Tomasz Ostalczyk: Dostaliśmy po uszach, bijemy się w pierś
Porażka z bydgoskim Zawiszą popsuła obraz udanego piłkarskiego sierpnia w wykonaniu Floty. O losach sobotniego widowiska zadecydowały kompletnie przespane przez Wyspiarzy pierwsze minuty, w których przyjezdni dwukrotnie skierowali piłkę do siatki. - Rywal niczym nie zaskoczył, to nas zawiodła koncentracja, choć paradoksalnie rozmawialiśmy o niej przed opuszczeniem szatni - mówił Tomasz Ostalczyk.
Sebastian Szczytkowski
Obie drużyny rozpoczynały sobotni pojedynek z myślą o podtrzymaniu udanej passy meczów bez porażki. Podopieczni Janusza Kubota nie poczuli smaku ligowej przegranej od początku sezonu, z kolei ich świnoujscy rywale nie schodzili z murawy w roli pokonanych przez cały piłkarski sierpień. Wykonania swojego planu już po 8. minutach byli zdecydowanie bliżej gracze Zawiszy, dwukrotnie radujący się ze zdobyczy bramkowej. Zawahanie defensywy Floty wykorzystali kolejno Paweł Zawistowski i Adrian Błąd, a powoli zapełniający sektor kibice gości mogli oklaskiwać popisowy start swoich ulubieńców.
- Rywal niczym nas nie zaskoczył, straciliśmy bramki przez typowy brak koncentracji, choć paradoksalnie rozmawialiśmy o niej przed opuszczeniem szatni. Chcieliśmy utrzymać dyspozycję z poprzednich spotkań, gdy w ogóle nie traciliśmy bramek, a tymczasem wpadły do naszej siatki dwa gole z niczego, które ustawiły wynik - opowiadał po meczu skrzydłowy Floty Tomasz Ostalczyk.
Sytuacja świnoujścian pogorszyła się dodatkowo tuż przed zakończeniem pierwszej odsłony, gdy za drugi tego dnia żółty kartonik opuścił boisko Piotr Kieruzel. - Czerwona kartka trochę ustawiła mecz, choć można na wszystko spojrzeć także z drugiej strony. Będąc w osłabieniu, zaczęliśmy walczyć zdecydowanie agresywniej, prezentować się o wiele lepiej. Być może, grając w jedenastu, zaprezentowalibyśmy się równie słabo jak w pierwszej połowie - spoglądał z dystansem pomocnik.
Przerwa była okresem sporej mobilizacji w obozie Wyspiarzy i odważnych decyzji trenera Krzysztofa Pawlaka, który zdecydował się nie łatać dziury w bloku defensywnym i pozostawić na murawie jedynie trzech obrońców. Do walki o odrobienie strat wysłał ofensywnie usposobionych Damiana Misana i Mateusza Brozia, tworzących po przerwie ofensywne trio wraz z Christianem Nnamanim. - Trener podjął decyzję, że musimy podejść wysoko i zacząć atakować, bo przecież bronienie nie dałoby żadnego efektu. Zaryzykowaliśmy grę jeden na jeden z tyłu, trzech naszych defensorów pilnowało ofensywną trójkę Zawiszy i to pozwoliło nam stwarzać sytuację, mimo walki w osłabieniu - tłumaczył nasz rozmówca.