W tym artykule dowiesz się o:
Napływ obcokrajowców do polskiej ligi zapoczątkował Hans Nielsen. Duńczyk podpisał kontrakt z Motorem Lublin i mimo niedowierzania kibiców Koziołków, wówczas trzykrotny i aktualny indywidualny mistrz świata, 1 kwietnia 1990 roku wystąpił w meczu lubelskiej drużyny z ROW-em Rybnik. Dla środowiska było to niezwykłe wydarzenie, a zainteresowanie kibiców i dziennikarzy przeszło najśmielsze oczekiwania duńskiego multimedalisty.
Później poszło już z górki i do reszty czołowych zawodników, dysponujących sprzętem z dużo wyższej półki, zapukały inne polskie kluby. Sam Ermolenko, Per Jonsson, Gary Havelock, Tommy Knudsen, czy też trochę młodsi i mający przed sobą wielkie kariery Tony Rickardsson, Jason Crump, Leigh Adams i Mark Loram - większość choć w kilku meczach spróbowała żużla z polskich torów. Zaczynali z lepszym lub gorszym skutkiem, lecz później na wiele lat stali się liderami naszych drużyn, będąc podporą pod medale Drużynowych Mistrzostw Polski.
Spośród dziesiątek zagranicznych żużlowców postanowiliśmy przedstawić tych, którzy najlepiej radzili sobie w polskiej elicie. Wyznacznikiem są tu oczywiście statystyki, a ściślej - średnia biegopunktowa. Absolutnym rekordzistą pod tym względem jest Marvyn Cox, który całą swoją karierę w Polsce spędził w drużynie z Gdańska. W 1993 roku Brytyjczyk wystąpił w 9 meczach Wybrzeża, w których za każdym razem notował komplet punktów, co daje mu średnią równą 3 punkty na bieg. Cox tego wyczynu dokonał jednak na zapleczu elity.
My wybraliśmy dziesięciu żużlowców, którzy od 1990 roku w danym sezonie śrubowali najlepsze statystyki w 1. i później Ekstralidze. Do zestawienia zakwalifikowane zostały jedynie występy zawodników z tych lat, w których pojechali oni w przynajmniej połowie meczów swoich drużyn.
Sam Ermolenko (Stany Zjednoczone) - 2,548 pkt./bieg, 1992 r.
Amerykanin swoją przygodę z ligą polską rozpoczął od występów w Polonii Bydgoszcz. Gryfy w 1992 roku skompletowały bardzo mocną drużynę, na której czele stał młody wychowanek klubu znad Brdy, Tomasz Gollob. To właśnie najlepszy polski zawodnik w historii był finalnie liderem mistrzowskiej Polonii, ale Ermolenko też dorzucał do wspólnego dorobku pokaźne zdobycze. Amerykański czempion pięć razy kończył spotkania niepokonany, notując przy tym jeden klasyczny komplet. Złożyło się to na średnią biegową równą 2,548 punktu na bieg.
W tym samym sezonie "Sudden Sam" nie zainkasował co prawda medali w ligach zagranicznych, lecz świętował zdobycie złotych krążków wraz z reprezentacją Stanów Zjednoczonych, która triumfowała w Drużynowych Mistrzostwach Świata oraz w Mistrzostwach Świata Par (z Ronnie'em Correyem i rezerwowym Gregiem Hancockiem).
Rok później Ermolenko po kilku sezonach prób znów awansował do finału Indywidualnych Mistrzostw Świata. W niemieckim Pocking już po czwartej serii zapewnił sobie pierwsze miejsce. W swoim jedynym mistrzowskim sezonie także bronił barw Polonii Bydgoszcz i wykręcił wówczas średnią równą 2,886. Amerykanin wystąpił jednak w zaledwie siedmiu spotkaniach Gryfów, więc pod uwagę wzięte zostały wyniki z poprzednich rozgrywek.
1992 rok był dobry nie tylko dla Amerykanina. Znakomity sezon w polskiej lidze zanotował też zawodnik ze Szwecji, który bronił barw lokalnego rywala Polonii. Reprezentant kraju Trzech Koron był jednak nieco lepszy od Ermolenki i znalazł się w zestawieniu jedną pozycję wyżej.
Per Jonsson (Szwecja) - 2,585 pkt./bieg, 1992 r.
Toruński żużel ma długą historię, a nowoczesna Motoarena w różnoraki sposób oddaje hołd wielu klubowym legendom. W większości są to zawodnicy krajowi, jednak ulica, przy której znajduje się stadion Aniołów, nazwana została na cześć Pera Jonssona.
Kariera szwedzkiego zawodnika zapowiadała się bardzo emocjonująco. W wieku 19 lat (1985) został on mistrzem świata w kategorii juniorów, a pięć lat później (1990) świętował triumf wśród seniorów. Wywalczył go po biegu dodatkowym z Shawnem Moranem, którego kilka dni później zdyskwalifikowano za stosowanie dopingu.
Kibice w grodzie Kopernika entuzjastycznie musieli zareagować na zakontraktowanie zawodnika z najwyższej półki, który swoją przygodę z polską ligą rozpoczął w 1991 roku. Jonsson z miejsca stał się zdecydowanym liderem Aniołów i poprowadził drużynę do brązowego medalu DMP. Szczyt formy przyszedł jednak rok później. Torunianie znów stanęli na najniższym stopniu podium, a Szwed zdobywał średnio 2,585 punktu na bieg. Co prawda opuścił on aż osiem pojedynków legendarnego Apatora, ale wystąpił w dziesięciu meczach, w których zdobył 130 punktów i 7 bonusów.
Szwed przedwcześnie musiał zakończyć swoją karierę. W 1994 roku radził sobie doskonale, jednak 26 czerwca w derbach Kujaw i Pomorza z Polonią Bydgoszcz zanotował tragiczny w skutkach wypadek. W dwunastym biegu dnia Jonsson w efekcie domina został staranowany przez jednego z zawodników i wpadł w bandę w związku z czym doznał urazu kręgosłupa i do dziś porusza się na wózku inwalidzkim.
Kolejny z zawodników w zestawieniu także niestety musi walczyć o powrót do sprawności. Przez całą karierę nazywany był gentlemanem żużlowych torów i dzięki bezpiecznej oraz kulturalnej jeździe unikał groźniejszych kontuzji. Pech dopadł go już po zakończeniu żużlowej przygody.
Leigh Adams (Australia) - 2,635 pkt./bieg, 2007 r.
Australijczyk, podobnie jak Per Jonsson, jest żywą legendą swojego polskiego klubu. Szwed jednak w Toruniu startował cztery lata, a Adams barw Unii Leszno bronił przez piętnaście sezonów! W tym czasie poprowadził Byki do dwóch złotych (2007, 2010) i dwóch srebrnych (2002, 2008) medali Drużynowych Mistrzostw Polski.
Żużlowiec z Antypodów swoją karierę nad Wisłą rozpoczynał w Motorze Lublin. W 1993 roku podpisał z kolei kontrakt ze Spartą Wrocław, ale jego wkład w mistrzostwo Polski zdobyte przez klub z Dolnego Śląska był nikły. Rok później Australijczyk wrócił do Lublina, gdzie ścigał się z bardzo dobrym skutkiem przez dwa sezony. W 1996 roku postanowił przenieść się do wówczas drugoligowej Unii Leszno. Awans w głównej mierze wywalczyli jednak miejscowi zawodnicy. Prym wiódł doświadczony Roman Jankowski, a skutecznie wspomagali go 20-letni Adam Skórnicki, czy 19-letni Damian Baliński. W elicie jednak Byki regularnie korzystały już z usług swojego australijskiego asa.
W tym czasie Adams zdobył dla Unii prawie 3 000 punktów. Najlepiej spisywał się w sezonie 2007, który był dla niego jednocześnie najlepszym w karierze. W 96 biegach w Ekstralidze zdobył 243 punkty i 10 bonusów, co złożyło się na średnią 2,635. Lepiej w lidze jechał jedynie Nicki Pedersen. W lidze oraz w... Grand Prix. Szczyt formy Adamsa zbiegł się z początkiem kosmicznej wręcz formy rewelacyjnego Duńczyka, który nie pozostawił nikomu złudzeń w rywalizacji o tytuł czempiona globu. Srebrny medal pozostaje więc największym indywidualnym sukcesem Australijczyka.
Adams karierę zakończył w 2010 roku świętując swój drugi złoty medal w polskiej lidze. Kilka miesięcy później postanowił wystartować w rozgrywanym w Australii wyścigu Finke Desert Race. Podczas treningu niefortunnie jednak upadł i doznał wielu rozległych obrażeń, w tym niestety uszkodzenia rdzenia kręgowego.
Przez większą część kariery Australijczyk był podporą swojej reprezentacji. Kolejne miejsce w zestawieniu zajmuje kolega Adamsa z kadry narodowej, który swój najlepszy sezon w polskiej elicie zanotował rok wcześniej.
Jason Crump (Australia) - 2,660 pkt./bieg, 2006 r.
Wnuk legendarnego menedżera, Neila Streeta i syn jednego z najbardziej popularnych australijskich żużlowców przełomu lat 70. i 80., Phila Crumpa, był po prostu skazany na wielką karierę.
"Crumpie'ego" do Polski, jeszcze jako nastolatka, ściągnęli w 1994 roku działacze Stali Gorzów. Australijczyk liderem klubu znad Warty został jednak kilka lat później, po epizodach w Zielonej Górze i Wrocławiu, gdy miał już na koncie tytuł mistrza świata juniorów i ugruntował swoją pozycję w czołówce. Następnie jeden sezon spędził w Polonii Piła, aż w 2003 roku trafił do Apatora Toruń, gdzie z Tonym Rickardssonem miał tworzyć najsilniejszą parę Ekstraligi. Pobyt w grodzie Kopernika był dla niego udany, lecz nie wybitny i w 2006 roku zdecydował się na powrót do Wrocławia, gdzie montowano bardzo ambitny skład.
Ostatecznie transfer ten okazał się być strzałem w dziesiątkę zarówno dla zawodnika, jak i dla klubu. Zdobywając aż 250 punktów Crump zaliczył swój najlepszy sezon w polskiej elicie. W ówczesnej drużynie Atlasa ścigali się też rewelacyjny wtedy Hans Andersen i rozkręcający się Jarosław Hampel. Wrocławianie pod wodzą Crumpa na kilka kolejek przed końcem rozgrywek zapewnili sobie złote medale Drużynowych Mistrzostw Polski, co m.in. skłoniło władze polskiego żużla do powrotu do klasycznego systemu play-off, z jakim mamy do czynienia dziś.
Australijczyk w stolicy z Dolnego Śląska z dobrym skutkiem ścigał się przez kolejne cztery sezony, ale sukcesu z 2006 roku nie powtórzył. Karierę zakończył w 2012 roku w klubie z Rzeszowa, gdzie jeździł już drugi sezon. Zanotował wtedy swój najsłabszy okres w polskiej elicie.
Następnym zawodnikiem w zestawieniu jest kolejny żużlowiec z Antypodów. Najwidoczniej służy mu drużynowa rywalizacja, bo indywidualnie z całej trójki Kangurów jest najmniej utytułowany.
Ryan Sullivan (Australia) - 2,688 pkt./bieg, 2002 r.
Kolejny z Kangurów kojarzony jest głównie ze startami w Apatorze i później Unibaksie Toruń. Na osiemnaście sezonów spędzonych w polskiej lidze, aż przez jedenaście Sullivan ścigał się w grodzie Kopernika. To właśnie działacze z Torunia w 1996 roku postawili na ledwie 21-letniego Australijczyka i nie zawiedli się.
Sullivan bronił barw Aniołów przez trzy lata. Później skusił go lokalny rywal Apatora, Polonia Bydgoszcz, ale po roku startów nad Brdą Australijczyk wrócił na Broniewskiego. Z Torunia odszedł przed sezonem 2001 do Włókniarza Częstochowa. W barwach Lwów stał się zawodnikiem ze ścisłego topu. Już pierwszy rok startów pod Jasną Górą był dla niego niezwykle udany, ale kolejny okazał się być jeszcze lepszy! To właśnie wtedy Sullivan wykręcił swoją rekordową średnią 2,688, zdobywając w 17 meczach aż 244 punkty.
Rok później "Saletra" świętował z Włókniarzem zdobycie swojego pierwszego tytułu Drużynowego Mistrza Polski. Lwy zapewniły sobie tytuł po owianym legendą, ostatnim meczu sezonu właśnie z Apatorem, który obejrzał nadkomplet widzów. W trzech kolejnych latach Australijczyk pomógł częstochowskiej drużynie w zdobyciu dwóch brązowych (2004, 2005) i jednego srebrnego (2006) medalu, choć na koniec swojej przygody z Włókniarzem nie był już postacią z pierwszego planu. Wtedy właśnie klub z Torunia został przejęty przez Romana Karkosika i Sullivan wrócił do grodu Kopernika. Nie powtórzył swoich występów z początku ubiegłego dziesięciolecia, ale miał ogromny wkład w mistrzostwo Polski dla Aniołów (2008) oraz cztery inne medale DMP.
Australijczyk na początku 2013 roku ogłosił zakończenie kariery sportowej, jednak po czterech miesiącach wrócił na cztery mecze osłabionego brakiem Chrisa Holdera Unibaksu, w których łącznie zdobył... 13 punktów.
Czołową piątkę zestawienia tworzą żużlowcy ze Skandynawii. Piąte miejsce przypadło koledze Sullivana z mistrzowskiego roku 2003, zawodnikowi, który przez dużą część swojej kariery jeździł z łatką następcy wielkiego czempiona, choć nie do końca spełnił oczekiwania swoich kibiców. Zawsze prezentował się solidnie, ale w jednym z sezonów wzniósł się na wyżyny.
Andreas Jonsson (Szwecja) - 2,734 pkt./bieg, 2004 r.
Przełom 2003 i 2004 roku był bardzo bolesny dla wszystkich związanych z bydgoskim żużlem. Wtedy właśnie drużynę Gryfów opuścili bracia Gollobowie, którzy związali się z beniaminkiem Ekstraligi, Unią Tarnów. Ogromną dziurę próbowano łatać na wszelkie sposoby, ale przede wszystkim ściągnięto z mistrzowskiego Włókniarza 24-letniego Szweda, przed którym stała wielka kariera.
Jonsson miał za sobą bardzo udany sezon pod Jasną Górą, gdzie wszyscy byli zadowoleni z jego indywidualnych wyników. Poza tym środowisko w Szwecji upatrywało przede wszystkim w jego osobie następcy legendarnego Tony'ego Rickardssona, który zbliżał się do końca swojej żużlowej przygody. W cyklu Grand Prix "Adrenalina" zajął dobre, siódme miejsce, po raz pierwszy stając na podium w pojedynczej rundzie (w Kopenhadze), ale apogeum formy nastąpiło w polskiej Ekstralidze, gdzie Jonsson zdeklasował wszystkich rywali. Szwed był mocno eksploatowany przez sztab Polonii, bo średnio w meczu jechał w ponad pięciu wyścigach. Statystycznie na mecz zdobywał prawie 15 "oczek", a w biegu aż 2,734 punktu. Był dużo lepszy od kolejnych w klasyfikacji z 2004 roku Rickardssona, Adamsa i Golloba. Co ciekawe, Jonsson tylko raz zakończył mecz z kompletem punktów. Było to 6 czerwca w Rybniku, gdzie Szwed zapisał aż 18 punktów. Polonia ledwo utrzymała się w elicie, bo "AJ" nie miał żadnego wsparcia w swoich kolegach. Najskuteczniejsi poza Jonssonem Jacek Krzyżaniak i Andy Smith lata świetności mieli już dawno za sobą.
Szwed nigdy później nie zbliżył się do tak dobrych rezultatów w polskiej lidze. Nawet w 2008 roku, gdy ścigał się z Polonią na zapleczu Ekstraligi, notował nieco słabsze wyniki. Dziś 35-letni Szwed broni barw Falubazu Zielona Góra i z roku na rok radzi sobie coraz słabiej.
Kolejnym żużlowcem w zestawieniu jest rodak Jonssona, do którego on sam był przez dużą część kariery porównywany. Sześciokrotnego indywidualnego mistrza świata nie trzeba nikomu specjalnie przedstawiać.
Tony Rickardsson (Szwecja) - 2,746 pkt./bieg, 1998 r.
Jest najbardziej utytułowanym zawodnikiem w historii indywidualnych mistrzostwa świata. Ma na koncie sześć złotych i trzy srebrne medale - tyle samo co Ivan Mauger. Nowozelandzkiego czempiona wyprzedza jednak o jeden brązowy krążek. Tony Rickardsson jeszcze za czasów startów stał się legendą światowego żużla.
W polskiej lidze na początku lat 90. szanse nieśmiało dawali mu działacze z Bydgoszczy, Ostrowa i Zielonej Góry. Choć już wtedy miał na koncie jeden srebrny medal IMŚ, dopiero Unia Tarnów w 1994 roku postanowiła zaufać 24-letniemu wówczas zawodnikowi. Nie pojechał we wszystkich meczach Jaskółek, ale był zdecydowanym liderem swojej drużyny i poprowadził ją do srebrnego medalu, który był pierwszym krążkiem DMP w historii tarnowskiego speedwaya. Co ciekawe, nie licząc trzech poprzednich lat, był to indywidualnie najsłabszy sezon szwedzkiego multimedalisty w polskiej elicie.
W 1997 roku Rickardsson przeniósł się do Gorzowa, gdzie pod szyldem Pergo budowano drużynę z mistrzowskimi aspiracjami. Wtedy właśnie Szwed dorzucił do swojej kolekcji drugie srebro. Rok później wciąż ścigał się nad Wartą i wykręcił rekordową dla siebie średnią. Szwed wygrał wtedy 76 procent biegów, w jakich pojechał! Był jednak osamotniony w boju, bo ze srebrnej drużyny do Rzeszowa odszedł Piotr Świst, a młodzi Tomasz Bajerski i Krzysztof Cegielski nie zawsze stanowili odpowiednie wsparcie. Pergo ledwo utrzymało się w elicie, a Rickardsson w następnym sezonie powędrował nad morze, do Lotosu Gdańsk.
Pierwszy złoty medal Szwed świętował w 2001 roku w swoim debiutanckim sezonie w Apatorze Toruń. Trzy lata później powrócił do odradzającej się Unii Tarnów i podobnie jak dziesięć lat wcześniej, tym razem także poprowadził Jaskółki do historycznego triumfu. Z tą jednak różnicą, że tarnowianie zgarnęli złote medale, które rok później - także za sprawą Rickardssona - obronili.
Szwedzki multimedalista karierę zakończył w 2006 roku z powodu kłopotów zdrowotnych. "Ricki" nie chciał też ryzykować kolejnych urazów. Dwa lata później wystąpił w... szwedzkiej edycji "Tańca z Gwiazdami", gdzie zajął drugie miejsce.
Równie wcześnie co Rickardsson swoją karierę zakończył zawodnik otwierający czołową trójkę zestawienia.
Tommy Knudsen (Dania) - 2,769 pkt./bieg, 1993 r.
Przez wielu kibiców, a na pewno tych sympatyzujących z Unią Leszno, Leigh Adams uważany jest za najlepszego zawodnika w historii, który nie został indywidualnym mistrzem świata. Kibice Sparty Wrocław z pewnością nie zgodziliby się z tą tezą. Dla nich czempionem z krwi i kości, który jednak nie potwierdził tego złotym medalem, jest Tommy Knudsen.
Kariera duńskiego zawodnika zapowiadała się rewelacyjnie. Mając 19 lat został mistrzem świata w kategorii juniorskiej, a rok później zdobył brąz w rywalizacji z seniorami. W latach 80. był członkiem niepokonanej w DMŚ reprezentacji Danii, z którą finalnie zdobył aż dziewięć złotych krążków.
W 1991 roku doświadczonego i utytułowanego zawodnika ściągnęli działacze Poloneza Poznań, jednak Knudsen nie wystąpił nawet w jednym meczu drużyny z Wielkopolski. Rok później przeniósł się do Sparty Wrocław, która po jedenastu sezonach jazdy na zapleczu wróciła do elity. Duńczyk wystąpił w siedmiu meczach ekipy z Dolnego Śląska, która rotowała składem angażując właśnie go, lub Chrisa Louisa i Kelvina Tatuma. Knudsen na dobre zadomowił się we Wrocławiu w 1993 roku. Wtedy właśnie wyśrubował swoją najlepszą w historii startów w Polsce średnią biegową, dzięki której Sparta zgarnęła swój pierwszy złoty medal DMP. Warto zaznaczyć, że Duńczyk był na tym polu lepszy od Rickardssona, bo indywidualnie triumfował aż w 82. procentach wyścigów, w jakich wystąpił!
Knudsen do końca kariery bronił barw Sparty Wrocław. W tym czasie drużyna dorzuciła do dorobku dwa kolejne tytuły DMP (1994, 1995), lecz zaledwie dwa lata po ostatnim sukcesie spadła z ligi (1997). Duńczyk robił co mógł, jednak wsparcie w osobie Dariusza Śledzia nie wystarczyło.
Drugie miejsce w zestawieniu zajmuje rodak Knudsena, choć z nieco innej epoki. Gdy jako nastolatek zaczynał swoją przygodę w Fjelsted, jedynie marzył o wielkich sukcesach jakie Duńczycy odnosili w tamtych czasach. Po latach sam zdobył dla swojego kraju worek medali.
Nicki Pedersen (Dania) - 2,775 pkt./bieg, 2008 r.
Jako junior należał do krajowej czołówki, ale na arenie międzynarodowej nigdy specjalnie się nie wyróżniał. Większe nadzieje wiązano z Jesperem Brunnem Jensenem (dziś Monbergiem). Cztery razy wystąpił w finale IMŚJ, ale najlepszy wynik osiągnął w wieku 21 lat zajmując w Pile czwarte miejsce. Jego kariera eksplodowała dopiero kilka lat później. W 2000 roku zadebiutował z dziką kartą w Grand Prix i jednocześnie awansował poprzez challenge do kolejnej edycji cyklu.
W Polsce pierwszy kontrakt Pedersen podpisał w 1999 roku w Gnieźnie. Działacze Startu chętniej stawiali jednak na zawodników krajowych, a ponadto na Scotta Nichollsa, Jimmy'ego Nilsena i Hansa Andersena. Przez kilka kolejnych lat Duńczyk z bardzo dobrym skutkiem ścigał się na zapleczu elity, choć jego wartość rosła w ekspresowym tempie. Nawet w mistrzowskim dla siebie sezonie 2003 bronił barw RKM-u Rybnik, który walczył o awans do Ekstraligi. Jako świeżo upieczony czempion wrócił do elity, gdzie podpisał umowę z klubem z Zielonej Góry. Później o kontrakt z solidnym Duńczykiem pokusił się beniaminek z Rzeszowa (2006). Już pierwszy rok startów na Podkarpaciu był dla Pedersena udany, ale w kolejnym zdominował konkurencję.
To właśnie wtedy "Power" osiągnął szczyt formy. Był niedościgniony w Grand Prix, a w przeciętnej drużynie Marmy zdobywał komplet za kompletem. Finalnie zainkasował ich aż 7 (na 17 meczów) w tym jeden duży (21 punktów w 6 biegach). Pedersen właściwie w pojedynkę ciągnął rzeszowian do strefy medalowej, ale Żurawie ostatecznie skończyły sezon na czwartej pozycji. Ekstraliga już wtedy rosła w siłę i prezentowała wysoki poziom, więc mało kto wierzył, że Duńczykowi uda się powtórzyć tak dobre występy.
Pedersen zaskoczył jednak wszystkich. Przed sezonem 2008 wyścig o jego podpis wygrali działacze Włókniarza Częstochowa i mimo że Lwy wygrały rundę zasadniczą, w fazie play-off spisali się katastrofalnie i wypadli poza podium. To wtedy właśnie zaczęto mówić o "klątwie Pedersena", który długo musiał czekać na swój pierwszy tytuł DMP. Indywidualnie nic mu jednak nie można było zarzucić. W 2008 roku zanotował swoją rekordową średnią. W dziewiętnastu meczach zdobył aż 283 punkty! Ponadto zainkasował jeden komplet więcej, niż rok wcześniej (8), w tym także jeden duży, jednak w 19. odjechanych spotkaniach.
Duński multimedalista do dziś jest solidną podporą swoich drużyn. Z Unią Leszno zdobył w tym roku swój pierwszy złoty medal DMP, co ucięło złośliwe docinki o rzekomej klątwie. Co warte odnotowania, nie jest już liderem z prawdziwego zdarzenia, a w Lesznie są lepsi od niego. Pedersen nie zdobywa już tylu "oczek", co 7-8 lat temu i jego średnie oscylują wokół dwóch punktów na bieg. Działaczom Byków to jednak nie przeszkadza i niedawno podpisali z nim kontrakt na trzeci rok startów z rzędu. To pierwsza taka sytuacja w historii jazdy Duńczyka w polskiej lidze.
Na czele zestawienia znajduje się kolejny reprezentant kraju Hamleta, który do dziś pozostaje idolem wielu światowej klasy zawodników, w tym m.in. Tomasza Golloba. Dla swojego kraju zdobył aż 22 złote medale w rywalizacji indywidualnej i drużynowej. Drużynowym Mistrzem Polski został jednak tylko raz i to dopiero w ostatnim roku startów.
Hans Nielsen (Dania) - 2,917 pkt./bieg, 1991 r.
Duńczyk był pierwszym obcokrajowcem, który wystąpił w polskiej lidze. Nielsen był wówczas największą gwiazdą światowego speedwaya, a kibice wciąż pamiętali jego zaciętą rywalizację z Erikiem Gundersenem, jaką toczył w latach 80. o tytuły mistrza świata. Pamiętali też zapewne współpracę obu panów w reprezentacji, dzięki której duńskie półki na trofea do dziś się uginają.
Klubem, który postanowił podpisać kontrakt z rewelacyjnym Duńczykiem był Motor Lublin. Dla całej żużlowej Polski było to niezwykłe wydarzenie. Nielsen zadebiutował 1 kwietnia 1990 roku w meczu z ROW-em Rybnik i już wtedy znalazł swojego pierwszego historycznego pogromcę, Eugeniusza Skupienia. - Pamiętam tamten mecz. W pierwszym biegu coś mi nie wyszło i pożyczyłem motocykl od mojego brata. Wygrałem start, a wiadomo, że start to połowa sukcesu. Był wtedy twardy tor i dowiozłem trzy punkty przed Nielsenem - wspominał po latach "Egon". W tym samym roku "Profesor" pojechał w czterech meczach i został pokonany jedynie cztery razy: przez Skupienia, Jana Krzystyniaka i dwukrotnie przez Romana Jankowskiego.
W kolejnym sezonie bronił barw Koziołków już w miarę regularnie. Nielsen wystąpił wtedy w 9 meczach Motoru, na 14 jakie lublinianie w lidze odjechali. 1991 rok był, jak się później okazało, rekordowy nie tylko dla Nielsena, ale też dla wszystkich obcokrajowców w polskiej elicie. Duńczyk zdobywał średnio 2,917 punktu na bieg! Ponownie tylko cztery razy znalazł pogromcę, choć pojawiał się na torze prawie dwa i pół raza częściej. Nie da się ukryć, że Polacy w tamtym okresie nie dorównywali sprzętowo swoim rywalom z zachodu, więc w dzisiejszych czasach zrobienie takiego wyniku graniczyłoby z cudem. Wyczyn Nielsena jest jednak godny pochwały, a warto odnotować, że dzięki temu lublinianie zdobyli srebrny medal DMP - jak dotąd pierwszy i jedyny w historii krążek.
Duńczyk po czterech latach startów w barwach Koziołków przeniósł się do Piły, która startowała na zapleczu elity. Polonia szybko jednak awansowała do ówczesnej 1. ligi i już w drugim sezonie startów zajęła trzecie miejsce (1996). Kolejny brąz przyszedł rok później (1997), a w następnej edycji rozgrywek pilanie byli już drugą drużyną w Polsce (1998). Nielsen regularnie pojawiał się w składzie Polonii i choć jego statystyki słabły, wciąż zaliczał się do ścisłej ligowej czołówki. Zwieńczeniem jego kariery i zmagań w polskiej lidze było zdobycie przez pilski klub Drużynowego Mistrzostwa Polski w 1999 roku. Liderem złotego składu był jednak nie Nielsen, a 23-letni Rafał Dobrucki.
Krzysztof Wesoły