Lekarze powiedzieli, że nie potrafią jej pomóc. "Organizm traktuje samego siebie jak wroga"

- W pewnym momencie lekarze powiedzieli, że nie potrafią mi pomóc. Waga leciała w dół. Dawali mi miesiąc życia. A ja uprawiam siedem dyscyplin sportowych - opowiada nam Aleksandra Bańbor.

Dawid Franek
Dawid Franek
Aleksandra Bańbor Instagram / Na zdjęciu: Aleksandra Bańbor
Aleksandra Bańbor to zawodniczka AZS Politechniki Śląskiej. Na co dzień uprawia siedem dyscyplin sportowych. Ciężko trenuje, ale jednocześnie walczy z przeciwnościami losu. Wielokrotnie zawiedli ją lekarze, którzy nie potrafili postawić diagnozy bądź popełniali błędy. W 2019 roku została wyróżniona nagrodą Fair Play AZS, a na specjalnie zorganizowanej gali otrzymała owacje na stojąco. Wszyscy docenili jej niezłomność, hart ducha i wiarę w sport, jako sposób życia.

Dawid Franek, WP SportoweFakty: W ostatnim czasie startowałaś w Piekle Czantorii, czyli niesamowicie wymagającym biegu wysokogórskim.

Aleksandra Bańbor, sportsmenka, studentka Politechniki Śląskiej: To jeden z najtrudniejszych biegów w Polsce. Przekonałam się na własnej skórze. Nie biegłam na 100 procent możliwości, bo byłam w momencie roztrenowania. Pod koniec było już trudno. 30 procent nachylenia zrobiło swoje. Człowiek tam praktycznie się czołga. Sporo osób zeszło z trasy.

Dałaś radę, choć po drodze w karierze musiał pokonać ogromne przeszkody związane ze zdrowiem. W 2016 roku zaczęłaś tracić sporo na wadze. Co się stało?

Najpierw była celiakia, a w jej następstwie pojawia się szereg powikłań, jeżeli nie jest leczona. U mnie niestety nie była leczona, bo nie wykryto jej wystarczająco szybko. Przez dwa lata, kiedy lekarze nie wiedzieli, co mi jest, celiakia wyrządziła sporo złych rzeczy w moim organizmie - uszkodziła przysadkę mózgową oraz spowodowała raka.

ZOBACZ WIDEO: 17-latek stracił rękę. To, co zrobił, zszokowało cały świat

Co się działo w ciągu tych dwóch lat?

W pewnym momencie lekarze powiedzieli, że nie potrafią mi pomóc. Półtora roku chodzenia po szpitalach nic nie dawało. Moja waga leciała w dół. W najgorszym momencie ważyłam 38 kg i nie miałam siły, aby wstać z łóżka. Podczas jednej z wizyt w szpitalu lekarze powiedzieli, że dają mi miesiąc życia. Wszyscy wokół byli załamani, czułam bezradność.

I co nagle odmieniło sytuację?

Wtedy mama postanowiła, że przejdę na dietę bezglutenową. Lekarze byli po prostu wściekli, bo twierdzili, że to zaburzy wyniki badań. Ja jednak czułam się coraz lepiej. Postanowili pójść tym tropem, wykonano dokładniejsze badania, które wykazały całkowity zanik kosmków jelitowych w dalszym odcinku jelita cienkiego.
Przy celiakii nic się nie wchłania po spożyciu produktów glutenowych. Organizm tworzy przeciwciała i traktuje siebie jak wroga. Trudno utrzymać reżim, bo nawet okruszek spadający do herbaty jest w stanie spowodować, że zaraz wyląduję na OIOM-ie. Miałam kiedyś taką sytuację, że podczas pływania złapały mnie ogromne skurcze brzucha, nie byłam w stanie nic zrobić. Ogólnie rzecz biorąc jestem uparta i nawet jak mam zalecone, aby nie trenować, to choć wyjdę na spacer. Nie poddaję się.

Walcząc z celiakią, postanowiłaś o wstąpieniu do sekcji sportowych AZS i trenowaniu aż siedmiu dyscyplin. Skąd ten pomysł?

Początkowo zapisałam się na pływanie, bo trenowałam je od dziecka. Następnie był ergometr wioślarski, polecono mi tę dyscyplinę ze względu na moją świetną wytrzymałość. Później pojawiły się biegi przełajowe, bo brakowało osób do pełnej obsady drużynówki. Cały czas chodziłam na siłownię, kiedyś nawet byłam wicemistrzynią Polski w wyciskaniu sztangi. No i tak jakoś to się rozszerzyło do siedmiu dyscyplin.

Jak godziłaś wszystkie obowiązki? Oprócz treningów studiowałaś Inżynierię Biomedyczną.

Nadal studiuję, koniec nauki przedłużył się o rok, a to z powodu mojego stanu zdrowia, przez który miałam urlop. Jeszcze do tego pracuję, więc najczęściej wstaję około godziny czwartej i dzień zaczynam treningiem biegowym. Poprzedniego dnia przygotowuję jedzenie, które później zabieram do pracy. A pracuję jako informatyk, więc w jakiś sposób mogę łączyć studia z pracą. Po pracy drugi trening, później spotkanie z chłopakiem i przygotowanie posiłku na następny dzień. W ciągu dnia znajdę około półtorej godziny wolnego czasu, a to już całkiem dużo.

Po pewnym czasie, odkąd zaczęłaś trenować, lekarze postawili ci diagnozę: złośliwy rak tarczycy.

Początkowo nie wiedziałam, że mam raka, bo wprost mi powiedziano przy biopsji, że nic wielkiego mi nie dolega. Później pojechałam do szpitala, a lekarz mi mówi, że za tydzień mam się stawić w szpitalu. Gdy spytałam o powód, odparł: "Pani ma raka". Jednak natychmiast poprosiłam o przełożenie zabiegu o kilka dni, bo miałam start w Akademickich Mistrzostwach Polski w pływaniu, choć lekarzowi o tym nie powiedziałam. Bardzo chciałam wystartować, choć byłam przybita tą informacją. Niestety, operacja nie do końca się udała. Niechcący wycięto mi przytarczycę, przez to nie metabolizuję wapnia i muszę je dostarczać na bieżąco i to w sporych ilościach. Gdy mam mało wapnia, drętwieją nogi albo ręce, a to przeszkadza w sporcie. Nowotwór jako choroba jest wyleczona, choć muszę co 2-3 lata jeździć na radiojod, ponieważ przy nowotworze złośliwym wciąż są szanse na przerzuty.

Słuchając o tych chorobach i pobytach w szpitalu, można dość złośliwie powiedzieć, że lekarze ci bardziej doskwierają niż dolegliwości.

Tak można żartobliwie to ująć, że przez nich mam spore kłopoty. Ale gdyby diagnozy były stawiane szybciej, możliwe, że inaczej wszystko by się potoczyło. Gdy rok temu złamałam dość poważnie rękę, bo samochód we mnie uderzył, gdy jechałam rowerem, jeden z lekarzy po prostu źle mnie zoperował i do końca życia nie będę miała w tej ręce pełnej mobilności.

Ten wypadek zdarzył się podczas zwykłego treningu?

Tak, w maju zeszłego roku, podczas pandemii. Dojechałam do domu ze złamaną ręką. Mogłam nią ruszać, bo kość po prostu "latała" i nie było oporów. Pojechałam do szpitala i początkowo usłyszałam, że nie ma wielkiego urazu. Gdy zrobili zdjęcie, to się przerazili. Był weekend majowy, więc musiałam kilka dni poczekać na operację. Wówczas z jedną sprawną ręką jeździłam na trenażerze. Później kłopot był większy, bo ból ręki był spory. Tydzień po operacji stwierdziłam, że może zacznę biegać. Miny ludzi na osiedlu były obłędne, bo jednak niecodziennie się zdarza, żeby dziewczyna w temblaku biegała.

Lekarze wiedzieli, że biegasz z temblakiem?

Staram się mówić prawdę, więc gdy poinformowałam lekarza, że chcę biegać z temblakiem, oczywiście krzywo się na mnie spojrzał, ale po chwili powiedział, że delikatne treningi mogę robić, czyli jakaś krótka jazda na rowerze bądź spacer.

Kierowca, który cię potrącił, odpowiedział za swoje czyny?

Niestety odjechał.

Czy dzięki sportowi można przezwyciężyć wszystkie problemy?

Na pewno jest łatwiej. Jak się siedzi w miejscu, to myśli kłębią się wokół tematu, jakie się ma złe życie. Gdy się wychodzi potrenować, chociażby ból nóg bardziej doskwiera i o tym się myśli, a nie o problemach codziennych.

Po kontuzji ręki szybko wróciłaś do startów. Ale - jak widziałem - z bandażem na ręce.

Tak się złożyło, że miałam dwie operacje po złamaniu. W lipcu byłam tuż po drugim zabiegu i stąd bieganie z bandażem. Moja ogólna dyspozycja była wysoka. Zdarzały się pierwsze miejsca w zawodach. Miałam o tyle fajnie, że nie miałam założonego gipsu, bo po prostu tego nie chciałam. W ręce miałam stabilizację wewnętrzną poprzez gwoździe, więc siłą rzeczy ta ręka się nie mogła ruszać, ale ból był mocno odczuwalny.

W tym roku zaliczyłaś świetny występ na Silesia Marathon, wygrywając rywalizację wśród kobiet na dystansie 21 km. Uważasz to za największy sukces w swojej karierze?

To jeden z moich największych sukcesów. Zawsze miałam marzenie, aby przeciąć wstęgę na mecie jako zwyciężczyni zawodów. Popłakałam się ze szczęścia. Choć nie do końca byłam zadowolona, jeśli chodzi o mój czas. Dowiedziałam się, że popełniłam szereg błędów, które pogorszyły mój czas nawet o kilka minut.

Jakie masz cele na kolejny rok?

Słuchałam ostatnio ciekawego podcastu, gdzie jeden z trenerów mówi o tym, że celem treningów nie powinna być pewna bariera czasowa. Celem ma być poprawa umiejętności, która pozwoli ci ją złamać. Tym samym moim głównym celem na ten sezon jest poprawa swoich słabych stron.

Czytaj także:
Justyna Święty-Ersetic: Słabe ogniwa nie mają szans przetrwać

Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×