W tym artykule dowiesz się o:
[tag=6342]
Martin Vaculik[/tag] i Emil Sajfutdinow, bo o nich mowa, po raz ostatni ścigali się w Grand Prix w 2013 roku. Ówczesne zmagania nie zakończyły się dla nich pomyślnie. Słowak zawodził przez cały sezon, w między czasie zmagał się z kontuzją i w efekcie zajął dopiero czternaste miejsce w klasyfikacji końcowej. Jak sam przyznał, nie był wtedy do końca gotowy do rywalizacji na najwyższym poziomie, na dystansie aż dwunastu turniejów. Teraz uważa, że nadszedł odpowiedni moment do powrotu. Ten ziścił się po udanym występie we wrześniowym Grand Prix Challenge w Vetlandzie.
Sajfutdinow z kolei, był wówczas najpoważniejszym kandydatem do zdobycia złotego medalu, ale na trzy turnieje przed końcem doznał podczas meczu ligowego w Polsce groźnej kontuzji. Rosjanin musiał przez to przedwcześnie zakończyć starty i w efekcie wylądował na szóstym miejscu w klasyfikacji. Wkrótce potem ogłosił, że rezygnuje z dalszej jazdy w GP, podając jako powód brak odpowiednich środków finansowych na walkę o najwyższe pozycje. Sytuacja uległa zmianie w ostatnim czasie i po otrzymaniu stałej dzikiej karty, Sajfutdinow zagości w cyklu już w nowym sezonie.
Przed laty znani zawodnicy niejednokrotnie wypadali ze światowej elity, by po pewnym czasie do niej powrócić i znacząco poprawić swoje wyniki. Postanowiliśmy wyróżnić kilku z nich, którzy mogą być dla Vaculika i Sajfutdinowa dobrymi przykładami. W tym gronie nie brakuje jeźdźców, którzy powrót wieńczyli od razu miejscem na podium.
Rune Holta (Polska)
Poprzedni: 2004 - 14. miejsce (60 punktów) Po powrocie: 2007 - 7. miejsce (91 punktów)
Wraz z powrotem Holty do Grand Prix, znaczącej zmianie uległy nie tylko jego wyniki, lepsze od tych z lat 2001-2004. Norweg ze Stavanger mający od 2001 roku polski paszport, zdecydował się od sezonu 2007 startować na arenie międzynarodowej pod polską flagą. Nie było w tym nic nadzwyczajnego, bowiem już dwa lata wcześniej reprezentował nasz kraj w Drużynowym Pucharze Świata, walnie przyczyniając się do zdobycia okazałego trofeum podczas finału we Wrocławiu.
W 2007 roku Holta do końca walczył o utrzymanie w czołowej ósemce, po tym jak słabo spisał się w pierwszej części sezonu. Byt zapewnił sobie po dodatkowym wyścigu na zakończenie ostatniego turnieju w Gelsenkirchen, gdzie pokonał Chrisa Harrisa i Scotta Nichollsa. Nie byłoby to możliwe gdyby nie świetna postawa w trzech ostatnich rundach, w których wywalczył łącznie aż 47 punktów (w tym trzecie w miejsce w Krško). W kolejnych dwóch edycjach cyklu także utrzymywał się w TOP8, by wreszcie w 2010 roku zająć miejsce tuż za końcowym podium.
Dłużej na powrót do pełnoprawnego uczestnictwa czekał kolejny zawodnik, który podobnie jak Holta, gdy już ponownie pojawił się w cyklu, również znacząco poprawił swoje osiągi.
ZOBACZ WIDEO Od dziecka marzył o tym, żeby zostać kapitanem
Matej Zagar (Słowenia)
Poprzedni: 2007 - 14. miejsce (54 punkty) Po powrocie: 2013 - 7. miejsce (110 punktów)
Słoweniec długo musiał czekać na ustabilizowanie swojej pozycji w hierarchii Grand Prix. Starty w latach 2006-2007 były klasycznym przykładem przebycia drogi z nieba do piekła - spadek z siódmej pozycji w pierwszym roku na czternastą w drugim. Od drugiego podejścia, Zagar potwierdza już jednak, że stać go na jazdę w elicie na dystansie dłuższym niż dwa sezony. Po kilkuletnim niebycie lub sporadycznych wizytach w roli dzikiej karty, słoweński rodzynek wywalczył awans drogą eliminacji w 2012 roku w chorwackim Goričan.
Jeden z najwyższych żużlowców w Europie w pierwszym roku po powrocie zajął w końcowej klasyfikacji siódme miejsce, wyrównując wynik sprzed siedmiu lat. Trzykrotnie meldował się na podium (drugie pozycje w Bydgoszczy, Kopenhadze i Sztokholmie) i choć nie ustrzegł się wpadek, nie musiał drżeć o miejsce w czołowej ósemce. Sezon później wyśrubował życiowy wynik, zajmując piąte miejsce, a w kolejnym szóste. W ostatnich rozgrywkach uplasował się tuż "pod kreską", ale otrzymał zaproszenie od organizatorów, które nie podlegało żadnym dyskusjom.
Niedawno udany "come back" zaliczył inny z obecnych uczestników cyklu, o którym mowa na kolejnej stronie. W jego przypadku powodem problemów z wynikami i tym samym absencją w GP były historie niekoniecznie związane ze sportem.
Antonio Lindbaeck (Szwecja)
Poprzedni: 2013 - 15. miejsce (51 punktów) Po powrocie: 2016 - 7. miejsce (93 punkty)
Jeśli wskazać zawodnika, którego historia od momentu pełnoprawnego debiutu w GP (2005 rok) do czasów dzisiejszych jest najbardziej zawiła, byłby to zapewne Szwed. Lindbaeck nie tylko jeździł w cyklu i zawsze z niego wypadał, ale też w między czasie całkowicie rezygnował z jazdy na żużlu. Jego losy, ale za każdym razem ich szczęśliwe zakończenie, muszą dać wiarę w to, że "Toninho" to nie tylko człowiek "w czepku urodzony", ale także dysponujący nieprzeciętnymi możliwościami jazdy na motocyklu.
Po wydawało się przełomowym sezonie 2012, w którym zajął siódme miejsce, w ciągu kilku kolejnych miesięcy zmarnował wszystko to, na co ciężko pracował od czasu poważnych osobistych problemów w 2008 roku. Fatalna postawa przez cały cykl sprawiła, że znów z hukiem z niego wyleciał. Lindbaeck w ciągu dwóch lat powrócił jednak na wysoki poziom i otrzymał szansę od organizatorów w mijającym roku. Kilka świetnych występów (m.in. triumf w Cardiff) sprawiły, że niesforny Szwed powtórzył wynik sprzed czterech lat i znów zajął siódmą pozycję.
Na kolejnej stronie udany powrót jeźdźca, który tak jak wielu najpierw płacił przysłowiowe frycowe, by potem na chwilę zagościć wśród ścisłego topu na świecie.
Joe Screen (Wielka Brytania)
Poprzedni: 1996 - 13. miejsce (38 punktów) Po powrocie: 1999 - 6. miejsce (68 punktów)
Najbardziej odległa historia w naszym zestawieniu. Screen debiutował wśród najlepszych już w 1996 roku jako wielka nadzieja brytyjskiego żużla, który czekał na kolejny wielki sukces po zdobyciu tytułu cztery lata wcześniej przez Gary’ego Havelocka. Screen zderzył się jednak z wielkim speedwayem i zakończył sezon na odległym trzynastym miejscu, odpadając też w turnieju Challenge. Legenda Belle Vue Aces odbiła to sobie dwa lata później i wywalczyła awans do cyklu 1999.
Brytyjczyk spisał się na przestrzeni całego sezonu niezwykle udanie, zawsze meldując się w turnieju głównym (obowiązywał tzw. "system nokautowy"), w tym trzykrotnie w półfinale i raz w finale w Vojens, gdzie zajął czwarte miejsce. Z dorobkiem 68 punktów zajął miejsce szóste, ze stratą zaledwie 8 "oczek" do brązowego medalisty Hansa Nielsena. Gdyby Screen w Vojens zwyciężył, a Duńczyk był, co najwyżej trzeci, wywalczyłby medal. Brytyjczyk do wyniku z 1999 roku nie nawiązał za to w kolejnym, gdy ukończył zmagania na dalekiej szesnastej lokacie.
Czas na pierwszego zawodnika na naszej liście, który po tym jak powrócił do Grand Prix, od razu znalazł się na końcowym podium, Do dziś pozostaje to jego życiowym sukcesem.
Niels Kristian Iversen (Dania)
Poprzedni: 2008 - 12. miejsce (59 punktów) Po powrocie: 2013 - 3. miejsce (132 punkty)
Jeden z najbardziej cenionych lewoskrętnych na świecie i zarazem przykład sportowca, który bardzo długo pracował na to, by móc znaleźć się i zadomowić w czołówce. Iversen debiut w roli stałego uczestnika zaliczył już w 2006 roku (trzynaste miejsce), ale podobnie jak dwa lata później, nie mógł zaliczyć tamtego okresu do udanych. Następnie Duńczyk wiele lat pukał do drzwi z napisem Grand Prix, aż wreszcie otworzył je w 2012 roku, gdy poprzez Challenge wywalczył przepustkę do jazdy w elicie w kolejnym sezonie.
Wielu zastanawiało się czy jego forma, która właśnie eksplodowała, nie była krótkotrwałym wyskokiem. Przez lata największym problemem "PUKa" był bowiem brak umiejętności utrzymania stałej, wysokiej formy. Na dodatek czekał go maraton imprez, którego wiele lat nie doświadczył. Duński zawodnik spisał się jednak znakomicie, kończąc mistrzostwa na trzecim miejscu. Brązowy medal był nie tylko uhonorowaniem wieloletniej pracy, ale także potwierdzeniem, że należy on już do klasy światowej. Udowodnił to zresztą także rok temu, plasując się tuż za podium.
Jeszcze bardziej udanie zaprezentował się po kilkuletniej nieobecności zawodnik, który w 2013 roku stał na podium obok Iversena. Jego triumfalny powrót miał jednak miejsce nieco wcześniej.
Jarosław Hampel (Polska)
Poprzedni: 2007 - 13. miejsce (67 punktów) Po powrocie: 2010 - 2. miejsce (137 punktów)
Stały uczestnik w latach 2004-2007, ale uporczywie trapiony przez kontuzje, które uniemożliwiały mu pokazanie pełni umiejętności. Jedynie w 2006 roku odjechał wszystkie rundy w danym sezonie. W kolejnym opuścił aż trzy, przez co jego lokata końcowa była mocno niezadowalająca i sprawiła, że nasz reprezentant wypadł z GP. Hampel powrócił jednak trzy lata później, po tym jak pomyślnie przebrnął eliminacje. Polak był już zawodnikiem znacznie dojrzalszym, który wciąż rokował na przyszłość. Okazało się, że najlepsze dopiero przed nim.
Sezon 2010 pokazał, że kogoś takiego jak "Mały" brakowało w stawce piętnastu zawodników. Świetny rok zwieńczony srebrnym medalem i pierwszym w karierze zwycięstwem w pojedynczych zawodach (w Kopenhadze) sprawił, że Hampel wreszcie potwierdził opinię, ciągnącą się za nim od czasów juniora, mówiącą o tym, że jest to materiał na czołowego żużlowca globu. Rok po tytule wicemistrzowskim Polak zdobył brąz, a w 2013 roku drugie srebro. Niestety, wkrótce znowu częściej niż na torze był widywany w gabinetach lekarskich. Po fatalnej kontuzji uda odniesionej przed rokiem, nie wziął udziału w żadnym tegorocznym turnieju i wypadł z cyklu.
O tym jak speedway potrafi być szalenie nieprzewidywalnym sportem świadczy także historia powrotu kolejnego żużlowca. Powrotu okraszonego wynikiem, którego nie spodziewał się praktycznie nikt.
Tai Woffinden (Wielka Brytania)
Poprzedni: 2010 - 14. miejsce (49 punktów) Po powrocie: 2013 - 1. miejsce (151 punktów)
Bez wątpienia przykład jednej z najbardziej spektakularnych metamorfoz w historii Indywidualnych Mistrzostw Świata. W 2010 roku nieco z braku laku i niepisaną zasadą, że w cyklu musi być dwóch Brytyjczyków, a także z opinią utalentowanego młodzieżowca, otrzymał od BSI całoroczną dziką kartę. Woffinden dopiero uczył się wielkiego żużla, stąd też nie mógł dziwić jego końcowy wynik - czternaste miejsce i mniej niż pół setki zdobytych punktów. Dodatkowo, na krótko przed startem sezonu musiał zmierzyć się ze stratą ojca Roba, który zaszczepił w nim żużlowego bakcyla i wzorowo kierował karierą, będąc dla syna nieocenionym wzorem do naśladowania.
Trzy lata później ponownie zagościł w cyklu z dziką kartą. Tym razem "Woffy" zaskoczył i niczym nie przypominał zagubionego młodziana z czasu debiutu. Perfekcyjnie przygotowane maszyny przez Petera Johnsa, świetna współpraca z teamem, którym zarządzał Peter Adams wespół z Jackiem Trojanowskim, duża pewność siebie. Wszystko to sprawiło, że w połączeniu z pechem głównego konkurenta do mistrzostwa Emila Sajfutdinowa, Woffinden cieszył się na koniec ze złota. Sukces ten powtórzył dwa lata później. Obecnie jest wicemistrzem świata.
Historia Grand Prix zna jednak też przypadki, kiedy powroty nie okazywały się być zbawienne i nie były momentami zwrotnymi w karierach.
Nie wszyscy wracali w glorii chwały
Wielu fanów talentu Lukasa Drymla miało nadzieję, że po pięciu latach od fatalnego wypadku podczas turnieju w Krško w 2003 roku, Czech odbuduje się i nawiąże do najlepszych czasów. Dryml był jednak najsłabszym stałym uczestnikiem, choć sam powrót na salony po wielu zdrowotnych perturbacjach należy uznać za sportowy sukces, dziś już byłego czeskiego żużlowca.
Swego czasu Grand Prix zweryfikowało też, że najlepszy okres w karierze mają za sobą dwaj Duńczycy. Bjarne Pedersen w 2012 roku powrócił do cyklu po czterech latach (wcześniej startował nieprzerwanie w okresie 2003-2008), ale nie odegrał znaczącej roli i zajął trzynaste miejsce. Jego los podzielił Kenneth Bjerre, który w latach 2009-2012 potrafił niejednokrotnie sprawić psikusa największym tuzom, co przekładało się na trzykrotnie zachowanie miejsca w czołowej ósemce. Po roku absencji filigranowy Duńczyk zajął w 2014 roku trzynastą pozycję.
W przeciwieństwie do wyżej wymienionych, Martin Vaculik i Emil Sajfutdinow przystąpią jednak do rywalizacji w Grand Prix 2017, będąc czołowymi postaciami najlepszych lig, a przede wszystkim będąc w najlepszym wieku (pierwszy liczy 26 lat, drugi 27). Jeśli Słowak i Rosjanin wyciągną wnioski z poprzednich lat, dopisze im zdrowie i nieodzowny łut szczęścia, czego obu nierzadko brakowało oraz spożytkują niemałe doświadczenie, mogą na dłużej zagościć na światowym topie i tak jak Hampel czy Woffinden sięgać po medale. Czy będzie tak już w nadchodzącym roku?