Karol Okrasa: Ludzie chodzą na terapię do psychologa, ja mam terapię na rowerze

- Nawet najlepsza dieta niewiele da, jeżeli nie będzie przy okazji aktywności fizycznej - podkreśla w rozmowie z WP SportoweFakty jeden z najbardziej znanych kucharzy w Polsce. Opowiada m.in. o swojej wielkiej pasji, miłości od pierwszego wejrzenia.

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski
Karol Okrasa to nie tylko zapalony kolarz-amator, ale także kibic Zdjęcie wykonano podczas meczu el do MŚ 2018, Polska-Czarnogóra Getty Images / Foto Olimpik/NurPhoto / Karol Okrasa to nie tylko zapalony kolarz-amator, ale także kibic. Zdjęcie wykonano podczas meczu el. do MŚ 2018, Polska-Czarnogóra.
Marek Bobakowski, WP SportoweFakty: Rozmawiałem przed chwilą z pana żoną i menedżerem w jednej osobie. Kiedy zapytała, na jaki temat ma być wywiad, a ja odpowiedziałem, że głównie o sporcie, a konkretniej o kolarstwie, usłyszałem: "proszę śmiało dzwonić, on może godzinami o tych tematach rozmawiać".

Karol Okrasa, kucharz, autor wielu programów telewizyjnych, kolarz-amator, kibic sportowy: Okazuje się, że żona zna mnie doskonale.

Zacznę jednak od kuchni. Istnieje dieta-cud? Wystarczy ją zastosować i trzymać wagę, a jednocześnie być zdrowym?

Nie. Nawet najlepsza dieta niewiele da, jeżeli nie będzie przy okazji aktywności fizycznej. Odchudzić się da i można tego dokonać na samej diecie, ale organizm nie będzie szczęśliwy.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: ten film podbija internet. 6-latek szaleje na bieżni mechanicznej

Pana organizm jest szczęśliwy? 

Uwielbiam wysiłek fizyczny, kocham jeździć na rowerze szosowym. Podczas treningów mam banana na twarzy, endorfiny działają.

Na wagę też pan nie narzeka. Jest pan jednym z... chudszych znanych kucharzy w Polsce. 

Słyszałem już nie raz i nie dwa z różnych źródeł, że to jest mój problem. Zbyt chudy kucharz nie jest dobrą wizytówką dań, które proponuje. A ja naprawdę lubię zjeść.

Sport to narkotyk?

Oj, tak. Moje praca jest związana z częstymi wyjazdami, a to nagranie programu telewizyjnego, a to jakaś konferencja, spotkanie. I zawsze walizkę zaczynam pakować od stroju kolarskiego, ewentualnie butów do biegania. Sprzęt sportowy zawsze na pierwszym miejscu. Dopiero później inne rzeczy. Jak coś się nie mieści, to trudno, muszę zostawić w domu. Ale rzeczy potrzebne do uprawiania sportu zawsze muszę zabrać. Każdy wyjazd służbowy jest związany z treningiem.

Dlaczego rower, i to jeszcze szosowy?

Na szosie fascynuje mnie przede wszystkim wysoka średnia prędkość, która pozwala mi zwiedzać Polskę. W ciągu dwugodzinnego treningu widzę mniej więcej 60 i więcej kilometrów naszego pięknego kraju. Podczas biegania to niemożliwe. Zazwyczaj to 5 km w jedną stronę i drugie pięć z powrotem. Nie można zbyt wiele zobaczyć.

Kiedy to się zaczęło?

Trenuję tak od mniej więcej czterech lat, a regularnie, powiedzmy - od trzech. Co tydzień to około trzy, cztery razy po 60-120 kilometrów na każdy trening.

Jeździ pan samotnie?

Różnie. Jednak sporo jeżdżę z Radkiem Jagielskim, byłym mistrzem Polski juniorów, zawodnikiem, którego trenował sam Stanisław Szozda (o legendarnym kolarzu więcej przeczytasz TUTAJ >> - przyp. red.). To Radek namówił mnie na kolarstwo szosowe, jest moim przewodnikiem po tej dyscyplinie, sporo od niego się uczę.

Na przykład?

Kiedyś uważałem kolarstwo za nudną dyscyplinę. Ot, faceci jadą przez pięć czy sześć godzin, a i tak wszystko rozgrywa się na ostatnich 200 metrach. Radek mi wszystko wytłumaczył: co się dzieje w peletonie, jakie są strategie poszczególnych ekip, jakie zadania konkretnych kolarzy, jak się jeździ w wielkiej grupie. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Co prawda złapałem bakcyla dość późno, ale "trzasnęło mną" błyskawicznie.

Startuje pan w zawodach dla kolarzy-amatorów?

Zdarza się. Startowałem m.in. podczas Tour de Pologne amatorów. Świetna zabawa, choć Gliczarów musiałem podejść. Nie posłuchałem bardziej doświadczonych kolarzy, rzuciłem wszystkie siły od razu na szalę, no i brakło paliwa.


Powyżej Karol Okrasa (z prawej) i Dariusz Maląg (konferansjer pracujący przy TdP) tuż przed startem TdP amatorów 2018.

Poszedł pan w kolarskiego "trupa"?

Zdecydowanie tak. To mnie też fascynuje, jak kolarze przekraczają swoje granice, jak potrafią się wypompować, jak to działa na organizm. Sam też tego doświadczam, testuję, bawię się tym.

Po co?

Mam chorą ambicję. Jak się za coś biorę, to na całego.

Widziałby się pan w roli zawodowego kolarza?

Tak. Gdyby życie potoczyło się inaczej, gdybym zaczął jako dzieciak, to kto wie. Ponoć mój organizm ma zadatki. No, ale mleko się rozlało. Czasu nie cofniemy.

To może funkcja kucharza reprezentacji Polski, np. podczas mistrzostw świata?

Moje marzenie! Dałbym wiele za taką przygodę. Poznałem podczas wspomnianego już Tour de Pologne Michała Kwiatkowskiego, czasami zjem kolację z Henrykiem Charuckim, znam Czesława Langa, dobrze się czuję w tym towarzystwie. Czasami się zapominam...

???

...kiedyś jadłem kolację z Charuckim, który rzucał historiami i anegdotami ze swojej kariery kolarskiej jak z rękawa. Uwierzy pan, że ja nie wiem, nie pamiętam, co zjadłem (śmiech). A to mi się nie zdarza. Zawsze podchodzę do wizyty w restauracjach "zawodowo". Analizuję smak, aromat. Tutaj "czarna dziura". Natomiast powtórzę każdą historię Charuckiego.

Wracając do stanowiska kucharza kadry: dieta kolarza jest bardzo ograniczona: ryż, makaron, ryż, makaron i tak w kółko.

Tym bardziej miałbym wyzwanie, aby podać węglowodany potrzebne kolarzowi jak paliwo w atrakcyjnej formie. Przygotować, aby dania pachniały i wyglądały jak milion dolarów. Mam w głowie sporo pomysłów.

To może książka? Nie tylko dla zawodowców, ale i sportowców-amatorów, którzy często nie mają pomysłu, jak przygotować sobie posiłek.

Świetny pomysł. Mam go na liście "to do". Wierzę, że uda się go doprowadzić do końca. Chciałbym obalić mit, że dieta sportowca polega na liczeniu kalorii i wartości odżywczych, a jedzenie jest nudne.

Ostatnio spotkał pan podczas treningu byłego prezesa PZKol, Wacława Skarula. Przypadek?

Totalny. Jechałem sobie po stałej trasie niedaleko domu i nagle jakiś facet mnie zaczął dochodzić. No więc jak nacisnąłem troszkę mocniej, czasami go traciłem z oczu, czasami on gdzieś skręcał, aż w końcu zrównał się ze mną i zapytał, czy rower kupiłem u Charuckiego. No i to był początek świetnej przejażdżki i rozmowy. Wspólnie przejechaliśmy kilkadziesiąt kilometrów fajnym tempem. Zleciało bardzo szybko. Za to też kocham kolarstwo. Można poznać wielu super ludzi.

Nie boi się pan jeździć po polskich drogach?

Nie. Wybieram trasy mniej uczęszczane, jeżdżę też często w godzinach poza szczytem komunikacyjnym, zawsze jestem dobrze oświetlony, poza tym zachowuję się normalnie, jak każdy kierowca. Miałem kilka różnych incydentów, ale nic wielkiego się nie stało. Generalnie uważam na siebie. Raz tak naprawdę miałem poważniejszą kraksę, ale to było zderzenie z kolegą-kolarzem. Musieliśmy sobie zrobić trochę odpoczynku po tym wypadku.

Treningi kolarskie to dla pana...

... terapia. Głowa myśli zupełnie o czymś innym, niż w ciągu dnia. Skupiam się, aby płynnie kręcić korbą, aby ładnie wejść w zakręt. Resetuję się w ten sposób. Ludzie chodzą na terapię do psychologa, ja mam terapię na rowerze. Dlatego poświęcam jej każdą wolną chwilę. Jak mam godzinkę czy dwie, to nie siadam na kanapie i nie oglądam TV, a przebieram się i jadę przed siebie. Polecam to każdemu.




Czytaj także: Janusz Korwin-Mikke: Polityk, który nie potrafi grać w pokera to żaden polityk [WYWIAD] >>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×