W tym artykule dowiesz się o:
Historyczny triumf we Wrocławiu 20 maja 1995 roku na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu rozegrano pierwszą w historii rundę Grand Prix. Na wypełnionym po brzegi stadionie w stolicy Dolnego Śląska triumfował Tomasz Gollob. Po latach posuchy w polskim speedwayu było to ogromne wydarzenie. Wówczas 24-letni żużlowiec, który dobijał się do światowej czołówki, pozostawił w pokonanym polu największe gwiazdy żużla z Hansem Nielsenem na czele. [ad=rectangle] Droga do finału wrocławskiej Grand Prix nie była usłana różami. Polak po czterech seriach startów zajmował szóste miejsce, mając na koncie 8 punktów. Wówczas obowiązywały inne reguły gry. Czterech najlepszych z rundy zasadniczej jechało w finale A, czterech kolejnych w B itd. Polak, żeby awansować do decydującego wyścigu, musiał wygrać w ostatniej serii i liczyć na potknięcia innych żużlowców. Ostatecznie ku wielkiej radości tysięcy miejscowych kibiców, Gollob znalazł się w finale A.
W nim wystartował u boku Hansa Nielsena oraz dwóch Brytyjczyków: Chrisa Louisa i Marka Lorama. Gollob spóźnił start, ale sprytnym manewrem, ścinając do krawężnika - jak nie w swoim stylu - wysforował się na prowadzenie, którego nie oddał już do końca, przechodząc do historii jako pierwszy zwycięzca zawodów Grand Prix.
Nokaut Craiga Boyce'a
W 1995 roku na stadionie Hackney w Londynie doszło do jednej z najbardziej brutalnych akcji poza torem w dziejach Grand Prix. Kolejne kilkanaście lat pokazało, że znajdowali się krewcy następcy Craig Boyce, który przeszedł do niechlubnej historii, jako ten, który pierwszy posunął się do rękoczynów i ciosem prosto między oczy, powalił Tomasza Golloba.
Przypomnijmy, że do kontrowersji doszło w jednym z wyścigów Grand Prix Wielkiej Brytanii. Polak walczył zażarcie z Australijczykiem o zwycięstwo. Boyce wszedł dosyć ostro Gollobowi, a ten zrewanżował mu się atakiem, przy okazji lekko potrącając Australijczyka. Obecnie takie akcje często są na porządku dziennym. Wówczas Boyce z ataku Golloba zrobił aferę.
Owszem w początkach swojej kariery Polak jeździł odważnie i brawurowo, co nie podobało się wielu jego rywalom. Mówiło się nawet o koalicji zawiązanej przeciwko Gollobowi w Grand Prix. Polak w tym towarzystwie był postrzegany jako intruz i dopiero przez lata musiał sobie zapracować na szacunek rywali.
W żaden sposób jednak nie usprawiedliwia to chamskiego wybryku Craiga Boyce'a, który nie czekając na decyzję sędziego, podbiegł do Golloba i osobiście wymierzył mu sprawiedliwość, uderzając Polaka w głowę. Gollob, który absolutnie nie spodziewał się takiego ataku, zaskoczony spadł z motocykla i długo nie podnosił się z murawy niczym bokser po ciężkim nokaucie.
Niewiarygodny triumf nad Jimmym Nilsenem
3 lipca 1999 roku Tomasz Gollob dokonał jednej z najbardziej spektakularnych rzeczy w historii Grand Prix. Na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu triumfował w finałowym wyścigu, pokonując drugiego Jimmy'ego Nilsena dosłownie o centymetry.
Polak do zawodów we Wrocławiu przystąpił jako lider klasyfikacji Grand Prix. W swojej ojczyźnie Gollob chciał jeszcze odskoczyć rywalom w drodze po upragniony tytuł mistrza świata. Wówczas za zwycięstwo przyznawano 25 punktów, a z drugie miejsce 20 itd. Wygrana była więc bardziej premiowana niż obecnie. Nic dziwnego, że Gollob dwoił się i troił, by zwyciężyć na polskiej ziemi.
W finale za przeciwników miał szwedzką koalicję: Jimmy'ego Nilsena, Tony'ego Rickardssona i Stefana Dannoe. Przez trzy okrążenia Polak nękał atakami prowadzącego Nilsena. Próbował raz po wewnętrznej, raz po zewnętrznej. Na ostatnie okrążenie wjechał kilkanaście metrów za Szwedem. Wydawało się, że losy pierwszego miejsca są już rozstrzygnięte. Nie dla Golloba. Polak nie odpuścił na wejściu w ostatni łuk wszedł pod łokieć Szweda na ogromnej prędkości. Odbił się niemalże od bandy, ściął do krawężnika i na kresce o kilkanaście centymetrów był pierwszy.
Kibice - podobnie jak Gollob - oszaleli z radości. Do dzisiaj ta szarża uważana jest za jedną z najpiękniejszych w historii żużla, w ten wyścig finałowy jednym z najbardziej dramatycznych i zaciętych w dziejach Grand Prix.
Gollob półżywy na motocyklu w Vojens w 1999 roku
- Przepraszam, że musieliście czekać na ten tytuł tyle lat - zwrócił się do polskich kibiców w Terenzano w 2010 roku Tomasz Gollob. Jedenaście lat wcześniej Polak być może zdobyłby złoty medal, gdyby nie koszmarny wypadek podczas finału Złotego Kasku we Wrocławiu. Stadion Olimpijski we Wrocławiu był areną nie tylko wielkich sukcesów Polaka, ale także miejscem jednego z największych dramatów.
Na tydzień przed finałowymi zawodami Grand Prix w Vojens, kiedy to Gollob miał 4 punkty przewagi nad Tonym Rickardssonem, wydarzył się wypadek, który diametralnie odmienił szanse Polaka na tytuł mistrzowski. To wręcz cud, że Gollob był w ogóle w stanie wystartować w Vojens po tak koszmarnym karambolu. W szpitalu nie stwierdzono złamań, ani urazów wewnętrznych. Gollob miał wstrząśnienie mózgu i amputowano mu opuszek palca. Jak na tak poważną kraskę, wyszedł z niej praktycznie bez szwanku.
Na występ Golloba w Vojens nie zgadzała się jego ówczesna żona, Brygida. Lekarze dali mu wolną ręką. Startu odradzał mu także starszy brat, Jacek. Żużlowiec miał zaniki pamięci po wstrząśnieniu mózgu. Polak awionetką udał się do Vojens i wystartował, zapewniając sobie co najmniej srebrny medal. Marzył o złocie i dlatego ryzykował. Zdrowia jednak nie oszukał. Wyczerpany i jak niektórzy określają w półżywy, wsiadał na motocykl i walczył na ile starczyło sił.
Dobrze wychodził spod taśmy, ale później tracił pozycje. Nie zdołał obronić pierwszego miejsca. Zakończył rywalizację na drugiej pozycji, notując wówczas i tak swój najlepszy wynik w karierze. Złoto było na wyciągnięcie ręki, ale przegrał je nie z rywalami, ale z kontuzją. O tym, jak heroiczny był to wyczyn świadczy fakt, że Tomasza Golloba Polacy uznali sportowcem roku. Miana tego nie otrzymał nawet po zdobyciu tytułu mistrza świata w 2010 roku.
Równo na metę z Ryanem Sullivanem
Tomasz Gollob wygrał do tej pory oficjalnie 22 turnieje Grand Prix i w klasyfikacji wszech czasów jest drugi za Jasonem Crumpem, który triumfował w 23 rundach. Obaj wielcy żużlowcy mogli mieć po równo zwycięstw. W 2002 roku podczas Grand Prix Słowenii w Krsko, Polak stoczył w finale porywający pojedynek z Ryanem Sullivanem.
Gollob przegrał start, ale nieźle rozegrał pierwszy wiraż i wysforował się najpierw na trzecie, a za chwilę na drugie miejsce, ruszając w pogoń za prowadzącym Sullivanem. Próbował raz po zewnętrznej, a na kolejnym wirażu przy krawężniku wyprzedzić rywala. Na czwartym okrążeniu cały czas jechał po orbicie, wychodząc nawet na prowadzenie na ostatnim wirażu. Widząc to Sullivan, poszerzył tor jazdy, a Gollob ściął do krawężnika.
Na metę wpadli niemalże równocześnie. Gollob z uniesionym kołem i być może dlatego sędzia Marek Wojaczek uznał, że to Australijczyk o przysłowiowy błysk szprychy był szybszy. Polak nie zgadzał się z decyzją arbitra, uważając, że to on na kresce był pierwszy. Żadna z powtórek nie przesądziła ostatecznie, który z żużlowców wygrał.
Może gdyby wówczas była już technologia HD i odbyłaby się analiza klatka po klatce, ustalono by raz na zawsze, kto miał rację. A tak, zdania na temat zwycięzcy Grand Prix Słowenii w 2002 roku są po dzień dzisiejszy podzielone.
Marketa go kochała albo nienawidziła
Tomasz Gollob w Pradze miewał skrajne różne występy. Potrafił wygrywać na Markecie, ale też notował fatalne wyniki. W 1999 roku triumfował w wielkim stylu podczas jednej z bardziej deszczowych rund SGP w historii, ale w 2007 roku w Pradze Gollob zdobył zaledwie punkt. Tak słaby występ w stolicy Czech pozbawił Polaka w ostatecznym rozrachunku medalu.
- Marketa mnie kocha albo nienawidzi. Teraz mnie nienawidziła i to bardzo - mówił po zawodach w 2013 roku, kiedy także zawalił Grand Prix Czech, zajmując dopiero 15 miejsce z dorobkiem 3 punktów, tracąc pozycję lidera cyklu.
Gollob od 2000 do 2009 roku włącznie w Pradze nie potrafił awansować do wielkiego finału. Niemoc przełamał w najlepszym sezonie w karierze 2010, kiedy to wygrał na Markecie. Triumf jednak nie przyszedł łatwo. Po dwóch wyścigach miał dwa punkty. Później jednak jeździł wyśmienicie i wygrał całe zawody. - Wreszcie odczarowałem ten tor - cieszył się na konferencji prasowej Gollob.
Ostatni triumf w ojczyźnie - polskie podium w Toruniu
Tomasz Gollob trzy razy wygrywał zawody z kompletem punktów. Po raz pierwszy dokonał tego w 2003 roku w Bydgoszczy, a kolejne dwa "maksy" wykręcił w złotym sezonie 2010, kiedy to triumfował w Toruniu oraz Vojens.
Pierwszy historyczny turniej Grand Prix na Motoarenie zapisał się złotymi zgłoskami w annałach polskiego speedwaya. Po raz pierwszy całe podium obsadzili reprezentanci Polski. Z kompletem punktów zwyciężył Gollob. Drugi był Rune Holta, a trzeci Jarosław Hampel.
Toruńska Grand Prix była jednocześnie ostatnim triumfem Tomasza Golloba na polskiej ziemi. Później wygrywał jeszcze czterokrotnie w karierze, ale miało to miejsce poza granicami naszego kraju.
Zwycięstwo w Terenzano i zapewnienie sobie tytułu
25 września 2010 roku to jeden z najpiękniejszych dni w historii polskiego żużla oraz karierze Tomasza Golloba. Przedostatnia runda SGP odbywała się we włoskim Terenzano na torze, który Polak uwielbia i triumfował tam także rok wcześniej.
W 2010 roku nie była nawet potrzebna wygrana, ale utrzymanie takiej przewagi, która wystarczyłaby do świętowania tytułu mistrzowskiego już przed finałowymi zawodami w Bydgoszczy. Plan udało się wykonać w stu procentach Gollob nie tylko zapewnił sobie złoto, po tym jak do finału nie wszedł Jarosław Hampel, ale także triumfował w decydującym wyścigu.
To było wielką sztuką, bo przecież już przed finałowym wyścigiem stało się jasne, że po 37 latach przerwy Polak ponownie został mistrzem świata. - Przepraszam, że musieliście czekać na to tyle lat - mówił do polskich kibiców, którzy stanowili większość na kameralnym stadionie pod Udine. Polak, z którego mogło zejść już ciśnienie, okazał się najlepszy finale. Po dekoracji i konferencji prasowej, Gollob jeszcze długo udzielał wywiadów, otoczony w parku maszyn wianuszkiem dziennikarzy.
Całe szczęście, że Gollob zapewnił sobie już tytuł w Terenzano. Przed finałowymi zawodami w Bydgoszczy na motocrossie złamał bowiem nogę. Na zawodach pojawił się, ale kiedy blokada przestała działać, nie był w stanie walczyć. Na najwyższy stopień podium wskoczył na jednej nodze. Druga strasznie go bolała. Sytuacja ta była wręcz kwintesencją całej kariery Tomasza Golloba i drogi po złoto, która nie była usłana różami, a wręcz przeciwnie, była to droga przez mękę, pełna cierni, bólu i wytrwałości.
Gdyby nie upór, Gollob nie zostałby mistrzem świata. Kolejne książki o Gollobie już napisano. Pora na film. Życie polskiego żużlowca wszech czasów jest idealnym materiałem na scenariusz filmowy.
Koszmarny wypadek w Sztokholmie
Ostatni raz w zawodach Grand Prix Tomasz Gollob wystąpił 21 września 2013 roku w Sztokholmie na nowym obiekcie Friends Arena. Oj, nie był to przyjazny stadion dla Polaka. Już podczas pierwszego okrążenia inauguracyjnego startu Golloba, został on staranowany przez Brytyjczyka, Taia Woffindena.
Wypadek wyglądał koszmarnie. Polak z impetem uderzył o tor, tracąc przytomność. Doznał wstrząśnienia mózgu oraz przesunięcia siódmego kręgu w kręgosłupie. Karambol ten tak naprawdę zakończył karierę Polaka w Grand Prix. Choć od organizatorów otrzymał dziką kartę na 2014 rok, zrezygnował z występów w cyklu.
Przykre byłoby, gdyby tak wielki żużlowiec, jak Tomasz Gollob miał zakończyć karierę w Grand Prix feralnym występem w Sztokholmie. Idealnie więc złożyło się, że polski żużlowiec wszech czasów otrzymał dziką kartę na Grand Prix Polski na Stadionie Narodowym. Turniej w Warszawie będzie jego ostatnim w zawodach tej rangi. Kibice godnie pożegnają swojego wielkiego idola. Pewnie podobnie uczynią jego koledzy z toru, gdyż Gollob nie jest już intruzem w światowym żużlu, ale jedną z żywych legend tego sportu.