Oni porywali tłumy. Najwięksi wojownicy świata!

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Zmieniają oblicze żużla, wyznaczają trendy i rozbudzają fantazje młodych adeptów. Wyróżniają się pasją do walki na torze. Porywają i rozgrzewają kibiców na stadionach. Tacy są najwięksi fajterzy żużlowych torów.

1
/ 8
fot. archiwum autora
fot. archiwum autora

8. miejsce: Jan Oswald Pedersen - duński dynamit

W latach 80. w światowym żużlu dominowali Duńczycy. Przewaga następców Ole Olsena nudziła już niemal wszystkich. Ultra profesjonalny Hans Nielsen i nieco bardziej szalony Erik Gundersen byli wizytówkami duńskiego żużla. Ale to jednak nie oni budzili największą sympatię wśród kibiców. Pupilem publiczności był pozostający w cieniu wielkiej dwójki - filigranowy Jan Oswald Pedersen. Kieszonkowy fajter, wychowanek FSC Fjelsted bardzo szybko zaskarbił sobie sympatię. Pedersen prezentował charakterystyczny styl jazdy wynikający z uwarunkowań fizycznych. Malutki Duńczyk mierzył zaledwie 160 cm wzrostu i był lekki jak piórko, ale za to fantastycznie panował nad jazdą. Wypracował ofensywny styl jazdy z mocno wyłamaną maszyną i wychyloną sylwetką na siodełku. Dzięki tym atutom Pedersen był zwinny na całej szerokości toru. Leciutki Jano odrabiał stracone metry po starcie w mgnieniu oka. Potrafił bardzo ciasno wchodzić w łuk nie tracąc przy tym dynamiki jazdy na wirażu, a koleiny z racji, że był lekkim zawodnikiem nie wybijały go z rytmu jazdy. Pedersen notorycznie przegrywał starty, toteż kibice mieli wiele okazji do oglądania jego kunsztu walki na trasie.

Firmowa akcja Pedersena, to finałowy wyścig podczas mistrzostw świata par w bawarskim Landshut. Na wskutek kontuzji kręgosłupa Erika Gundersena, Jano otrzymał w końcu szansę zaprezentowania swoich umiejętności w championacie duetów. Okazji nie zmarnował. W upalny lipcowy wieczór odjechał kapitalne widowisko do pary z Hansem Nielsen i pokonał rozpędzoną dwójkę młokosów z Australii, Leigha Adamsa i Todda Wiltshire'a. W finale Pedersen tradycyjnie przegrał start, ale duet młodych Kangurów nie był w stanie odeprzeć ataku po szerokiej duńskiego kolibra. Po tych zawodach do kolekcji złotych medali mistrzostw świata Pedersenowi brakowało tylko złota w konkurencji indywidualnej. Duńczyk i jego fani długo nie musieli czekać i w następnym sezonie Pedersen sięgnął po tytuł. Tym razem ku zaskoczeniu wygrał wszystkie pięć startów i zwyciężył z kompletem punktów. - To chyba zdarzyło mi się po raz pierwszy w życiu - komentował szczęśliwy.

Rok później w towarzyskim turnieju w duńskim Viborg, gdzie żywopłot robił za bandę, a na trybunach pasły się krowy, Pedersen tradycyjnie nie oddawał pola bez walki. Turniej zakończył fatalną kraksą i doznał obrażeń kręgosłupa. Były to ostatnie zawody żużlowe na tamtym torze i ostatnie zawody Pedersena w profesjonalnej karierze. Po niespełna dwudziestu latach Jano wrócił na tor. W 2011 roku wziął udział w meczu ligi duńskiej w Vojens. Tradycyjnie dawał z siebie 100 procent, ale nieubłagany czas nie pozostawiał złudzeń. Na nierównym, dziurawym i śliskim torze po opadach deszczu młodzież dała wycisk Pedersenowi. - Ale nie poddam się, to dopiero początek. Lekarze zabraniają mi jazdy, ale przecież krzywdę mogę sobie zrobić gdziekolwiek indziej - tłumaczył. - Jano to klawy gość i wielki żużlowiec. My w Dani mamy do niego ogromny szacunek za to czego dokonał, ale powrót na tor to kiepski pomysł, pomimo, że żużel kocha się do końca życia - komentowali kibice w Vojens.

2
/ 8
Oliver Hart na prowadzeniu (fot. archiwum autora)
Oliver Hart na prowadzeniu (fot. archiwum autora)

7. miejsce: Oliver Hart - kamikadze z Odsal

Żużel w latach powojennych przeżywał ogromną prosperity. Historycy sportu żużlowego opisują ten okres jako classic era. Społeczeństwo po wyczerpującej II Wojnie Światowej pragnęło rozrywki, relaksu i dobrej zabawy. Żużel idealnie spełniał wszystkie te zachcianki. Promotorzy otwierali nowe stadiony, zarabiali pieniądze, a zawodnicy budowali swoje legendy. Żużel był glamour, a zawodników traktowano jak filmowe gwiazdy. Bożyszczem Birmingham był efektownie jeżdżący Graham Warren, legendą Manchesteru Jack Parker, a ulubieńcem londyńskich kibiców byli efektownie jeżdżący Aub Lawson, Split Watermann, Eric Chitty, George Newton, Vic Duggan, czy "Biały Duch" (White Ghost) Ken Le Breton. Wszystkich tych zawodników można by umieścić na naszej liście i nikt nie mógłby się przyczepić, ale zawodnikiem, którego nazwisko najczęściej pada w kontekście efektownej walki na torze z tamtych czasów jest Oliver Hart.

Joannie Hoskins wielokrotnie udowadniał, że ma znakomitego nosa do interesów na sportach motorowych. Wystarczy przypomnieć, że to w końcu Johhnie "wymyślił" żużel, aby dobrze zarabiać. Po wojnie Hoskins nie przestał zaskakiwać nietuzinkowymi decyzjami, które później okazywały się słuszne. W 1945 roku postanowił odtworzyć tor w środkowej Anglii, a dokładnie w Bradford, na stadionie przystosowanym do rugby. Bradford było jedynym klubem obok Belle Vue w National League nie wywodzącym się z Londynu. Obiekt Odsal szybko zyskał sławę. W odróżnieniu do pozostałych torów wyróżniał się nachylonymi łukami, co w połączeniu z dość dużą długością owalu powodowało, że wyścigi były niezwykle efektowne i szybkie. Na tym torze swoją legendę budowało wielu zawodników.

Nigel Bocoock, Joe Abbot, czy Arthur Forrest. Oliver Hart to jeden z wielu zawodników nazywanych "produktem Odsal". Karierę rozpoczynał w 1936 roku, gdy styl jazdy leg trailing zastępował foot forward. Oliver przeszedł do historii jako ostatni z wielkich zawodników jeżdżących starym stylem. Bez wątpienia był najpopularniejszym zawodnikiem lat powojennych. Hart nie przymykał manetki gazu, wypuszczał motocykl w łuku i na wyjściu na prostą. Podobnie jak Peter Craven czy Józef Jarmuła wyprzedził swoją epokę. Jak to często bywa w przypadku fajterów nie odniósł wielkich sukcesów, a karierę sympatycznego Olivera przerwała kontuzja kręgosłupa odniesiona w 1952 roku.

3
/ 8
fot. Wojtek Szabelski / PAP
fot. Wojtek Szabelski / PAP

6. miejsce: Mark Loram - The People’s Champion

Zdobył tytuł mistrza świata w serii Grand Prix w 2000 roku nie wygrywając w żadnym turnieju. Wielki wojownik światowych torów. W każdym wyścigu dawał z siebie wszystko. Niezwykle efektowny i widowiskowy na torze. Uwielbiany przez kibiców na wszystkich stadionach. Z motocyklami związany był od dzieciństwa. Gdy miał kilkanaście lat ojciec kupił mu pierwszy motocykl. Od początku kariery był bardzo wszechstronnym zawodnikiem. Zaczynał od wyścigów na trawie. W tej odmianie wyścigów żużlowych rywalizował przez kilkanaście lat odnosząc wiele sukcesów w prestiżowych turniejach nie tylko na Wyspach. Wielokrotnie zapraszany był na imprezy w Niemczech, Holandii czy Belgii. Oprócz trawy i klasycznego żużla Loram spróbował jeszcze sił na długim torze. Nie bez sukcesów. Pięciokrotnie wystąpił w finałach światowych. W 1992 roku w niemieckim Pfarrkirchen, mając zaledwie 21 lat, otarł się o podium zajmując 4. miejsce w końcowej klasyfikacji. W tym samym sezonie sięgnął po pierwszy sukces międzynarodowy - srebrny medal w finale indywidualnych mistrzostw świata juniorów. Przegrał z idolem leszczyńskich kibiców - Leigh Adamsem.   Potrafił skutecznie jeździć na każdym torze: długim, krótkim, technicznym czy na tzw. lotnisku. Ogromne umiejętności, dynamika na motocyklu, brawura i odwaga pozwala mu na walkę z przeciwnikiem w każdych warunkach. - Mam wrażenie, że na błotnistym i grząskim torze po opadach deszczu Loramski staje się dwa razy lepszy - powiedział kiedyś John Louis. Istotnie Mark nawet w najbardziej niebezpiecznych warunkach nie przymyka gazu. Stąd inny przydomek wojownika z Albionu - "Pełna Manetka". Do historii przejdzie jego fantastyczny pojedynek w Wielkim Finale GP Szwecji w 1999 roku. Na trudnej po opadach deszczu nawierzchni w Linkoping, startując z pozycji dzikiej karty przebrnął do finału, w którym nie dał szans Nilsenowi i Rickardssonowi. Świetne występy w 1999 roku były zapowiedzą mocnego uderzenia w następnym sezonie, w którym utrzymywał równą i skuteczną formę. W rezultacie 23. września 2000 roku w Bydgoszczy przeżył swój najszczęśliwszy dzień w karierze - został indywidualnym mistrzem świata. W polskiej lidze zadebiutował w okresie wielkiej hossy na obcokrajowców.

Wraz ze swoim przyjacielem i odwiecznym rywalem Joe Screenem zasilił w 1992 roku beniaminka ekstraklasy - ówczesny Yawal Częstochowa. W latach 90. duet Loram-Screen był żywą kopią Turbo Twins (Holder-Ward). Trudno byłoby zliczyć ich twarde pojedynki pomiędzy sobą i resztą kolegów z toru. Mark Loram dłużej pozostał na topie i jest symbolem, że zawodnik bez startów, ale obdarzony ogromną wolą walki również może zostać mistrzem świata. W dwóch najlepszych dla siebie sezonach 1999-2000 czarował swoją jazdą na wszystkich torach świata i zasłużył na przydomek The People's Champion, który najlepiej oddaje hołd wszystkich fanów speedway’a dla nietuzinkowej jazdy Brytyjczyka.

4
/ 8

5. miejsce: Józef Jarmuła - urodzony dla żużla

Jeden z najbardziej widowiskowo jeżdżących zawodników w okresie 70-80. Był ulubieńcem publiczności, a zarazem wrogiem działaczy i sędziów. - Gdy byłem młody bardzo kochałem ten sport. Nie wyobrażałem sobie bez niego życia i zawsze był dla mnie bardzo ważny - mówi Józef Jarmuła. - Od dzieciaka imponowali mi żużlowcy i chciałem być w przyszłości taki jak oni. Zapatrzony byłem w Rurarza, Kacperaka, Tkocza - dodaje legenda częstochowskiego Włókniarza. Na świat przyszedł w węgierskim Esztergom, a karierę rozpoczynał w ROW Rybnik. Jarmuła był żużlowcem nietuzinkowym. - Urodziłem się dla żużla - powtarza od wielu lat. Wszyscy zaś zgodnie dodają, że urodził się za wcześnie, bo jak Peter Craven, czy Ken Le Breton wyprzedził swoją epokę. Jarmuła należał do gwiazd sportowych, które albo się kocha, albo nienawidzi. Uwielbiali go przede wszystkim kibice, którzy specjalnie dla niego tłumnie wypełniali trybuny nie tylko częstochowskiego stadionu, ale wszędzie tam, gdzie pojawiał się Józek.

- Cieślak zazdrościł Jarmule popularności, bo to dla niego przychodzili kibice, a nie dla Marka. Pod względem wyników Cieślak był najlepszy, ale największe show produkował Józek - wspominają zgodnie obserwatorzy tamtych lat. Jarmuła uwielbiał pełny gaz. Nie bawił się w ceregiele, nie dłubał w przełożeniach, lecz od pierwszych sekund wyścigu dokręcał manetkę na maksa. Często podobna praktyka miała zgubne konsekwencje i Jarmuła notorycznie przegrywał starty. Na taki obrót sprawy czekali tylko spragnieni emocji kibice. Latający Jarmuła nie zawodził oczekiwań. Szalał po torze, wyprzedzał rywali jak tyczki, rzucał motocyklem i podnosił przednie koło do góry. To były takie czasy, że jazda miała być poukładana, grzeczna i bezpieczna. Zwłaszcza, że nie brakowało wtedy groźnych w tym i śmiertelnych wypadków, które wynikały głównie ze słabego zabezpieczenia torów, band i sprzętu ochronnego oraz kiepskiego poziomu wyszkolenia żużlowców.

- Jarmuła obrywał wykluczeniami za podnoszenie przedniego koła, czyli rzekome stwarzanie niebezpiecznych sytuacji na torze. Sędziowie wykluczali go również często za ataki na tzw. żyletkę - opisuje Cieślak. - Nie mogłem się z tym pogodzić. Być może z perspektywy trybun moja jazda momentami wyglądała na niebezpieczną, ale ja dokładnie wiedziałem, na co mogę sobie pozwolić. Czułem się pewne na motocyklu i byłem pewien, że cały czas panuję nad sytuacją - wspomina po latach Jarmuła. Na polskich torach gromił krajowych rywali, ale z uwagi na łatkę zawodnika ryzykownego i kobieciarza, nie był mile widziany w kadrze narodowej. Toteż nie ma w karierze Jarmuły wielkich momentów z międzynarodowych aren. Jarmuła do dziś nie schodzi z motocykla i raczy kibiców szaloną jazdą na pokazowych występach, młodsi koledzy z toru przecierają oczy ze zdumienia na wyczyny siedemdziesięciolatka. Przez lata obwiniano go za fatalną w skutkach kraksę z naszym pierwszym mistrzem świata Jurkiem Szczakielem, po której opolanin w 1977 roku musiał zakończyć karierę.

5
/ 8
fot. archiwum autora
fot. archiwum autora

4. miejsce: Per Jonsson - Mr Perfection

Wielu kibiców i dziennikarzy określa Pera Jonssona przede wszystkim jako świetnego startowca i zupełnie nie zauważa jego ogromnych walorów jazdy na trasie. Jonssona na pierwszy rzut oka trudno przypisać do kategorii walczaka ze względu na fakt, że jako zawodnik o wysokim wzroście nie przyjmował ekwilibrystycznych pozycji na motocyklu, a jego technika nie była tak efektowna jak niższych zawodników (Billy Hamil, Erik Gundersen czy Peter Collins). Ale klasa zawodnika, to przede wszystkim skuteczność i pewność w tym, co się robi na motocyklu. W tych elementach Per Jonsson był wręcz perfekcyjny. - Miał niezwykłe wyczucie do motocykla i fantastycznie panował nad kierowcą - opisywał swojego podopiecznego pierwszy trener Długiego Pera, Torbjorn Harryson, czołowy szwedzki żużlowiec z lat 60., który słynął z brawurowej i ofensywnej jazdy. Taki też był i Jonsson.

Od najmłodszych lat zadziwiał kibiców ogromną pewnością i dojrzałością w jeździe. W połączeniu z brawurą i ofensywnym stylem stworzyły mieszankę wybuchową, która bardzo szybko w latach 80. zaczęła zagrażać duńskiej potędze. - Nigdy nie zapomnę jak młodziutki Per w debiucie w 1984 roku na trasie z dziecinną łatwością skroił najlepszego żużlowca na świecie, Hansa Nielsena. Jonsson był jak gepard, który upatrywał swoją ofiarę i w końcu dopadał ją przed metą - opisuje Mat, fan Reading. Jonsson na swoim koncie ma dziesiątki wspaniałych i zaciętych wyścigów. Szweda wielu uznaje za najlepszego żużlowca pod względem umiejętności wyprzedzania. Jeździł skutecznie w każdych warunkach. Wizytówka Jonssona to finał światowy z Bradford w 1990 roku. - W 1988 roku stoczyłem z nim baraż o brązowy medal w DMŚ w amerykańskim Long Beach. Prowadziłem wyraźnie przez trzy kółka i w zasadzie byłem już pewien zwycięstwa. Ale Per nigdy nie rezygnował, zbliżał się do mnie cierpliwe metr po metrze, aż w końcu przypuścił skuteczny atak. Fani Jonssona uwielbiają ten wyścig - mówi Kelvin Tatum, który był liderem angielskiej reprezentacji w tamtych czasach.

Oprócz znakomitej jazdy przy krawężniku, opanowanej jazdy na centymetry, swobodnej stylowej jazdy po szerokiej, to co wyróżniało Jonssona była właśnie nieustępliwa jazda do końca nawet w sytuacji zdawałoby się z góry przegranej. W 15 wyścigu meczu Sparta - Apator w 1993 roku, z ogromną przewagą prowadził niepokonany do tej pory miejscowy ulubieniec będący w znakomitej formie u progu sezonu, Tommy Knudsen. Na drugim miejscu jechał lider gości Per Jonson, który z okrążenia na okrążenie coraz bardziej rozpędzał się na przyczepnej nawierzchni wrocławskiego toru. Na ostatnim łuku połknął Knudsena niczym juniora, co wprawiło w zdumienie telewizyjnego komentatora. - Per Jonsson nigdy nie dawał za wygraną, dlatego jego wyścigi zawsze trzymały w napięciu do samego końca. Był wielkim zawodnikiem, dla którego drugie miejsce oznaczało porażkę - mówi znany brytyjski publicysta Peter York. Per Jonsson był kluczową postacią w zmianach układu sił w światowym żużlu w dekadzie lat 80. i kreatorem nowego stylu jazdy, który kopiowali w następnych latach Tony Rickardsson, Mark Loram, czy Jason Crump. Karierę Szweda, który zaczynał przygodę z motocyklami od motocrossu zakończyła fatalna kraksa w derbowym meczu w Bydgoszczy. Do ostatniego momentu trzymał gaz do końca...

6
/ 8
fot. archiwum autora
fot. archiwum autora

3. miejsce: Billy Lamont - Cyklon

Jego prawdziwe nazwisko to Wilfred Steward Lamont. Urodził się w australijskim Newcastle w południowo-wschodniej części kraju, skąd pochodzi również Darcy Ward. Ta część Australii to prawdziwe żużlowe serce kraju, w którym utrwalono pojęcie sportu żużlowego. Przez kilkadziesiąt lat Australia była drugim najważniejszym po Wielkiej Brytanii krajem na żużlowej mapie świata. Kryzys w dekadzie lat 60. wyhamował prosperity speedwaya w tej części świata. Wszystko zaczęło się w latach dwudziestych, a za początek dyscypliny żużlowej uważa się 15 grudnia 1923 roku w West Miatland, gdzie Joannie Hoskins zorganizował pierwsze oficjalne zawody w jeździe na żużlu. Wkrótce żużlowe szaleństwo zawędrowało do Europy i na Wyspy Brytyjskie, a wraz z nim pionierzy i pierwsze gwiazdy tego sportu, dzięki którym żużel mógł się rozwijać. Dzięki wielkiej odwadze, pasji, charyzmie i fantastycznym umiejętnościom opanowania narowistych jednośladów na darniowej nawierzchni żużel podbijał serca wielotysięcznej publiczności. To był zupełnie inny żużel niż ten dzisiejszy. Tory były dłuższe, nawierzchnie i maszyny o wiele cięższe, a wyścigi niosły większą dawkę ryzyka śmierci i utraty zdrowia.

Do grupy największych śmiałków należał Amerykanin Sprouts Elder oraz grupa Australijczyków Vic Huxley, Frank Artur i Billy Lamont zwany Cyklonem. Żaden z nich nie mógł zostać mistrzem świata, bo rozgrywki o tytuł najlepszego zawodnika zainaugurowano dopiero w 1936 roku, gdy wyrosła nowa fala młodych i ambitnych zawodników. Z wymienionej grupy największą brawurą i walecznością odznaczał się Billy Lamont. Typowy leg trailer, czyli zawodnik preferujący wyrzucenie prawej nogi do tyłu oraz fence rider, czyli uwielbiający szybką jazdę pod płotem, o którą ocierał się o centymetry. Był pierwszym zawodnikiem, który postanowił atakować po szerokiej a nie kurczowo trzymać się krawężnika. Legenda niosła, że tylko Lamont potrafi cztery kółka przejechać z całkowicie otwartą przepustnicą gazu. Złośliwi komentowali, że Billy nie zna pojęcia - przymknąć gaz. Urodził się 12 sierpnia 1908 roku. Karierę zaczął na torze w Rutherford, niedaleko West Maitland. Wraz z innymi czołowymi australijskimi żużlowcami i promotorem Joannie Hoskinsem przybył do Wielkiej Brytanii w 1928 roku popularyzować nową dyscyplinę sportową.

W 1929 roku został najpopularniejszym zawodnikiem jeżdżącym na Wyspach Brytyjskich. Publiczność go kochała, a Billy zyskiwał coraz nowe pseudonimy podkreślające jego wielką odwagę. Human Cyklone (Człowiek Cyklon), Neck or nothing - (wszystko albo nic), The man The a month to live (Człowiek, któremu został miesiąc życia). Mimo ogromnych umiejętności opanowania motocykla i charyzmy na torze Lamontowi nie było dane sięgnąć po wielkie sukcesy, a karierę zakończył po kolejnej kontuzji w 1938 roku. Żużel w tamtych czasach był niezwykle widowiskowy, a Lamont był inspiracją dla całej rzeszy brytyjskich żużlowców. Spośród nich największymi wojownikami byli Joe Abbot i Tom Farndon. Obaj nie mieli tyle szczęścia co Lamont i zginęli w wypadkach na torze.

7
/ 8
fot. archiwum autora
fot. archiwum autora

2. miejsce: Kenny Carter - adrenalina zamiast krwi

Kenny Carter urodził się w Halifax w hrabstwie Yorkshire. Ojciec Malcolm Carter zajmował się sponsoringiem wyścigów motocyklowych, a Kenny postawił na żużel. Od początku kariery marzył tylko o jednym - zostać najlepszym. Uparcie i konsekwentnie dążył do celu. Indywidualista i samotnik, za którym nie przepadali ani kibice, ani działacze, ani tym bardziej koledzy z toru. Kenny nie znał słowa kompromis. Wyznawał zasadę: wszystko, albo nic. Zarówno w sportowej karierze, jak i w życiu osobistym. Był nikłej postury. Niewysoki. Twarz Cartera przypominała bardziej małego niewinnego chłopca o ciepłym głosie niż gladiatora sportowej areny. Charakter miał zupełnie inny - agresywny i nadpobudliwy. Taki był na torze, choć nie imponował błyskotliwą techniką jak Amerykanie. Jeździł mało atrakcyjnie; z uwagi na niski wzrost - stał wyprostowany na haku i sztywno trzymał kierownicę. Imponował za to odpornością psychiczną, motywacją, taktyką i profesjonalizmem. W boksie wszystko było zapięte na ostatni guzik. Sprzęt zawsze nienagannie przygotowany. Jeździł na granicy ryzyka i zagrania faul. Nie odpuszczał nikomu, a zwłaszcza Amerykanom.

Jego rywalem numer jeden przez całą karierę był rówieśnik - Bruce Penhall - uwielbiany przez tłumy kibiców, a zwłaszcza dziewczyny, które marzyły o randce z przystojnym Penhallem. Carter nie miał tłumów wielbicieli. Był trudniej dostępny, ale budził podziw i respekt wśród wszystkich, a zwłaszcza wśród rywali. Penhall również jeździł nader ostro, toteż ich pojedynki przeszły już do klasyki historii speedwaya. Ich spięcia podczas finału interkontynentalnego na White City, czy rok później najsłynniejsza batalia podczas finału światowego w Los Angeles na zawsze pozostaną w naszej pamięci. - Szaleńcza walka na Colliseum w LA bardziej przypominała bój na śmierć i życie niż jazdę o trzy punkty.

Ryzykowna i brawurowa jazda Cartera niosła ze sobą żniwo przeróżnych urazów i dokuczliwych kontuzji. W 1981 roku złamał szczękę, a w 1984 paskudnie złamał prawą nogę. Lekarze zakazywali mu wyjazdów na tor, a Carter z pobłażaniem na nich reagował i wsiadał na motocykl bądź... wsadzali go mechanicy. Ze złamaną nogą wygrał finał brytyjski rozgrywany w deszczu, gdzie na trasie pokonywał rywali jak tyczki. W trakcie zawodów tor zmienił się w grzęzawisko. W tych niebezpiecznych warunkach chciał jeździć tylko Carter. - Niespełna rozumu wariat - z politowaniem komentowali złośliwi. Zawody odbyły się, a Kenny na przekór wszystkim wygrał! Carter był zakładnikiem żużla i chęci wygrywania. Jego niespożyta determinacja i wola walki mimo słabych predyspozycji fizycznych i technicznych wywindowała go na żużlowe szczyty. Twardo wchodził pod lewy łokieć rywali i nigdy nie odpuszczał. - Gdy Kennyemu zostawiłeś milimetr wolnego miejsca, mogłeś być pewny, że zaraz się tam pojawi - mówi jego największy rywal, Bruce Penhall. Carter w 1986 roku gdy był u szczytu sławy, formy i popularności najpierw zastrzelił żonę, a później siebie.

8
/ 8

1. miejsce: Darcy Ward 

Piętnasty wyścig meczu Falubaz Zielona Góra - GKM Grudziądz miał być tylko formalnością. Falubaz rozbity kontuzjami przegrał walkę o play-off i kończył sezon bezpiecznym miejscem w tabeli. Mecz był rozstrzygnięty i nikt ze zgromadzonych na zielonogórskim obiekcie nie przypuszczał, ze zaraz dojdzie do zdarzenia, które wpłynie na bieg historii światowego żużla. Po starcie na drugim miejscu usadowił się reprezentant gospodarzy, Australijczyk Darcy Ward. Wracający po kolejnych zawirowaniach i dyskwalifikacji znów od kilku tygodni czarował wszystkich swoją bajeczną jazdą. Spragniony zwycięstw i z ogromną chęcią wygrywania wprost szalał na motocyklu gdziekolwiek się pojawiał. Nie inaczej było i w tym meczu i nie inaczej było w tym wyścigu. Wszedł w kolejny wiraż na pełnej manetce i próbował zbliżyć się do prowadzącego Artioma Laguty. W szczycie łuku podniosło motocykl Warda, ale ten ani na moment nie zamierzał zamknąć gazu. W cyrkowy sposób wyjechał z łuku na jednym kole. Tym razem Darcy przeliczył się. W trakcie swojej krótkiej acz burzliwej kariery wykonał takich akcji dziesiątki. Wielokrotnie omijał tylne koło rywala o centymetry. Dlatego kibice kochali jazdę Warda.

Niepokorny i niesforny Ward miał swoje za uszami i trudno było akceptować jego zachowania poza torem, ale zawodnikiem był wyjątkowym. Być może najlepszym w historii tego sportu. Do annałów przejdą jego liczne akcje z turniejów Grand Prix i spotkań ligowych. Ward z powodu poważnych obrażeń kręgosłupa zakończył karierę licząc zaledwie 23 lata. Kariera pomimo już licznych sukcesów dopiero stała przed nim otworem. Miał wszelkie predyspozycje, aby zdominować cykl Grand Prix i sięgać po tytuły mistrza świata. Żużel bez Warda, czy się to komuś podoba czy nie, pozostał uboższy. Uboższy o szalone akcje Australijczyka na granicy ryzyka. Jeździł niezwykle efektownie i z fantazją, ale co warte podkreślenia zawsze czysto i fair. Nie budował akcji w oparciu o brutalność na torze, ale w oparciu o technikę. - Wielu z nas stojąc w parkingu i przyglądając się temu, co wyprawia, nie mogło uwierzyć w jaki sposób on potrafi zbudować prędkość na łuku. W jaki sposób potrafi szybko i płynnie pokonać wiraż i w jaki sposób szuka prędkości tam, gdzie wydawałoby się, że jest to niemożliwe - opisuje Warda kolega z reprezentacji, Jason Doyle.

Trudno opisywać akcje i umiejętności Warda, bo wszyscy mamy je świeżo w pamięci. Zostaje podkreślić, że styl jazdy Warda był wyjątkowy i niespotykany nigdy wcześniej. Australijczyk posiadał ogromny naturalny talent do jazdy na motocyklu, a jego krnąbrny charakter dawał upust na torze w szalonych akcjach na całej jego szerokości. Darcy Ward - to ostatni z wielkich wojowników żużlowego toru. Począwszy od Billy Lamonta, poprzez Alfreda Smoczka, Auba Lawsona, Andrzeja Krzesińskiego, Igora Plechanowa, Barryego Briggsa, Reidara Eide, Andersa Michanka, Zdenka Kudrny, Bruce'a Penhalla, Tonyego Rickardssona, Tomasza Golloba i wcześniej wymienionych. Czekamy na następnych.

Grzegorz Drozd

Źródło artykułu: WP SportoweFakty
Komentarze (94)
avatar
Adam111
6.03.2016
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Brakuje HUSZCZY  
avatar
nikiStart
4.03.2016
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
avatar
Penhal
3.03.2016
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
Artykuł ciekawy,jednak autor miał bardzo trudne zdanie by wybrać tych zawodników,a było ich niestety dużo więcej i można naprawdę wielu pominąć. Jednak tytuł artykułu zobowiązuje i trzeba o nic Czytaj całość
avatar
Petrus
1.03.2016
Zgłoś do moderacji
4
0
Odpowiedz
Do PrzemoUniaLeszno: "Nie muszę podawać takich biegów, bo każdy jak zechce, to znajdzie" To podaj chociaż jeden,bo ja jakoś nie potrafię znaleźć takiego biegu.Takiemu znawcy, Czytaj całość
avatar
tomkez
1.03.2016
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
100 lat i 100 albo i więcej super wyjazdów w różne zakątki, gdzie jeżdżą w różnych odmianach tego fantastycznego sportu i gdzie mogą się dziać ciekawe rzeczy warte tutaj opisania...:-)