Śląsk w końcu wygra w Gdańsku?

W najbliższą niedzielę piłkarze Śląska Wrocław w Gdańsku zmierzą się z Lechią. Kibice obu klubów żyją w przyjaźni, ale na boisku walka powinna być twarda, bowiem obie drużyny mają o co grać. Powinna, ale nie jest pewne czy będzie, bowiem zarówno Śląsk, jak i Lechia, wiosną prezentują się fatalnie.

Artur Długosz
Artur Długosz

Śląsk Wrocław i Lechia Gdańsk to dwie drużyny, które wiosną zdecydowanie rozczarowują. Lechiści prowadzeni przez Pawła Janasa rozpaczliwie bronią się przed spadkiem z T-Mobile Ekstraklasy. Wrocławianie, dowodzeni przez Oresta Lenczyka, również zawodzą i mają coraz mniejsze szanse na wywalczenie mistrzowskiego tytułu. W niedzielę obydwie drużyny staną naprzeciwko siebie. - Lechia Gdańsk pod każdym względem jest przeciwnikiem trudnym - z uwagi na miejsce w tabeli, zaangażowanie w grę i sytuację czysto kadrową - tak to nazwijmy. Jest to zespół, który widać, że od dłuższego czasu ma jakieś swoje problemy. Dużo zmian jest w drużynie, a efekty są na pewno dalekie od oczekiwań - komentuje na łamach slaskwroclaw.pl Marek Wleciałowski, drugi trener WKS-u.

W niedzielnej potyczce w drużynie wicemistrzów Polski nikt nie będzie musiał pauzować za nadmiar żółtych kartek. W spotkaniu z Podbeskidziem Bielsko-Biała tylko Łukasz Gikiewicz został przez sędziego ukarany kartonikiem o takim kolorze. Dla napastnika Śląska to dopiero pierwsze upomnienie w tym sezonie. W spotkaniu z Lechistami aż pięciu piłkarzy będzie musiało jednak uważać, bo każde następne upomnienie to przymusowa pauza. Chodzi o Piotra Ćwielonga, Łukasza Madeja, Sebastiana Milę, Mariusza Pawelca i Tadeusza Sochę. Mili dotyczy też inny problem - ten o charakterze zdrowotnym. Nie jest bowiem pewne, czy kapitan WKS-u dojdzie do siebie po kontuzji, jaką odniósł w ostatnim meczu ligowym. - Każdy ubytek kadrowy ma wpływ na grę zespołu, a zwłaszcza jeżeli chodzi o nieobecność kapitana - zawodnika, który od dłuższego czasu występował w podstawowym składzie i miał wpływ niemalże na losy każdego spotkania. Zdajemy sobie z tego sprawę, aczkolwiek widzimy też symptomy reakcji drużyny na tą sytuację. Z jednej strony każdy ma świadomość, że jest to tylko i wyłącznie sprawa losowa, niedyspozycja zdrowotna, a z drugiej strony każdy w jakiś sposób chce wziąć odpowiedzialność za tą sytuację na siebie - zaznacza Wleciałowski. Ewentualny brak Mili w grze drużyny z Wrocławia może być bardzo widoczny.

W niedzielnym spotkaniu trudno będzie szukać faworyta. Oba zespoły ostatnio nie zachwycają, a Lechiści na swoim stadionie grają fatalnie. Zarówno dla WKS-u, jak i dla Lechii, powinny się jednak liczyć tylko i wyłącznie trzy punkty. Statystyka bezpośrednich potyczek przemawia na korzyść wrocławian. Obie drużyny do tej pory grały ze sobą trzydzieści dwa razy, a trzynaście spotkań zakończyło się zwycięstwami WKS-u. Lechia wygrywała zaledwie ośmiokrotnie. Ostatnimi czasy w Gdańsku wrocławianie jednak nie wygrywali - na trzy mecze Śląsk raz przegrał, a dwukrotnie padł wynik remisowy. Ostatnie październikowe spotkanie obu ekip było zarazem meczem otwarcia nowego Stadionu Miejskiego, gdzie na oczach ponad czterdziestu tysięcy fanów Śląsk pokonał gdańszczan 1:0 po bramce Johana Voskampa.

- Mimo nie najlepszej rundy dalej walczymy o mistrzostwo Polski i w każdym meczu będziemy się bili o trzy punkty. Tak też będzie w Gdańsku. Lechia również wiosną spisuje się słabiej i znalazła się w nieciekawej sytuacji w tabeli. Gdańszczanie muszą walczyć o utrzymanie i będą chcieli za wszelką cenę wygrać. A więc wychodzi na to, że obie drużyny zagrają o wszystko - stwierdza Waldemar Sobota.

- Zdajemy sobie sprawę z tego, że kibice Lechii i Śląska żyją w przyjaźni, ale nas na boisku niewiele to interesuje. My chcemy wygrać i Lechia też będzie chciała. Kibice też pewnie będą chcieli, abyśmy dali z siebie wszystko - zaznacza pomocnik WKS-u.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×