Charles Barkley - wariat z Alabamy cz. VI
- Nic nie wiem o Angoli, ale Angola ma kłopoty - stwierdził w swoim stylu Charles Barkley przed pierwszym meczem reprezentacji USA podczas Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie w 1992 roku.
Na początku lat dziewięćdziesiątych cała Europa miała hopla na punkcie NBA, dlatego w stolicy Katalonii koszykarze Dream Teamu zostali przyjęci niczym gwiazdy rocka. Z lotniska do wioski olimpijskiej udali się helikopterem. Każdego dnia, gdy wyruszali autokarem na trening, przy drodze witało ich kilka tysięcy kibiców. Pojazd eskortowany był przez dwa wozy policyjne z przodu i dwa z tyłu oraz uzbrojonych strażników na motocyklach po bokach. Na dachu hotelu, w którym przebywali członkowie reprezentacji USA, stacjonowali snajperzy. - Chłonąłem każdy dzień, każdą minutę tego lata - opowiada Barkley. - Jak można było nie czerpać z tego radości? To były igrzyska olimpijskie, coś co przytrafia się tylko raz w życiu.
W Barcelonie reprezentacja USA miała za zadanie odzyskać złoty medal, utracony cztery lata wcześniej na rzecz Związku Radzieckiego. - W naszych sercach będzie pragnienie zemsty, ale David Robinson nie może tak mówić, bo jest chrześcijaninem - zapowiadał w charakterystyczny dla siebie sposób Sir Charles. Pierwsze spotkanie podopieczni Chucka Daly'ego rozegrali 26 lipca przeciwko Angoli. Amerykanie roznieśli w pył Afrykańczyków 116:48, a Barkley uzbierał 24 punkty, 6 zbiórek, 5 asyst i 3 przechwyty, co było najlepszym wynikiem na parkiecie. Niestety wsławił się czymś jeszcze - najpierw uderzył Davida Diasa, a potem zdzielił łokciem Herlandera Coimbrę, za co publiczność poczęstowała go porcją gwizdów. W pomeczowych wypowiedziach twierdził, że działał w obronie własnej. - Jeśli ktoś mnie uderzy, zawsze oddaję. Nawet jeśli wygląda, jakby nie jadł od kilku tygodni. Myślałem, że za chwilę zaatakuje mnie włócznią - drwił. Trudno było jednak dać wiarę jego słowom, skoro angolscy zawodnicy przed meczem prosili Amerykanów o autografy. Byli świadomi czekającego ich pogromu i nie mieli powodów do stosowania głupich prowokacji. - To było w ogóle niepotrzebne - strofował swojego kolegę Michael Jordan. - Takie zachowanie może wywołać niepotrzebne dyskusje i niechęć do naszej drużyny. A to nam na pewno nie pomoże. Całonocne partyjki pokera swoją kontynuację miały również w mieście Gaudiego. Barkley, Jordan, Magic i Pippen zaczynali grać o dwudziestej, a kończyli o piątej nad ranem. Potem przychodziła pora na trzy godziny snu oraz... trening. - Było już dość późno i trwała właśnie rozgrywka w jednym z pokojów - wspomina Sir Charles. - Oglądaliśmy też HBO i nagle komik zaczął sobie robić jaja z Magica: "Czy dacie wiarę, że Johnson ma AIDS? Koleś zarabia krocie, ale jest zbyt skąpy, żeby wydać 2 dolary na paczkę prezerwatyw". Facet był całkiem zabawny i oglądający mieli ochotę wybuchnąć śmiechem, lecz siedzieli cicho, bo w pokoju razem z nimi przebywał ten, którego te żarty dotyczyły. - To był twój przyjaciel, partner z drużyny i w ogóle najwspanialszy gość na świecie. Komik się rozkręcał, robiło się coraz zabawniej i coraz mniej komfortowo. Nagle jednak Magic wypalił: "Ten syf jest całkiem niezły, nie? No, chłopaki, śmiejcie się, śmiejcie!". Dream Team do finału zmagań w Barcelonie dotarł bez żadnego problemu. Chłopcy Chucka Daly'ego po pokonaniu Angoli rozprawili się w fazie grupowej kolejno z drużynami Chorwacji (103:70), Niemiec (111:68), Brazylii (127:83) oraz Hiszpanii (122:81). Przy swoich przeciwnikach wyglądali niczym przybysze z kosmosu, dysponujący nadprzyrodzonymi mocami. Barkley za każdym razem znajdował się w czołówce strzelców swojej drużyny, a w starciu z ekipą z Kraju Kawy uzbierał aż 30 punktów. Wyczyny na boisku przychodziły nowemu nabytkowi Phoenix Suns z niesamowitą naturalnością pomimo tego, że był on praktycznie jedynym graczem Dream Teamu, który w stolicy Katalonii nie zrezygnował z nocnego życia. Lubił spacerować po słynnej promenadzie La Rambla i rozmawiać oraz robić sobie zdjęcia z fanami. Zapytany o to, co robi, żeby czuć się bezpiecznie w miejscach publicznych, pokazywał tylko swoje pięści i mówił: - To jest moja ochrona.