NBA: Nie ma Garnetta, nie ma problemu

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Zawieszony za uderzenie rywala łokciem Kevin Garnett nie okazał się żadnym osłabieniem dla Boston Celtics. Mistrzowie NBA sprzed dwóch lat pewnie pokonali u siebie Miami Heat i prowadzą w serii już 2:0. Tymczasem stan rywalizacji wyrównali Phoenix Suns, którzy nie dali szans Portland Trail Blazers.

- Nie ma niczego, czego on by nie potrafił na parkiecie. Pozwólmy mu grać na wysokim poziomie i wszystko będzie dobrze - chwalił Josha Smitha trener Atlanty Hawks. Słowa jak najbardziej oddające grę podkoszowego Jastrzębi, który nie dość, że poprowadził swój zespół do drugiej wygranej w play off, to na dodatek otarł się o triple-double. 21 punktów, 14 zbiórek oraz 9 asyst to wynik robiący duże wrażenie. Jeśli do tego dodamy dwa bloki i dwa przechwyty oraz 80 proc. skuteczność z gry (9/11), to aż dziw bierze, że J-Smootha zabrakło w lutowym Meczu Gwiazd.

Atlanta nie miała większych problemów z pokonaniem Kozłów, a na ten fakt złożyło się kilka czynników. Po pierwsze gospodarze grali równiej i bardziej kolektywnie. Każdy z graczy pierwszej piątki zapisał na swoim koncie co najmniej 10 oczek. Jastrzębie wykorzystały także przewagę wzrostu i absencję Andrewa Boguta. Wspominany Smith czy Al Horford (20 punktów i 10 zbiórek) nie mieli pod koszem godnych siebie rywali.

10 ze swoich 27 punktów Joe Johnson zdobył w czwartej kwarcie. Lider Hawks ponadto powstrzymał Brandona Jennings, który w pierwszym meczu miał 34 punkty, a teraz ledwo dziewięć przy katastrofalnej skuteczności 3/15. - Po prostu chciałem być agresywny i wykonywać swoją robotę - skwitował JJ. Hawks prowadzą w serii już 2:0, po raz pierwszy od 40 lat!

Atlanta Hawks - Milwaukee Bucks 96:86 (28:20, 24:26, 24:16, 20:24)

Atlanta: Joe Johnson 27, Josh Smith 21 (14 zb, 9 as), Al Horford 20 (10 zb), Marvin Williams 11, Mike Bibby 10, Jamal Crawford 5, Maurice Evans 2, Zaza Pachulia 0, Jeff Teague 0, Joe Smith 0, Mario West 0.

Milwaukee: John Salmons 21, Jerry Stackhouse 15, Ersan Ilyasova 13 (15 zb), Brandon Jennings 9, Carlos Delfino 8, Luc Richard Mbah a Moute 8, Luke Ridnour 6, Dan Gadzuric 6, Kurt Thomas 0, Primoz Brezec 0, Charlie Bell 0, Royal Ivey 0.

Stan rywalizacji: 2:0 dla Atlanty

Jeszcze w drugiej kwarcie nic nie zapowiadało takiego pogromu. Ba, Miami Heat prowadzili w TD Garden 29:25 i wydawało się, że ekipa pod wodzą Dwyane’a Wade’a jest w stanie podjąć walkę z Celtami. Tymczasem niesamowita seria gospodarzy 44:8 w przeciągu następnych 16,5 minuty kompletnie rozwiała jakiekolwiek marzenia Żaru o korzystnym rezultacie. - Zawstydzająca porażka - krótko ocenił Erik Spoelstra, szkoleniowiec gości.

Miejscowym nie przeszkodził fakt, że nie mogli skorzystać z usług zawieszonego Kevina Garnetta. Świetnie zastąpił go Glen Davis, autor 23 punktów i ośmiu zbiórek. Ten wieczór należał jednak do Ray’a Allena, który raz po raz dziurawił kosz rywala celnymi trójkami. Doświadczony snajper po raz kolejny udowodnił, że jest wybitnym strzelcem w rzutach z dystansu, notując 7/9 zza linii 7,24m.

- Moim zdaniem, wypuściliśmy z rąk pierwsze spotkanie. Tym razem nie było wątpliwości. Sądzę, że oni bardziej chcieli wygrać od nas - powiedział Wade, zdobywca 29 punktów. Do lidera Miami nie można mieć zastrzeżeń, ale do jego kompanów już tak. Jeśli Jermaine O’Neal będzie notował takie mecze (2 punkty, 1/10 z gry), to Celtics nawet nie w pełnym składzie spokojnie awansują do kolejnej fazy play off.

Boston Celtics - Miami Heat 106:77 (23:23, 26:10, 36:26, 21:18)

Boston: Ray Allen 25, Glen Davis 23, Kendrick Perkins 13, Paul Pierce 13, Rajon Rondo 8 (12 as), Nate Robinson 7, Rasheed Wallace 6, Tony Allen 4, Michael Finley 3, Shelden Williams 2, Marquis Daniels 2.

Miami: Dwyane Wade 29, Michael Beasley 13, Mario Chalmers 10, Udonis Haslem 8, Quentin Richardson 5, Carlos Arroyo 4, Jermaine O’Neal 2, Dorell Wright 2, James Jones 2, Joel Anthony 2, Jamaal Magloire 0.

Stan rywalizacji: 2:0 dla Bostonu

Phoenix Suns byli jednym zespołem w tegorocznych play off, który przegrał mecz we własnej hali. Zwycięstwo w drugim spotkaniu przeciwko Portland Trail Blazers było więc dla Słońc czymś więcej niż tylko obowiązkiem. Podopieczni Alvina Gentry’ego pełni świadomi tego faktu przystąpili do rywalizacji maksymalnie skoncentrowani. Od początku szalał Jason Richardson, którego 20 punktów w pierwszej połowie pozwoliło szybko wysforować się na prowadzenie. Co ciekawe, istnieje pewna zależność pomiędzy skutecznością J-Richa, a zwycięstwami Słońc. Jeśli były dwukrotny mistrz wsadów zdobywa co najmniej 20 oczek, Suns prawie zawsze wygrywają (27-4).

Jeszcze większe brawa należą się Grantowi Hillowi, który mimo 37 lat udowadnia, że wciąż jest w wysokiej dyspozycji. Skrzydłowy wykorzystał 10 z 11 rzutów z gry, zgromadził 20 punktów, a na dodatek powstrzymał Andre Millera, największe zagrożenie Smug. - Nie wiem jak on go powstrzymał. Wykonał przeciwko niemu świetną robotę, a na dodatek zdobył 20 punktów. Ja bym tego nie potrafił - powiedział Richardson.

Słońca wyrównały stan rywalizacji, która teraz przenosi się do Portland. Podopieczni Nate’a McMillana nie mają jednak wesołych min, bowiem kontuzji nabawił się Nicolas Batum, podstawowy skrzydłowy zespołu. Przypomnijmy, że Blazers muszą sobie radzić także bez Brandona Roy’a. - Mamy zwycięstwo, ale nikt nie chce tak przegrywać przed powrotem do domu. Nadal jesteśmy zmotywowani, tutaj gra się nawet siedem meczów - powiedział Miller.

Phoenix Suns - Portland Trail Blazers 119:90 (32:26, 31:23, 31:19, 25:22)

Phoenix: Jason Richardson 29, Grant Hill 20, Amare Stoudemire 18, Steve Nash 13 (16 as), Leandro Barbosa 9, Goran Dragic 8, Dwayne Jones 5, Louis Amundson 4, Earl Clark 4, Jared Dudley 4, Channing Frye 3, Jarron Collins 2.

Portland: Martell Webster 16, Andre Miller 12, Nicolas Batum 12, LaMarcus Aldridge 11, Jerryd Bayless 9, Marcus Camby 6 (10 zb), Patrick Mills 6, Rudy Fernandez 5, Jeff Pendergraph 5, Juwan Howard 4, Dante Cunningham 4, Travis Diener 0.

Stan rywalizacji: 1:1

Thunder są coraz bliżej Lakers, ale wciąż brakuje im czegoś, aby pokonać mistrzów NBA. W meczu numer dwa w Staples Center trzykrotnie wychodzili na prowadzenie w czwartej kwarcie, lecz ostatecznie to Jeziorowcy wyszli góra z tej batalii. Pojedynek super strzelców obu ekip także dla reprezentanta gospodarzy - Kobe Bryant - 39 punktów, Kevin Durant - 32. W ostatnich pięciu decydujących minutach Czarna Mamba trafił siedem oczek, Durant tylko dwa.

KB miał 13/15 z wolnych, a ręką nie drżała mu nawet w związku z obecnością na trybunach swojego ojca, Joe’a. - Dobrze czułem się na linii rzutów wolnych. Dużo trenowałem ostatnio ten element, tak aby być konsekwentnym - powiedział. 25 punktów i 12 zbiórek dołożył Pau Gasol, jednak dominacja Lakers pod koszami nie była już tak wyraźna jak przed kilkoma dniami. Warto chociażby zwrócić uwagę na statystykę bloków Grzmotu - aż 17 razy w ten sposób zatrzymywali przeciwnika.

- To był bardzo dobry mecz w naszym wykonaniu, ale trochę jednak zabrakło. W obydwóch spotkaniach dobrze spisywaliśmy się w defensywie, ale nadal musimy nauczyć się jak wygrywać tak wyrównane mecze - stwierdził Scott Brooks, trener OKC. Rywalizacja przenosi się do Oklahomy, gdzie rozegrane zostaną dwa kolejne spotkania. Lakers mają bilans 39-1 kiedy w rywalizacji best-of-seven prowadzą 2:0. Czy to oznacza koniec marzeń Thunder?

Los Angeles Lakers - Oklahoma City Thunder 95:92 (26:18, 19:29, 28:22, 22:23)

Los Angeles: Kobe Bryant 39, Pau Gasol 25 (12 zb), Andrew Bynum 6 (10 zb), Shannon Brown 6, Derek Fisher 5, Ron Artest 5, Jordan Farmar 5, Lamar Odom 4, Luke Walton 0, Josh Powell 0.

Oklahoma: Kevin Durant 32, Russell Westbrook 19, Jeff Green 12, Nenad Krstic 10, Thabo Sefolosha 7, Serge Ibaka 6, Eric Maynor 4, Nick Collison 2, James Harden 0.

Stan rywalizacji: 2:0 dla Los Angeles

->Zobacz terminarz play off<-

Źródło artykułu: