W tym artykule dowiesz się o:
Drużyna marzeń Ekstraligi
Trzy torpedy ciągnące wynik drużyny, zdecydowany lider i solidne uzupełnienie, albo może w ogóle zrezygnujmy z liderów i postawmy na skład bez dziur? Nade wszystko oczywiście mocny junior, prawdziwy as w talii trenera - koncepcji budowania składu jest wiele. Od początku istnienia Ekstraligi, czyli od 2000 roku, widzieliśmy chyba wszystkie możliwe konfiguracje. Jednych z marszu nazywano dream teamem, a inni na swoją renomę zapracowali dopiero wynikami w trakcie trwania rozgrywek. Co jednak, gdyby wybrać Drużynę marzeń Ekstraligi?
Portal WP SportoweFakty postanowił wytypować właśnie taki skład. Nie był to jednak wybór subiektywny, oparty na ocenach czy przemyśleniach. Decydujące były jedynie średnie biegowe, jakie żużlowcy osiągali od 2000 roku. O sile naszych rozgrywek niech świadczy fakt, że w siedmioosobowym składzie zabrakło miejsca dla największych mistrzów tego sportu, zaś niektóre nazwiska mogą zaskakiwać.
Miejsce w niniejszym zestawieniu przyznaliśmy żużlowcom, którzy osiągali najlepsze statystyki w poszczególnych sezonach. Skład został wybrany zgodnie z obowiązującymi dziś regułami. Pozycje w Drużynie marzeń zajęło więc maksymalnie trzech obcokrajowców oraz przynajmniej czterech Polaków, w tym dwóch młodzieżowców.
Nicki Pedersen
Krzyki, latające klucze, zniszczone monitory czy wreszcie mechanicy wypalający papierosa za papierosem - to nieodłączny element boksu Nickiego Pedersena. Duński mistrz dał się poznać jako straszny nerwus, choć w gruncie rzeczy jest przyjemnym facetem. Zawsze znajdzie czas na wspólne zdjęcie z kibicami czy krótki wywiad. Nie przebiera w słowach, mówi to co myśli. Oto lider Drużyny marzeń, maszynka do robienia punktów.
Prezesi kontraktując Nickiego musieli liczyć się z jednym - o żadnej współpracy na torze nie ma mowy. I choć sam Pedersen w kolejnych klubach zapewniał, że zacznie zerkać na partnera z pary, częściej zdarzało mu się niemal wsadzić kolegę w płot. Duńczyk taki już po prostu jest. Wolny elektron, któremu należy dać dużo swobody, a w zamian odwdzięczy się sporą liczbą punktów na koncie. Tak jak w latach 2007-08, gdy osiągnął szczyt swojej formy i "wykręcił" najlepszą średnią w kilkunastoletniej historii istnienia Ekstraligi. O takich jak on mówiło się, że walczą tylko z czasem, bo dla rywali są zbyt szybcy.
Tomasz Gollob
Dla przeciwwagi oaza spokoju, człowiek, który wszystko ma perfekcyjnie poukładane, dokładnie zaplanowane, a szczegóły dopracowane są jak w szwajcarskim zegarku. Jeśli Pedersena porównać do energetycznego drinka jagerbomb, Gollob jest szklaneczką osiemnastoletniej whisky, której walorami smakowymi należy się delektować w ciszy i spokoju. Yin i yang na czele Drużyny marzeń. Bo Gollob i Pedersen, mimo dwóch przeciwstawnych charakterów, potrafią współpracować. Przekonał się o tym Władysław Komarnicki, były prezes Stali Gorzów, który w 2010 roku skład swojej drużyny oparty na polskim, wtedy jeszcze przyszłym czempionie, uzupełnił własnie Duńczykiem.
Gollob to przede wszystkim dobry duch drużyny, któremu często można przypisać nie tylko punkty, które sam zdobył, ale również "oczka" zgromadzone przez partnerów. Koneserzy czarnego sportu z łezką w oku wspominają najlepsze czasy polskiego mistrza, który przez lata ciągnął za uszy młodszych zawodników - Marcina Rempałę w Tarnowie czy Bartosza Zmarzlika w Gorzowie na początku jego żużlowej przygody. Jeden z największych profesorów tej dyscypliny swoje najlepsze statystyki wyśrubował w pierwszym roku istnienia Ekstraligi.
Andreas Jonsson
Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto przed sezonem 2004 nie wróżył Polonii Bydgoszcz marnego losu. Gdy słynni bracia Gollobowie uwijali sobie nowe gniazdko w Tarnowie, Gryfy szykowały się do najtrudniejszego od lat sezonu. Oto bowiem na lidera drużyny zakontraktowano Andreasa Jonssona, młodziutkiego Szweda, który co prawda miał za sobą bardzo dobry, acz nie wybitny sezon. Nikt chyba nie spodziewał się, co nastąpi w kolejnych miesiącach. Jeśli ktoś, ot tak, z nadmiaru gotówki, postawił, że ten niespełna 24-letni następca Tony'ego Rickardssona zostanie najskuteczniejszym zawodnikiem polskiej elity, na koniec prawdopodobnie doprowadził do płaczu bukmachera, a sam wygrzewa się dziś na jakichś słonecznych wyspach sącząc drinki z palemką.
Jonsson z sezonu 2004 to idealny trzeci prowadzący parę Drużyny marzeń Ekstraligi. Niezawodny, trzaskający komplet za kompletem, zawsze uśmiechnięty, jeden z głównych inżynierów team-spirit, gdziekolwiek by się nie pojawił. A do tego niezwykle lojalny - bo gdy trzy lata później Polonia ostatecznie okazała się być najsłabszą drużyną Ekstraligi, nie opuścił tonącego okrętu i jak przykładny kapitan został na pokładzie, ratując całą załogę z opresji.
Ryan Sullivan
Celebrując zwycięstwo potrafił z klubową flagą przebiec całą długość częstochowskiego toru. Innym razem biegał za jednym z fotoreporterów, który fleszem aparatu wpuścił go w taśmę. Jarosław Dymek, były kierownik Włókniarza Częstochowa, mówi o nim "kozak". Bo Ryan Sullivan był kozakiem, zarówno na torze, jak i poza nim. Dla polskich klubów zdobył grubo ponad 3 000 punktów. Kosmos! To stawia go na drugim miejscu najlepszych obcokrajowców naszej ligi.
Bo to właśnie w drużynie Sullivan wyczyniał cuda. Idealny kandydat do Drużyny marzeń. Nawet jeśli sobotnią Grand Prix zakończył z nietęgą miną, szybko pakował manatki i już następnego dnia z Lwem lub Aniołem na plastronie pokazywał tym samym rywalom plecy, a i niektórych zasypywał szprycą. Jeśli w ogóle zdołali go dogonić.
Jarosław Hampel
Gdy Unia Leszno traciła na rzecz Polonii Piła utalentowanych chłopaków z minitoru w pobliskich Pawłowicach, z pewnością najbardziej pluła sobie w brodę obserwując w akcji Jarosława Hampela. Chodziło przecież o zawodnika, którego przy pierwszej możliwej okazji kupowali bodaj wszyscy fani popularnego, komputerowego menedżera. A tak już całkiem poważnie - juniora, który w ciągu kilku lat miał dociągnąć do, wydawało się, nieosiągalnego poziomu Tomasza Golloba. Gdy Hampel w końcu wszedł do elitarnego Grand Prix, pokazał, że jest właściwym człowiekiem, we właściwym miejscu. Dyplomatyczne, wyważone wypowiedzi, język angielski opanowany wręcz do perfekcji. No i co najważniejsze: nieprzeciętne umiejętności. W 2005 roku jako jeden z nielicznych radził sobie na trudnym torze w Cardiff. Żeby pokonać tego filigranowego chłopaka z Polski, wielki Tony Rickardsson musiał - i to dosłownie - pojechać po bandzie.
To właśnie jest Jarosław Hampel w pigułce. Nieustępliwy i zadziorny, będąc w formie właściwie nie do pokonania. W 2011 roku, gdy zdobywał swój drugi medal Indywidualnych Mistrzostw Świata, w rozgrywkach Ekstraligi wygrał aż 70 biegów (na 112 odjechanych). Wymarzony lider. Ale Hampel to przy okazji straszny pechowiec. Właśnie wychodzi z drugiej, odniesionej w ostatnich pięciu latach, poważnej kontuzji. Wieloodłamowe złamanie kości uda w prawej nodze - diagnoza postawiona przez lekarzy w czerwcu 2015 roku to był prawdziwy cios. Zwłaszcza, że zawodnik dopiero co zażegnał poważny kryzys formy.
Bartosz Zmarzlik
Rok 2014, finał Grand Prix Polski w Gorzowie, na pierwszym miejscu linię mety mija niepozorny 19-latek. Tomasz Dryła na antenie Canal+ traci głos, ostatnim tchnieniem ochrzcił młokosa ksywką "F16" - ze względu na numer na plastronie i prędkości osiągane przez słynne myśliwce. Eksplozję radości kibiców zapewne słyszeli mieszkańcy położonego po drugiej stronie miasta osiedla Górczyn, a bardziej złośliwi powiedzą, że echo dotarło nawet do Zielonej Góry. Bartosz Zmarzlik do światowej elity wszedł razem z drzwiami i dość szybko zajął w hierarchii pozycję, w której to mu podsuwają kapcie, gazetę i zimne napoje. Jeszcze będąc juniorem, wielkimi zgłoskami zapisał się w historii światowego speedwaya.
Niebywała, wręcz niespotykana technika, lekkość jazdy, mocna psychika - to tylko niektóre atuty, jakie w przypadku drugiego wicemistrza świata wymieniają eksperci. Z motocyklem stanowi jedność, niczym słynny szef kuchni Alain Ducasse ze swoim zestawem noży. Biegi z jego udziałem to uczta z najwyższej półki i choć czasami zupa jest za słona lub sos zbyt pikantny to - bądźmy szczerzy - nawet najlepsi popełniają błędy. Z takim juniorem Stal Gorzów zdobyła cztery medale mistrzostw Polski, w tym dwa złote. Zmarzlika w Drużynie marzeń po prostu nie mogło zabraknąć.
Piotr Pawlicki
Skład z dwoma tak silnymi juniorami trudno sobie wyobrazić. No, chyba, że w któryś polski klub zainwestowaliby arabscy szejkowie. Obrazek z gatunku tych pozostających w sferze marzeń. Pawlicki wraz ze Zmarzlikiem pojawiają się ostatnio wszędzie, marketingowo są eksploatowani do granic możliwości. I trudno się dziwić, bo obaj to przyszłość naszego speedwaya. W przeszłości o sile biało-czerwonej kadry stanowili Tomasz Gollob i Piotr Protasiewicz. W najbliższych latach ich miejsca powinni zająć właśnie Zmarzlik i Pawlicki.
Najmłodszy z leszczyńskiego klanu to postać dość kontrowersyjna. Wielokrotnie pokazywał, że nie da sobie w kaszę dmuchać i zawsze postawi na swoim. Na pewno nie jest to ułożony uczeń, prymus z pierwszej ławki. Bardziej klasowy gwiazdor, ukryty w ciemnym rogu sali, który przykleja gumy pod ławkę i strzela kulkami z papieru w nauczyciela. Ale przy okazji to ulubieniec kibiców. Piotrek wspinający się nieporadnie po siatce w ciężkim, żużlowym sprzęcie, aby wspólnie z fanami celebrować zwycięstwo ukochanej Unii, to swego czasu dość popularny obrazek w Lesznie. Sam o sobie mówi, że gdyby był tak poukładany, jak jego siostra, już dawno zostałby mistrzem świata.