W Falubazie bez porozumienia w sprawie akcji. Dwaj byli prezesi boją się, że trzeci udziałowiec puści ich z torbami

Spór między udziałowcami Falubazu. Stanisław Bieńkowski chce, żeby miasto wyłożyło milion złotych, weszło do spółki i przejęło 38, a w najgorszym razie 25 procent akcji. Panowie Robert Dowhan i Zdzisław Tymczyszyn mają inne zdanie.

Dariusz Ostafiński
Dariusz Ostafiński
Robert Dowhan Newspix / Łukasz Trzeszczkowski / Na zdjęciu: Robert Dowhan
Falubaz Zielona Góra zbudował mocny skład, ale wciąż szuka środków, by ten zespół opłacić. Pomóc ma wejście miasta do spółki, bo ratusz chce zapłacić za akcje milion złotych. Akcjonariusze Robert Dowhan i Zdzisław Tymczyszyn blokują jednak transakcję. To nie jest stwierdzenie faktu, lecz opis tego, co dzieje się w spółce nakreślony przez osoby wspierające Stanisława Bieńkowskiego w doprowadzeniu do końca operacji pod tytułem - miasto wchodzi w spółkę Falubaz.

Za nami spotkanie udziałowców z prezydentem Zielonej Góry Januszem Kubickim, który miało wszystko wyjaśnić i przygotować grunt pod przejęcie przez miasto dużego pakietu akcji (38 procent). Przełomu jednak nie było. Duet Dowhan (były prezes, senator RP) i Tymczyszyn (także były prezes i biznesmen) nie zgodził się na uszczuplenie swoich pakietów (teraz mają po 33 procent) kosztem wejścia miasta w spółkę (zostałoby im, każdemu z osobna, nieco ponad 21 procent).

Senator mówi: Nie rozcieńczajcie moich akcji

- Nie rozcieńczajcie moich akcji - miał mówić Dowhan na spotkaniu akcjonariuszy, na którym miała być wreszcie wypracowana zgoda na wejście miasta w spółkę Falubaz. Sprawa trwa od października ubiegłego roku, ale światełka w tunelu nie widać, bo Dowhan i Tymczyszyn nie mówią miastu "nie", ale też nie chcą, by miasto przejęło za milion 38 procent akcji. Na 25 też się nie godzą.

ZOBACZ WIDEO Majewski: Tomek Gollob budzi się do życia

Panowie boją się całkowitej utraty wpływów w klubie. Wiedzą, iż pan Bieńkowski jest w dobrych relacjach z prezydentem. Gdyby miasto przejęło 38 procent, to miałoby do spółki z Bieńkowskim pakiet kontrolny. Przy 25 procentach rola panów Dowhana i Tymczyszyna też zostałaby zmarginalizowana, choć w nieco mniejszym stopniu.

Czytaj także: O wojnie na górze w Falubazie pisaliśmy już we wrześniu 2018 roku

Oczywiście nie jest tak, że panowie Dowhan i Tymczyszyn nie chcą pomocy z miasta. Chcą, ale proponują, by całą operację przeprowadzić tak, żeby oni mogli zachować kontrolę. Jeśli miasto może zapłacić milion za 25 procent, to niech zapłaci 950 tysięcy i weźmie 24 procent. Na takie rozwiązanie nie zgadza się oczywiście trzeci z udziałowców. Zresztą wszystko zostało policzone i kwota milion złotych odpowiada pakietowi na poziomie 38 procent, więc nawet te 25 jest dużym ukłonem w stosunku do dotychczasowych akcjonariuszy.

Milion z miasta potrzebny na opłacenie rachunków

Poza wszystkim miasto chce mocniej wejść w klub. Dodatkowo oferuje pomoc w utrzymaniu stadionu i wsparciu w trakcie sezonu poprzez różne konkursy. A kasa jest Falubazowi potrzebna, bo drużyna złożona z gwiazd trochę jednak kosztuje. No i trzeba pieniędzy na jej utrzymanie. Milion z miasta miał pomóc w opłaceniu bieżących rachunków. Jeśli tej kasy nie będzie, to potrzebna będzie zrzutka akcjonariuszy. Bieńkowski, Dowhan i Tymczyszyn będą musieli wyłożyć po 300-400 tysięcy złotych każdy.

I tu zaczyna się rozdźwięk, bo od osób z bliskiego otoczenia panów Dowhana i Tymczyszyna słyszymy, iż całą tę akcję z wejściem miasta traktują oni tylko i wyłącznie, jako rozgrywkę Bieńkowskiego, czyli próbę wyrzucenia ich poza nawias i puszczenia z torbami. Jak się dowiedzieliśmy, uważają oni, że dodatkowe środki na drużynę wcale nie są potrzebne. Mówią, że "Stachu chce ich rozegrać, jak chłopców w krótkich majtkach". Podkreślają, iż ciągle są stawiani pod ścianą, bo jesienią nikt ich nie pytał o to, czy kontraktować gwiazdy, a teraz wmawia się im, że musi być dodatkowa kasa z miasta. Nie kupują też stwierdzenia, że jak jej nie będzie, to oni muszą dać.

Senator Dowhan miał zresztą na spotkaniu akcjonariuszy z prezydentem powiedzieć, że skoro prezes Adam Goliński kupił Nickiego Pedersena i Martina Vaculika, to niech teraz zorganizuje pieniądze na opłacenie tych i innych umów. I tu mamy problem, bo wydaje się, że po latach chudych prezes Falubazu był zmuszony, by zrobić coś spektakularnego. Coś, co sprawi, że drużyna będzie się liczyć w walce o medale, a kibice wrócą na stadion.

Czytaj także: Adam Goliński, prezes Falubazu: Mamy ludzi, którzy chcą wygrywać
 
Jeśli sytuacja z akcjami Falubazu nie zostanie za chwilę wyjaśniona, to może dojść do poważnego rozdźwięku, może nawet wojny na górze. Inna sprawa, że przedłużający się spór nie jest nikomu na rękę. Senator Dowhan będzie chciał zapewne wystartować w jesiennych wyborach, więc sportowy sukces Falubazu byłby mu na rękę. Zasadniczo skorzystać może każdy z trzech akcjonariusz, bo akcje złotej drużyny będą miały z pewnością większą wartość niż takiej, która plącze się w ogonie tabeli. A przecież wewnętrzne konflikty mogą mieć przełożenie na wynik.

19 lutego rano rozpoczęło się spotkanie ostatniej szansy panów Golińskiego i Dowhana.





Czy akcjonariusze Falubazu dojdą do porozumienia w sprawie wejścia miasta do spółki?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×