Maja Włoszczowska: Marzenia są wielkie. Do ich spełnienia potrzebuję formy, zdrowia i szczęścia

- Trasa w Tokio jest bardzo trudna. Kamieniste zjazdy będą niezwykle niebezpieczne, jeśli popada deszcz. Dlatego trzymam kciuki za słońce. Niech już lepiej będzie gorąco niż mokro - mówi Maja Włoszczowska, dwukrotna wicemistrzyni olimpijska w MTB.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
Maja Włoszczowska WP SportoweFakty / Łukasz Trzeszczkowski / Na zdjęciu: Maja Włoszczowska
Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Igrzyska w Tokio będą już czwartymi w twojej karierze. Od pierwszych, w Atenach, minęło już 17 lat. Co cię motywuje, co sprawia, że ciągle chcesz na tych igrzyskach być, chcesz na nich walczyć o medal?

Maja Włoszczowska, dwukrotna srebrna medalistka igrzysk olimpijskich w kolarstwie górskim: Lubię jeździć na rowerze. Bardzo. To chyba najlepsza odpowiedź na to pytanie. Jak każdy sportowiec, jestem też trochę uzależniona od rywalizacji. Nie ukrywam, że jestem na takim etapie kariery, że mogę spokojnie powiedzieć "wystarczy". Jednak jak kończyć, to w roku olimpijskim. Nie wyobrażałam sobie pożegnania z zawodowym sportem gdzieś indziej niż na igrzyskach. One są magiczną imprezą. Czymś wielkim dla każdego sportowca.

Wyścig o medal w Izu, bo tam 27 lipca odbędą się wasze zmagania, będzie ostatnim w twojej karierze?

Nie. Po Tokio zamierzam jeszcze dokończyć sezon. Będą jeszcze mistrzostw Polski, Europy, mistrzostwa świata w cross country, 25 września moja impreza w Jeleniej Górze, a później jeszcze mistrzostwa świata w maratonie. Ale potem już koniec. Z profesjonalną jazdą na rowerze skończę, bo z rowerem na pewno nie. Zmieni się to, że nie będzie już katowania się na treningach, a jazda dla przyjemności. Jestem ciekawa, jak zareaguję, kiedy na jesieni nagle się okażę, że nie muszę planować kolejnego sezonu. To może być dla mnie duży szok. Mam nadzieję, że odnajdę się w ten sytuacji, która dla sportowca wcale nie jest łatwa.

ZOBACZ WIDEO Maja Włoszczowska gotowa na walkę w Tokio. "Trasa będzie bardzo ciężka"

Mówisz o Tokio, że to twój "ostatni taniec". Pożyczyłaś ten zwrot z serialu o Michaelu Jordanie i Chicago Bulls. Tamten ostatni taniec zakończył się mistrzostwem NBA. Twój ma się zakończyć olimpijskim złotem?

Pewnie, że taki jest cel, że marzenia są wielkie, jednak staram się w ogóle nie myśleć o wyniku. Takie podejście dawało mi najlepsze efekty. Jeżeli oczekujemy jakiegoś rezultatu, nakładamy sobie na głowę straszną presję. A ja jestem osobą, która potrafi sobie dużo tej presji nałożyć. Chcę się przygotować najlepiej jak potrafię i pojechać najlepiej jak potrafię. Zrobić wszystko, co mogę, żeby było dobrze. A jaki z tego będzie wynik, zobaczymy. W kolarstwie górskim do sukcesu potrzebna jest nie tylko forma, ale też dużo zdrowia czy szczęścia.

Gdzie przygotowujesz się do ostatniego startu na igrzyskach?

Na wysokościach, takie przygotowania zawsze najlepiej mi służyły. Teraz jestem we Francji, w malutkiej miejscowości Avoriaz. Potem wybieram się do Andory na 2300 metrów. Świetnie się tam trenuje, to bardzo popularne miejsce wśród kolarzy. A stamtąd polecę już bezpośrednio do Japonii.

Rekonesans na olimpijskiej trasie już miałaś. Co możesz o niej powiedzieć?

W 2019 roku mieliśmy tam zawody, mogliśmy też przejść się po trasie i trenować na niej. Jak po niej szliśmy, patrzyliśmy wszyscy po sobie i mówiliśmy, że będzie ciężko. Niektóre podjazdy wydawały się niemożliwe do pokonania. Na szczęście z perspektywy roweru wyglądało to już inaczej, mniej przerażająco. O ile początkowo byłam przekonana, że to trasa na rower z pełną amortyzacją, bo są bardzo niebezpieczne kamieniste zjazdy, o tyle ostatecznie zdecydowałam się na "hard taila" - rower z amortyzacją tylko na przednie koło. Biorę Krossa Levela, ten sam rower, na którym startowałam w Rio, ale po liftingu. Mam nową ramę, unikalną, bo stworzoną przez polskich inżynierów w Przasnyszu, a nie wyprodukowaną na Tajwanie. Biorę "hard taila", ponieważ jest lżejszy, a ja na stromych podjazdach, których w Izu będzie dużo, bardzo odczuwam wagę roweru.

Niezależnie od wybranego sprzętu, wszystkie zawodniczki czeka w Izu bardzo trudny wyścig.

Zgadza się. Trasa jest piekielnie interwałowa, ma dużo zdradliwych trawersów, mnóstwo zakrętów oraz dohamowań. No i kamieniste zjazdy, które będą niezwykle niebezpieczne, jeśli popada deszcz. Dlatego trzymam kciuki za słońce. Niech już lepiej dniu wyścigu będzie gorąco niż mokro. Dla mnie trasa ma też jeden istotny minus - nie ma tam wielu miejsc do wyprzedzania. A ja w 2019 miałam trochę problemów zdrowotnych i przerwę w startach. Spadłam w rankingu, a po pandemii ranking został zamrożony. Wszyscy, którzy dwa lata temu mieli problemy, nie mają możliwości odrobienia punktów. Niestety nie będę startowała z pierwszego rzędu, a to znaczy, że czeka mnie wyprzedzanie. Jako że nie będzie do tego wielu okazji, kluczem może okazać się początek wyścigu. Na rekonesansie start udał mi się znakomicie. Startowałam z trzeciego rzędu, a na pierwszym podjeździe byłam pierwsza. Trzymajcie kciuki, żeby w tym roku też mi się to udało.

Kto twoim zdaniem będzie się liczył w walce o medal?

W tym roku Francuzka Loana Lecomte bije resztę stawki na głowę. Pojawiła się w zeszłym roku, po pandemii, i od tego czasu wygrywa każdy wyścig, w którym bierze udział, deklasując bardzo mocną resztę stawki. To na pewno główna faworytka do złota. Mocna będzie też inna Francuzka, aktualna mistrzyni świata Pauline Ferrand-Prevot. A dalej przynajmniej dziesięć zawodniczek, które są w stanie walczyć o medal. Jest ciasno, różnice czasowe są małe i najwięcej zależy od dyspozycji dnia oraz szczęścia.

Z Tokio przywieziesz pewnie dużo ciekawych, oby pięknych wspomnień. A co najlepiej zapamiętałaś z tych igrzysk, na których już byłaś? Z Aten, z Pekinu, z Rio de Janeiro?

Zazwyczaj zapamiętujemy nietypowe rzeczy. Myśląc o Atenach mam w głowie Magdę Sadłecką, która na trasie złamała obojczyk, ale już po zawodach była w stanie tańczyć "Greka Zorbę" nad basenem w wiosce olimpijskiej. Mieszkałam z Zośką Klepacką, która była absolutną wariatką, organizowała zawody w staniu na rękach i różne inne atrakcje. Pekin? Weszliśmy do wioski, jeszcze nie zdążyliśmy zameldować się w pokojach, a na świetlicy Polacy oglądali akurat występ Leszka Blanika, który zdobył złoty medal. Na wejściu mogłam więc odśpiewać razem z resztą ekipy "Mazurka Dąbrowskiego", co było dla mnie bardzo budujące. Pamiętam też koleżeńską postawę Szymona Kołeckiego, który powiedział, że na naszym piętrze on pilnuje porządku i mogę spać spokojnie.

Z Rio de Janeiro mam najwięcej wspomnień związanych z wyścigiem. Kojarzy mi się z genialnym zgrupowaniem w Kolumbii, fantastyczną ekipą, z którą współpracowałam i która dodawała mi niesamowicie dużo energii. Pamiętam też, że przed samym startem wysłałam lekarza do boksów po inne szybki do okularów. Pięć minut przed tym, jak ruszyłyśmy na trasę, zaliczył bieg życia, żeby zdążyć z tymi szybkami. No i jeszcze ten moment, kiedy przed metą dostałam biało-czerwoną flagę. Moja ekipa jej nie miała, nie była przygotowana na finisz na podium. Na szczęście ludzie z Polskiego Komitetu Olimpijskiego się spisali. W ostatniej chwili przekazali tę flagę. Kiedy ją chwyciłam, to był dla mnie piękny, emocjonujący moment.

Twoja zawodowa relacja z rowerem się kończy, ale na pewno nie żegnasz się z nim definitywnie.

Na pewno nie będę jeździła codziennie tak jak teraz, ale myślę, że jak już nie będę trenować, zacznę ten rower odkrywać. Zadania treningowe mnie ograniczają, nie zawsze mogę jechać tam, gdzie bym chciała. A po zakończeniu kariery będę mogła jeździć przygodowo, eksplorować, co uwielbiam. Uważam, że rower jest absolutnie najlepszym środkiem transportu do oglądania świata. Na pewno sięgnę także po rowery enduro, które dają mnóstwo frajdy ze zjazdów. Po rowery elektryczne też, dlaczego nie?

Masz jakieś największe rowerowe marzenie? Wymarzoną trasę do przejechania?

Jest kilka takich tras. Madera i parki narodowe w Stanach Zjednoczonych. Rzadko ścigamy się w USA, raz miałam okazję pojeździć po parku Bryce Canyon w stanie Utah, który absolutnie mnie urzekł. Amerykańskie parki to niesamowite widoki, dla nas Europejczyków jak z innej planety. Jak widzę, co natura potrafiła tam zrobić z krajobrazem, zbieram szczękę z podłogi. Jednak również dużo bliżej mamy wspaniałe widoki. W mojej okolicy, wokół Jeleniej Góry, są genialne pętle zahaczające o czeską stronę Karkonoszy.

Chciałem poruszyć jeszcze jeden istotny temat. Jako osoba, która bardzo dużo czasu spędza na rowerze, dobrze wiesz, że nawet jeśli jest się uważnym, jazda może być niebezpieczna. Teraz, latem, dużo się słyszy o tym, że ktoś miał wypadek, kogoś poturbowało auto. Co byś poradziła zwykłym rowerzystom, osobom, które na co dzień wolą rower niż samochód, żeby byli bezpieczni na drodze?

Po pierwsze - jeżeli mamy w mieście ścieżki rowerowe, to z nich korzystajmy. Ich używanie jest naszym obowiązkiem. Wiem, że bywają dziurawe albo wybrukowane, ale mimo wszystko się ich trzymajmy. Pamiętajmy o kasku, to absolutna podstawa. Jak widzę kogoś bez niego, aż się we mnie gotuje. Jak znajomi na Instagramie wrzucają zdjęcia na rowerach bez kasków, natychmiast dostają ode mnie reprymendę, a czasami też prezent w postaci kasku właśnie. Kolejna sprawa to oświetlenie. Wypadki często zdarzają się dlatego, że rowerzysta jest niewidoczny. Nawet w ciągu dnia miejmy tą migającą lampę z tyłu. Bywa szaro, buro, kierowców samochodów czasem coś oślepi albo wjedziemy do tunelu i bez takiej lampy będziemy dla nich niewidoczni. No i oczywiście sami przestrzegajmy przepisów ruchu drogowego, sygnalizujmy wszelkie manewry. Jeśli jest korek i wyprzedzamy auta, pamiętajmy, żeby robić to lewą stroną, bo z prawej nikt się nas nie spodziewa.

To, co najbardziej zwiększa nasze bezpieczeństwo, to jazda po drogach, z których rzadko korzystają samochody. Jak trenuję u siebie w Jeleniej Górze, omijam drogę do Szklarskiej Poręby i do Karpacza, ponieważ tam ruch jest bardzo duży. A już najlepiej wybierzmy rower górski i jedźmy do lasu. Tam na pewno rowerzysta jest dużo bezpieczniejszy, a jednocześnie kontakt z naturą bardziej relaksuje niż przemieszczanie się wśród betonu. No i powietrze na pewno jest tam czystsze.

A jazda ze słuchawkami na uszach? To dopuszczalne czy absolutnie nie należy tego robić?

W mieście absolutnie nie. Sama nie jestem święta, zdarza mi się słuchać muzyki w czasie treningu, ale robię to tylko wtedy, kiedy ruch samochodowy jest mały, a i tak mam wtedy słuchawkę tylko w jednym uchu. Drugie musi być "przy drodze". Jak mamy usłyszeć nadjeżdżające z bocznej drogi auto czy skuter ze słuchawkami na głowie? Oczekujemy od kierowców, żeby byli czujni, nie pisali SMS-ów w trakcie jazdy, więc sami też bądźmy uważni. Jeśli nie możemy wytrwać bez muzyki, zamontujmy sobie mały głośniczek - są takie, które można zamontować na kierownicy albo w koszyku od bidonu. Tylko nie słuchajmy jej za głośno.

Są jakieś przepisy ruchu drogowego, które twoim zdaniem wymagają zmiany, żeby rowerzyści byli bezpieczniejsi?

Jest dużo dyskusji wokół wyprzedzania rowerzystów. W wielu krajach, w Hiszpanii czy we Francji, wprowadzono już wymagany minimalny odstęp od osoby poruszającej się na rowerze - półtora metra. W Polsce się o tym mówi, z tego co wiem jest nawet jakiś projekt ustawy, ale nie wiem, na jakim etapie jest sprawa. A taki przepis na pewno zwiększyłby nasze bezpieczeństwo, bo kierowcy aut często mijają nas "na żyletkę", co jest bardzo groźne, bo nawet jeśli nie dotkną rowerzysty, mocno go wystraszą i sprowokują do niebezpiecznego manewru. Półtora metra obowiązkowego odstępu sprawi, że żeby wyprzedzić osobę na rowerze, trzeba będzie poczekać, aż przeciwległy pas ruchu będzie pusty i miejsca na wyprzedzanie będzie wystarczająco dużo.

Zobacz także:
Jak zadbać o swoje bezpieczeństwo na rowerze? Maja Włoszczowska ma kilka rad
Maja Włoszczowska gotowa na walkę w Tokio. "Trasa będzie bardzo ciężka"

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×