Filip Dylewicz: To nie jest poważny uraz

Gdy pod koniec drugiej kwarty meczu z Anwilem Filip Dylewicz skręcił kostkę, to dobrze dysponowany dotąd PGE Turów stanął w miejscu. - Wolałbym, żeby reszta graczy nawet pod moją nieobecność, pociągnęła grę dalej - przyznaje 36-latek.

Bartosz Seń
Bartosz Seń

Kontuzja odniesiona przez doświadczonego Filipa Dylewicza na blisko trzy minuty przed końcem pierwszej połowy była symbolicznym zakończeniem dobrej gry PGE Turowa w meczu z Anwilem. Gdy 36-latek biegnąc do jednej z akcji i nie będąc przy tym przez nikogo atakowanym skręcił kostkę to ławka czarno-zielonych zadrżała. Silny skrzydłowy z wyraźnym grymasem na twarzy opuścił parkiet i oddał się pod opiekę fizjoterapeuty oraz lekarza.

- Okazało się, że jest to zwykłe skręcenie. Teraz pozostaje tylko kwestia tego, jak długo ten uraz będzie mi doskwierać. Absolutnie nie jest to jednak nic poważniejszego i mam nadzieję, że w najbliższych dniach będzie już tylko lepiej - mówił Filip Dylewicz, który do końca pojedynku z włocławianami był już zmuszony pauzować.

Pechowa kontuzja przydarzyła się Dylewiczowi w najmniej odpowiednim momencie. Lider czarno-zielonych chwilę wcześniej rozgrywał bardzo przyzwoite zawody: zamieniał na punkty świetne podania Daniela Dillona i aktywnie walczył o zbiórki. Najbardziej popisał się jednak wtedy, gdy efektownie zablokował w kontrze Danilo Andjusicia.

- Wolałbym, żeby reszta zawodników nawet pod moją nieobecność, pociągnęła grę dalej i kontynuowała ten poziom, który prezentowaliśmy przez pierwsze 20 minut. Niestety to się dziś nie udało - przyznawał "Dylu".

PGE Turów z każdą kolejną minutą bez wsparcia swojego kapitana radził sobie bowiem coraz gorzej. Zgorzelczanie nie potrafili złapać rytmu, w ich poczynaniach brakowało prawdziwego lidera, a zastępujący Dylewicza 19-letni Michał Marek był na boisku wyraźnie zagubiony. I choć po pierwszej połowie czarno-zieloni tracili do swoich rywali tylko jeden punkt, to po przerwie goście z Kujaw rostrzelali się z dystansu i nie dali gospodarzom dojść do słowa. Łącznie podopieczni trenera Igora Milicicia zaaplikowali aktualnym wicemistrzom Polski aż 13 celnych rzutów zza łuku.

- Bardzo szkoda tego spotkania. Pierwsza połowa była w naszym wykonaniu naprawdę całkiem przyzwoita i wydawało się, że możemy nawiązać równorzędną walkę z zespołem, który personalnie wygląda od nas dużo lepiej. Kolejne dwadzieścia minut gry były jednak słabe w naszym wykonaniu stąd też ostatecznie aż 19 punktów straty - kontynuował doświadczony koszykarz.

Włocławianie pokazali swoją wszechstronność, korzystając w ataku z wielu różnych opcji. Aż pięciu zawodników zakończyło ten mecz z dwucyfrowym dorobkiem punktowym. Duet Jelinek-Dmitriew zdobył łącznie 40 punktów, a powracający do przygranicznego miasta, dobrze znany Dylewiczowi Michał Chyliński, zaaplikował zgorzelczanom 12 "oczek".

- Anwil ma na każdej pozycji po dwóch/trzech zmienników i widać to poprzez intensywność ich gry. Zawsze są agresywni i to przynosi im pożądany efekt. Rzuciliśmy im mimo wszystko 75 punktów, ale straciliśmy 94. Po raz kolejny to obrona była problemem - podsumował Filip Dylewicz.

Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

Czy kontuzja Filipa Dylewicz była kluczowa dla przebiegu meczu PGE Turów-Anwil?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×