W tym artykule dowiesz się o:
Bonusy - jedni je kochają, inni nienawidzą. Do pierwszej grupy zaliczają się sami zawodnicy, a także zakochani w statystykach kibice. Do drugiej z całą pewnością działacze, którzy muszą za nie płacić, jak za normalne punkty. Niektórzy z nich otwarcie wypowiadają się zresztą krytycznie na temat płatności za dodatkowe "oczka".
Z obowiązku dodajmy, że punkt bonusowy zdobywa zawodnik, który dojechał do mety tuż za plecami swojego partnera z pary, ale jednocześnie przywiózł za sobą żużlowca z drużyny przeciwnej. Przyznawanie dodatkowych "oczek" ma oczywiście swoje plusy i minusy, ale to temat na inny artykuł.
My postanowiliśmy przeanalizować siedemnaście sezonów istnienia Ekstraligi (od 2000 roku) i wyróżnić żużlowców, którzy szczególnie upodobali sobie pozycje premiowane punktem bonusowym. Znalazło się tu miejsce zarówno dla wielkich gwiazd, jak i postaci drugiego planu.
Zestawienie otwiera były wicemistrz świata, który w minionym sezonie pokazał, że powoli żegna się z kryzysem, jaki dopadł go przed dwoma laty.
7-8. Krzysztof Kasprzak - 199
Wychowanek Unii Leszno najbardziej swój bonusowy dorobek powiększył w zakończonych niedawno rozgrywkach, gdy zainkasował ich aż 24 - to najlepszy wynik w PGE Ekstralidze w 2016 roku.
Nie jest to zresztą zaskoczenie, bo Kasprzak w Stali Gorzów tworzył bardzo mocną parę z Bartoszem Zmarzlikiem. Aktualny brązowy medalista indywidualnych mistrzostw świata zazwyczaj uciekał jednak do przodu, a korzystnego wyniku dla drużyny, czasami w iście mistrzowski sposób, bronił właśnie 32-letni, były kapitan gorzowian. Świadczą o tym nie tylko bonusy, ale też przeważająca liczba "dwójek" (42) nad "trójkami" (23).
W przeszłości Kasprzak nie był jednak wybitnym kolekcjonerem dodatkowych "oczek". Poza latami 2007-08, gdy zdobył ich łącznie 43, jego roczny dorobek oscylował w granicach 10 bonusów. I to właśnie ta regularność w połączeniu z dużym stażem w Ekstralidze zagwarantowała mu miejsce otwierające niniejsze zestawienie.
Kolejny zawodnik w rankingu (legitymujący się identycznym dorobkiem) to w pewnym sensie mentor Kasprzaka, który wielokrotnie chwalony był za "holowanie" młodszych kolegów.
ZOBACZ WIDEO Od dziecka marzył o tym, żeby zostać kapitanem
7-8. Tomasz Gollob - 199
Najlepszy polski zawodnik w historii przez całą swoją karierę udanie łączył liderowanie drużynie i jazdę parą. Podobnie jak Kasprzak, i Gollob popisywał się regularnością w zdobywaniu bonusów, choć daleko mu było od bicia rekordów. Najwięcej zgromadził ich jeszcze w Polonii Bydgoszcz, w 1997 roku (21), zaś w analizowanym okresie najwięcej zapisał w sezonie 2004 (18).
Gollob zawsze uchodził za żużlowca znakomicie jeżdżącego parą. Doskonale wywiązywał się z roli lidera i jeśli trzeba było to walczył na noże z rywalami nie zważając na swojego kolegę. Jednak gdy tylko nadarzyła się okazja, Gollob po mistrzowsku potrafił "holować" swoich partnerów, nawet mało doświadczonych juniorów, o czym przez lata dobitnie przekonał się chociażby Marcin Rempała.
Mimo że polski mistrz jest już zaawansowany wiekowo, wciąż dość dobrze radzi sobie w rozgrywkach PGE Ekstraligi i niejednokrotnie potrafił zachwycić kibiców swoimi nieprzeciętnymi umiejętnościami w jeździe parowej.
Następny żużlowiec to także wybitny reprezentant naszego kraju, którego kariera znalazła się ostatnio na poważnym zakręcie.
6. Jarosław Hampel - 207
Także dwukrotny wicemistrz świata potrafi i lubi myśleć o koledze z pary, o czym świadczy aż 207 bonusów zgromadzonych przez kilkanaście lat startów w Ekstralidze. Ogólnie dorobek ten jest jeszcze okazalszy, bo w 1999 roku 17-letni wówczas Hampel zdobył ich aż 28 - najwięcej w karierze.
Wart podziwu jest też sezon 2006, gdy filigranowy żużlowiec był częścią złotej drużyny Atlasa Wrocław. Mimo znakomitych statystyk, Hampel był wówczas trzecim żużlowcem z Dolnego Śląska - za Jasonem Crumpem i Hansem Andersenem. Nie zawsze grał więc pierwsze skrzypce i do 192 punktów dorzucił aż 25 bonusów.
Ostatnie lata pod tym względem były jednak dla Hampela bardzo ciężkie. Zawodnik Ekantor.pl Falubazu doznał w połowie poprzedniego sezonu groźnej kontuzji, która do tej pory pozwoliła mu pojechać w zaledwie pięciu meczach ligowych. Hampel znajduje się więc na bardzo ostrym zakręcie, jednak wszyscy wierzymy, że wyjdzie z niego bez szwanku.
Teraz czas na pierwszego obcokrajowca w niniejszym zestawieniu, który przez wiele lat zapracował sobie na miano jednego z najlepszych stranierri w historii naszych rozgrywek.
5. Andreas Jonsson - 229
Szwed miał w karierze momenty, gdy zostawał prawdziwą maszynką do zdobywania punktów. Częściej jednak jego średnia nieznacznie przekraczała 2 punkty na wyścig, co daje mu miano solidnego żużlowca pierwszej linii. A to doskonała rola do inkasowania punktów bonusowych.
W analizowanym okresie Jonsson zdobywał średnio ponad 14 bonusów na sezon, co jest bardzo dobrym wynikiem. Zdecydowanie najlepiej spisał się w sezonie 2001, gdy jako 21-letni młokos dowodził drugą linią mistrzowskiego wówczas Apatora. Równie dobry był jednak rok 2011, pierwszy w drużynie z Zielonej Góry. Szwed do 217 punktów dorzucił aż 24 bonusy i został najlepszym zawodnikiem swojej nowej ekipy.
Wydaje się, że kariera doświadczonego Jonssona chyli się już ku końcowi i w kolejnych latach jego dorobek nie będzie już tak systematycznie powiększany. Sam Szwed z pewnością wiąże jednak spore nadzieje z powrotem do Włókniarza Częstochowa.
Był jeden z najlepszych, więc przyszedł czas na zdecydowanie najlepszego obcokrajowca w historii polskiej elity żużlowej, który dla naszych drużyn zdobywa punkty (i bonusy) od grubo ponad 20 lat.
4. Greg Hancock - 234
Dla doświadczonego Amerykanina nadchodzący sezon będzie już 23. w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce. Jeśli tylko startował regularnie, zawsze dowoził do mety dużo bonusów. W analizowanym okresie, od 2000 roku, tylko trzy razy zdarzyło się aby zakończył sezon z mniej niż 10 dodatkowymi punktami na koncie.
Wysoka pozycja trzykrotnego mistrza świata nie powinna dziwić. Wielu młodszych zawodników chwali sobie współpracę z Kalifornijczykiem. Najlepszy w tym względzie dla Hancocka był sezon 2014, gdy zainkasował aż 24 bonusy, a średnio dla Unii Tarnów zdobywał aż 2,32 punktu na wyścig. Do granicy 20 dodatkowych "oczek" Amerykanin dobił też w 2009 roku, gdy kończyła się jego czteroletnia przygoda z Włókniarzem Częstochowa.
Licznik Hancocka cały czas bije i wiele wskazuje na to, że przynajmniej w najbliższych rozgrywkach nie zamierza przestać. Wydaje się jednak, że w sezonie 2017 bardziej niż na inkasowanie bonusów, Amerykanin będzie musiał postawić na indywidualne zwycięstwa.
Tylko jeden dodatkowy punkt więcej ma na swoim koncie następny zawodnik w prezentowanym rankingu.
3. Piotr Protasiewicz - 235
Kapitan Falubazu to jeżdżąca legenda nie tylko zielonogórskiego, ale i polskiego żużla. Co prawda najlepsze lata ma on już dawno za sobą, jednak jego średnia wciąż regularnie przekracza 2 punkty na wyścig, a spory wpływ ma na to pokaźna liczba inkasowanych bonusów.
Protasiewicz jest jednym z tych żużlowców, którzy zawsze spojrzą na partnera z pary. Zdecydowanie najwięcej dodatkowych "oczek" zielonogórzanin zapisał w sezonie 2009 - aż 31. To właśnie ten współczynnik dał mu najlepszą średnią w złotej drużynie Falubazu, bo licząc same punkty lepiej wypadali Grzegorz Walasek i Rafał Dobrucki.
Protasiewicz cały czas jest w gazie i choć notuje słabsze okresy, także w przyszłym sezonie powinien być jedną z głównych postaci w drużynie prowadzonej przez Marka Cieślaka. Nie jest więc wykluczone, że doświadczony żużlowiec utrzyma miejsce na podium i powiększy swoją przewagę nad Hancockiem.
Ścisłą czołówkę otwiera zawodnik, który całą karierę spędził w swoim macierzystym klubie. I choć nigdy nie był jego liderem, zawsze solidnie wypełniał drugą linię.
2. Adrian Miedziński - 261
Na piętnaście odjechanych sezonów, aż w dziesięciu wychowanek Apatora Toruń częściej niż na pierwszej, dojeżdżał do mety na drugiej pozycji. Średnio 17,4 bonusa na sezon pokazuje jednak, że Miedziński zwykł oglądać plastrony swoich kolegów z pary, a nie rywali.
31-latek nigdy nie był pierwszoplanową postacią swojego macierzystego zespołu, ale sztab szkoleniowy najpierw Apatora, potem Unibaxu, a dziś Get Well, zawsze mógł być pewny jednego solidnego - czasem bardziej, czasem mniej - zawodnika w zestawieniu. Trudno obecnie wyobrazić sobie toruński zespół bez Miedzińskiego. Często bywa on cichym bohaterem Aniołów, dojeżdżając do mety właśnie za kolegami z pary. Aż sześć razy kończył sezon z dorobkiem wyższym niż 20 bonusów.
Także kolejny sezon Miedziński spędzi w grodzie Kopernika i jego rola wciąż będzie taka sama. Możemy się więc spodziewać, że nawet jeśli torunianin nie zapisze wielu punktów, to zainkasuje sporo bonusów.
Nazwisko na czele, podobnie jak w przypadku Miedzińskiego, może być nieco zaskakujące. Lider klasyfikacji również przez wiele lat dowodził drugą linią swojego macierzystego zespołu, choć nigdy nie był jego liderem.
1. Damian Baliński - 269
Dla Unii Leszno zdobył prawie 2,5 tysiąca punktów. Podobnie jak opisywany wcześniej Miedziński, stał się legendą swojego macierzystego zespołu, choć nigdy nie był jego liderem. To równa jazda i wierność barwom dały mu miejsce na kartach historii.
Z tego też względu Baliński miał sporo okazji do inkasowania punktów bonusowych. W przeszłości jeździł w parze z troszkę mocniejszym Krzysztofem Kasprzakiem, później stanowił uzupełnienie znakomitego Janusza Kołodzieja, a w ostatnich latach na "Smoku" wspierał w bojach Przemysława Pawlickiego, Troya Batchelora czy nawet Nickiego Pedersena. Baliński, choć poprawnie wywiązywał się ze swoich zadań, był więc skazany na oglądanie pleców kolegów i zdobywanie bonusów.
Ostatnie lata to już schyłek kariery wychowanka Unii Leszno. W tym roku będzie on świętować swoje 40. urodziny i choć podpisał kontrakt w PGE Ekstralidze, to ciężko będzie mu przebić się do pierwszego składu ROW-u Rybnik. Już poprzedni sezon pokazał, że o punkty, a co z tym idzie - o bonusy - jest coraz trudniej. Niewykluczone więc, że po sezonie to młodszy i mający pewne miejsce w składzie Miedziński wysunie się na czoło stawki.