W tym artykule dowiesz się o:
Mistrz lepszy o 3,1 sekundy
Do kuriozalnego wydarzenia doszło w finale Indywidualnych Mistrzostw Polski w 1951 roku. Włodzimierz Szwendrowski i Alfred Spyra zdobyli po 14 punktów, a regulamin nie przewidział kto w tej sytuacji powinien zostać mistrzem. Obecnie rozegrano by wyścig dodatkowy, a gdyby nie pozwoliła na to np. pogoda, to o przy identycznym dorobku punktowym, złoty medal zdobyłyby zawodnik, który był lepszy w bezpośrednim pojedynku, a więc Alfred Spyra. Organizatorzy podjęli jednak inną decyzję. Postanowiono zsumować czasy obu zawodników z wszystkich wyścigów i tak mistrzem został Włodzierz Szwendrowski z Ogniwa Bytom, którego suma czasów była o 3,1 sekundy lepsza od Alfreda Spyry z ROW-u Rybnik.
Największa sensacja w historii finałów
W sporcie piękne jest to, że nie zawsze wygrywa faworyt. Takie sytuacje miały też miejsce w finałach IMP. Wielu zaskoczył choćby triumf Adama Skórnickiego w finale w Lesznie 2008 roku, nikt nie stawiał też rok temu na Szymona Woźniaka. Największą niespodziankę sprawił chyba jednak Zygmunt Pytko z Unii Tarnów, który w 1967 roku zdobył tytuł w jaskini lwa, czyli na torze ligowego hegemona ROW-u Rybnik. W walce o tytuł pokonał samego Antoniego Worynę, który rok wcześniej zdobył dla Polski pierwszy w historii medal (brązowy) w Indywidualnych Mistrzostwach Świata. Dla Pytki złoto z 1967 roku było największym sukcesem w karierze. Nigdy więcej w tych rozgrywkach nie zdobył już medalu, ale warto odnotować, że rok później był jeszcze drugi w Złotym Kasku.
Rezerwowy który został mistrzem
W 1989 roku środowisko żużlowe zaskoczył Wojciech Załuski, który był już wówczas uznanym zawodnikiem z krajowej czołówki, ale w półfinale w Bydgoszczy powinęła mu się noga. Zdobył jedynie 6 punktów i musiał jechać w biegu dodatkowym o pozycję rezerwowego. Po latach przyznał, że nie miał w ogóle ochoty do niego przystąpić. Nie jest też tajemnicą, że nie miał też ochoty jechać na finał do Leszna. Na miejscu okazało się jednak, że w zawodach nie wystąpi Zenon Kasprzak. Załuski wskoczył więc w jego miejsce i z 13 punktami zdobył złoty medal. Kilka miesięcy później dorzucił jeszcze do swojej kolekcji triumf w Złotym Kasku.
Młodzież w natarciu
Polscy kibice po finale IMP w 1992 roku w Zielonej Górze, mogli z nadzieją patrzeć w przyszłość. Mistrzem został 21-letni Tomasz Gollob, wicemistrzem 23-letni Jarosław Szymkowiak, a drugim wicemistrzem rówieśnik Golloba - Robert Sawina. Ponadto szósty, tylko z 2 punktami straty do podium, był 18-letni Piotr Baron. To dobrze wróżyło dla polskiego żużla, ale wielką karierę z tego grona zrobił jedynie Gollob. Był to jego pierwszy tytuł w karierze. Wygrał też trzy następne finały, a w sumie osiem. Do tego dorzucił wór medali w innych rozgrywkach o mistrzostwo Polski jak i świata.
Nawet pomoc dla Śwista nie zatrzymała Golloba
Do dziwnych wydarzeń doszło podczas finału w 1995 roku we Wrocławiu. Mówiło się nawet o spółdzielni. Tomasz Gollob zdobył 14 punktów i jedynym zawodnikiem, który mógł go powstrzymać w zdobyciu czwartego tytułu z rzędu był Piotr Świst. Żużlowiec Stali Gorzów musiał jednak wygrać swój ostatni wyścig, a początkowo nic nie wskazywało, że może się to wydarzyć. Najpierw jednak uślizg zanotował Jan Krzystyniak, a pod koniec wyścigu wyraźnie zwalniać zaczął mający ogromną przewagę Jacek Rempała. W ten sposób Świst przeszedł z trzeciego miejsca na pierwsze i zrównał się punktami z Gollobem. Przegrał jednak bieg dodatkowy.
Gorąco było w parku maszyn, gdzie dochodziło do przepychanek. Po tym incydencie, Gollob nie podał Świstowi ręki na podium, a po zawodach w ostrych słowach skomentował postawę rywali. - Nawet jeśli cały parking pojedzie przeciwko mnie, to tak się przygotuję, że ani jednego punktu nie stracę - mówił.
Tytuł dla tych, którzy skazali go na zagładę
W 1996 roku finał nie odbył się na torze mistrza, tylko w Warszawie na obiekcie Gwardii, gdzie w latach 90. reaktywowano żużel. Po pięciu latach, tytuł wrócił do Sławomira Drabika. - Dedykuję go tym, którzy skazali mnie na zagładę, radiowozy, na wszytko. To dla nich - powiedział żużlowiec przed kamerami Canal+, wydając przy tym charakterystyczny dźwięk, sugerujący, że zrobił im psikusa. Nawiązał tym samym do wydarzeń z 1995 roku, kiedy za jazdę pod wpływem alkoholu stracił prawo jazdy i nie mógł jeździć na żużlu. Po zawodach z kolei przyznał, że zdobył 15 punktów, więc teraz kolej na 15 piw.
- W Warszawie było wtedy gorąco, a tor został zbronowany. Ludzie śmiali się, że został przygotowany pod zawodników Włókniarza. Prace zresztą nadzorował Marek Cieślak - wspomina Grzegorz Drozd. Dla Drabika to był zresztą dobry okres. W lidze wykręcił wysoką średnią, zdobył z Włókniarzem mistrzostwo Polski, a ponadto awansował do cyklu Grand Prix.
Jestem miściem Polski!
W 2002 roku Rune Holta uzyskał polskie obywatelstwo, a już rok później jako zawodnik Włókniarza Częstochowa zdobył tytuł Indywidualnego Mistrza Polski. Tytuł musiał smakować wybornie, bo zdobył go w twierdzy Tomasza Golloba, na torze w Bydgoszczy. Choć był zdecydowanie najlepszym zawodnikiem turnieju, nie wszystkim jego sukces przypadł do gustu. Mistrzem został bowiem zawodnik, który nie potrafił się posługiwać językiem polskim. Do historii przeszło wydukane przez niego: "Jestem miściem Polski". Pięć lat później Holta zdobył drugi i jak dotąd ostatni złoty medal IMP, triumfując we Wrocławiu.
Warto w tym miejscu przypomnieć, że nie jest jedynym obcokrajowcem z polskim paszportem, który jeździł w tych rozgrywkach. W finale 1993 w Bydgoszczy (zaplanowanym w zimie na ten sam dzień co... finał DMŚ, w którym chyba z góry założono że nie pojedziemy) pojechał pochodzący z Bułgarii Georgi Petranow. - Przed zawodami powiedział w wywiadzie telewizyjnym, po polsku, że myśli, że powinien być w pierwszej ósemce i skończył ósmy - wspomina nasz felietonista Grzegorz Drozd. W 1999 roku, również w Bydgoszczy, rezerwowym był Andy Smith.
ZOBACZ WIDEO PGE Indywidualne Międzynarodowe Mistrzostwa Ekstraligi 2018 [color=#000000]
[/color]