Monika Pyrek: Lekarz powiedział: "Hashimoto". Czekałam na wyrok

- Choroba Hashimoto to była dla mnie totalna abstrakcja. Brzmiała egzotycznie i przerażająco. Bałam się, że mogę wszystko stracić. Czekałam na wyrok - opowiada nam trzykrotna medalistka mistrzostw świata w skoku o tyczce Monika Pyrek.

Kamil Kołsut
Kamil Kołsut
Monika Pyrek Newspix / Marek Biczyk / Na zdjęciu: Monika Pyrek
Kamil Kołsut, WP SportoweFakty: Hashimoto. Co to znaczy?

Monika Pyrek (wicemistrzyni świata w skoku o tyczce): To choroba autoimmunologiczna, zapalenie tarczycy. Chory ma w organizmie bardzo wysoki poziom przeciwciał. Wpływa on na odporność, zmęczenie, także psychikę. Często powoduj depresje. Osoby z Hashimoto są nerwowe, smutne, mają dużą amplitudę nastrojów. Może się wydawać, że są kapryśne czy humorzaste, ale one nie mają na to wpływu.

Jak ją wyleczyć?

Jest nieuleczalna. Jeśli lekarze nie znajdą złotego środka, będę z nią żyła do końca moich dni.

Jak dowiedziała się pani o chorobie?

Zawsze miałam problem z anemią i niską hemoglobiną. Byłam blada, szczupła. To był 2003 rok. Dbaliśmy z trenerem o suplementację, ciężko pracowaliśmy. Wysiłek nie przekładał się jednak na wyniki, trening nie szedł w mięśnie. I lekarz uznał, że po sezonie muszę położyć się do szpitala.

Już na początku pojawił się kłopot. Miałam gastroskopię - badanie, w którym aplikuje się pacjentowi rurkę do gardła. To koszmar, bo człowiekowi towarzyszy przy tym uczucie duszenia, są odruchy wymiotne. U mnie przez powiększoną tarczycę pojawił się jeszcze problem z aplikacją tej rurki. Wszystko trwało kilkanaście minut.

Później trafiłam do endokrynologa. Spojrzał na mnie i z miejsca powiedział: "Hashimoto".

Pierwsza reakcja?

To była dla mnie totalna abstrakcja. Brzmiało egzotycznie i przerażająco. Byłam już wówczas medalistką mistrzostw świata. Sport stał się moim zawodem, miałam podpisane kontrakty reklamowe. Bałam się, że przez chorobę mogę to stracić. Czekałam na wyrok.

Groził pani koniec kariery?

Miałam w organizmie taki poziom przeciwciał, że kwalifikowałam się do zakazu uprawiania sportu. Na szczęście trafiłam na świetnych ludzi, którzy poprowadzili moją karierę i potrafili mnie z tego wyciągnąć. Pomogło odpowiednie leczenia, suplementacja.

Dziś jestem na specjalnej diecie. Nie jem nabiału, unikam glutenu. Zaczęłam ją stosować dopiero po zakończeniu kariery. Czasem się zastanawiam: gdybym kiedyś miała taką wiedzę, jak dziś, to może zdobyłabym kilka medali więcej?

ZOBACZ WIDEO Mistrz olimpijski, Mateusz Kusznierewicz rusza w rejs dookoła świata!

Mówi się, że sportowiec umiera dwa razy. Po raz pierwszy, kiedy kończy karierę. Miała pani tak samo?

U mnie ten moment był przemyślany, zaplanowany. Każdy sportowiec obawia się, że karierę przerwie mu kontuzja albo zdarzenie losowe. Mi udało się zakończyć tą przygodę na własnych warunkach.

Wszystko przebiegło pokojowo?

Podczas ostatnich igrzysk czułam, że nie jestem w takiej formie, jak kiedyś. I głowa mówiła mi, że chyba nie uda się do niej wrócić. Przeciągając wszystko mogłam dojść do momentu, w którym znienawidziłabym sport. Zatrzasnęłabym drzwi, nie chciałabym już do niego wracać. Jeśli ktoś jako dziecko łapie bakcyla i zakochuje się w sporcie, to będzie go kochał do końca życia. Ja chciałam to uczucie w sobie zatrzymać.

Co było najtrudniejsze?

Pytanie: "co dalej?". Prezes mojego szczecińskiego klubu Paweł Bartnik żartował kiedyś, że sportowcy przez całe życie są zamknięci w Spale, mają wszystko zaplanowane, a później nagle ktoś wypuszcza ich z klatki i zostawia na pastwę losu. A oni nie wiedzą, co ze sobą zrobić. Ja miałam to szczęście, że przyszli ludzie z Radia Szczecin i zaoferowali prowadzenie programu. To dało mi pewność, że sobie w życiu poradzę.

Był duży stres przed pierwszą audycją?

Nie tylko pierwszą, pojawiał się za każdym razem!

Bałam się, że po zakończeniu kariery będzie mi brakować adrenaliny. Słyszałam od starszych kolegów przerażające historie o tym, jak niektórzy skręcali przez to w złą stronę i później nie mogli zawrócić. Praca w radiu mi pomogła. Kiedy zapalała się czerwona lampka w studiu emocje były podobne, jak przy oddawaniu skoku.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×