazdy i wola walki nie zawsze idą w parze z aprobatą przeciwników - tak zapowiadały media 23-letniego debiutanta Nickiego Pedersena przed Grand Prix Szwecji w 2000 roku. W ocenie bukmacherów miał szansę na zwycięstwo 80/1. - Po raz pierwszy na tor wyjechałem w drugim wyścigu dnia. To były oczywiście eliminatory. Stanąłem pod bandą. Obok mnie Dobrucki, Screen i Gustafsson. Przegrałem start i przyjechałem ostatni. Za chwilkę powtórka z rozrywki i mogłem pakować się do domu - wspomina. Historia zatoczyła koło. Będziemy tęsknić Nicki.

Grzegorz Drozd

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Czy będzie ci brakować Nickiego Pedersena w cyklu Grand Prix?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×