Gwiazdor wymusza transfer do PSG. Rozpoczął bunt

Zdjęcie okładkowe artykułu: Getty Images /  / na zdjęciu: Kolo Muani
Getty Images / / na zdjęciu: Kolo Muani
zdjęcie autora artykułu

Paris Saint-Germain na finiszu okienka transferowego chce sprowadzić jeszcze jednego napastnika. Numerem jeden na liście życzeń jest Kolo Muani, który rozpoczął bunt, aby trafić do upragnionego klubu.

W tym artykule dowiesz się o:

Marzyć o transferze Randalu Kolo Muanim mogą tylko najwięksi i najbogatsi. Młody piłkarz trafił z FC Nantes do Eintrachtu Frankfurt na początku lipca ubiegło roku i od razu zaczął podbijać Europę. Przemawiają za tym liczby obok których trudno przejść obojętnie. Snajper w 50 spotkaniach pokonał bramkarza rywali aż 26 razy i zanotował 17 asyst.

Francuz zdecydowany jest na kolejny etap w swojej karierze i chce odejść z Niemiec. Jego wymarzonym scenariuszem jest powrót do Ligue 1.

Jak informowaliśmy kilka dni temu, Paris Saint-Germain złożyło pierwszą ofertę Eintrachtowi Frankfurt za Randala Kolo Muaniego. W jej myśl transfer miałby się zamknąć łącznie w 65 milionach euro, z których część byłaby zależna od różnych bonusowych opłat. To jednak nie znalazło akceptacji.

ZOBACZ WIDEO: Konkretne pytanie o "Lewego". Odpowiedź kibiców inna niż zwykle [b]

[/b]

Muani mocno zdenerwował się odrzuconą ofertą i rozpoczął... bunt. W środę nie stawił się na treningu drużyny. Napastnik uważa, że władze zespołu nie dotrzymały złożonej mu obietnicy. Chce zrobić wszystko, aby przenieść się na Parc des Princes i tam kontynuować karierę. Co na to klub?

- Poznaliśmy Randala od innej strony, poznaliśmy jego prawdziwy charakter. W tej chwili wywierana jest na niego duża presja i taka reakcja jest tego skutkiem. To błąd, co jasno wyjaśniliśmy jemu i jego środowisku - powiedział dyrektor sportowy Eintrachtu, Markus Kroesche.

Niemiecki "Transfermarkt" wycenia go na 80 milionów euro. W obecnym sezonie strzelił już trzy gole.

Zobacz także: Raków zagra w piekle. "Byliśmy bezsilni" Duński mistrz Europy z 1992 roku: Jeśli Raków to zrobi, Kopenhaga może spanikować

Źródło artykułu: WP SportoweFakty