Moje dni w Cracovii są policzone - rozmowa z Wojciechem Stawowym, trenerem Cracovii

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

- Jestem za słaby na to, żeby w ciągu 3 godzin na wideo ocenić to, czy piłkarz ma trafić do klubu ekstraklasowego - odpowiada na zarzuty prezesa Janusza Filipiaka trener Cracovii Wojciech Stawowy.

W tym artykule dowiesz się o:

Prezes Janusz Filipiak udzielił głośnego wywiadu, w którym mówił między innymi o sprawach transferowych. Zapoznał się pan z tym wywiadem?

Wojciech Stawowy: Tak. Co mogę powiedzieć? Tylko tyle, że prezes Filipiak jest naszym szefem, prowadzi ten klub i ma duże zasługi, jeśli chodzi o to, co dzieje się i działo się w Cracovii. Nie chcę z tym polemizować i oceniać tego wywiadu, bo prezes wyrażał się o mnie w może niezbyt przychylnych słowach, ale wyraził to, co czuje i ja chcę to uszanować.

Prezes mówił między innymi o liście 30 zawodników, z których ani jednego nie sprowadzono do Cracovii, ponieważ rzekomo albo nie chciał się pan zająć tymi kandydaturami, albo nie miał pan na to czasu. Jak to wygląda z pana perspektywy?

- Tak jak powiedziałem wcześniej, nie chciałbym na łamach mediów polemizować o tym z Profesorem, ale jeśli pada taki zarzut, to chciałbym to sprostować. Prezes Filipiak nie jest do końca dobrze poinformowany o całej sytuacji i szkoda, że nie miałem możliwości o tym z nim porozmawiać, bo po meczu kompletnie o transferach nie rozmawialiśmy. Gdyby taki temat padł, to ja bym to Profesorowi wytłumaczył. Tymczasem pierwsza rozmowa z Profesorem na temat transferów miała miejsce na tydzień przed rozpoczęciem rundy. Dokładnie w Popradzie na tym naszym mini zgrupowaniu rozmawiałem z prezesem telefonicznie na temat Mikulicia i innych zawodników, ale nie tak szeroko, jak to prezes przedstawił.

Do nas cały czas spływały oferty od agentów i do mnie osobiście też dzwonili różni menedżerowie z propozycjami zawodników. To nie jest tak, że ja tych propozycji nie przeglądałem, nie sprawdzałem. Dostawałem dużo informacji od dyrektora Burlikowskiego. Problem polegał na tym, że to byli piłkarze zagraniczni i piłkarze, których trzeba było obejrzeć na płycie DVD albo w Internecie i ja na to miałem 3-4 godziny albo maksymalnie jeden dzień. Taka była między innymi sytuacja w przypadku tego słynnego 35-krotnego reprezentanta Czarnogóry (Milana Jovanovicia - przyp. MK). Dostałem informację, że muszę go obejrzeć - byłem wtedy na obozie w Turcji - w ciągu paru godzin i rano następnego dnia dać odpowiedź definitywną. Program, w którym go oglądaliśmy, ciągle się przycinał i ciężko było cokolwiek zobaczyć. Nawet przyjechał do nas jeden człowiek z Lechii Gdańsk i wspólnie z nim z dyrektorem Burlikowskim oglądaliśmy tego zawodnika.

Jestem osobą odpowiedzialną i nigdy nie podejmę decyzji, która będzie ze szkodą dla Cracovii, więc jeśli mam obejrzeć zawodnika w ciągu 3-4 godzin na płycie DVD lub w Internecie i na bazie tego podjąć decyzję o tym, czy go biorę, czy go nie biorę, to nigdy takiej decyzji nie podejmę. Jeżeli później ten zawodnik nie będzie grał albo będzie grał słabo, to prezes Filipiak później powie: "przecież pan tego zawodnika oglądał, pan go chciał i pan się pod nim podpisał". Jestem osobą odpowiedzialną i nigdy nie wezmę do swojej drużyny piłkarza, którego mam obejrzeć w 3 godziny na wideo lub w Internecie.

To był pierwszy zasadniczy problem. Ci zawodnicy nie chcieli przyjeżdżać na testy - ja ich chciałem testować na obozie w Turcji, bo wtedy była idealna możliwość, by się u nas pokazali. I ci piłkarze tego nie chcieli albo ich agenci tego nie chcieli. Pozostawało tylko to, że mam parę godzin na oglądnięcie ich na płycie i albo biorę, albo nie biorę. Ja się w życiu pod czymś takim nie podpisze, bo inaczej się ściąga zawodników do klubów. Za tym stoją określone pieniądze: kontrakt, prowizja menedżerska. Ktoś musi za to wziąć odpowiedzialność i ja mogę to zrobić, ale za piłka, którego obserwuję, którego widzę, którego obserwują inni ludzie z naszego klubu i przekazują mi informacje. Wtedy takie ryzyko można podjąć, bo transfer zawsze jest ryzykiem, ale żeby przynajmniej ten zawodnik był choć sprawdzony.

Mówienie o tym, że nie chciałem jechać oglądać zawodników, bo nie miałem na to czasu, to jest prawda. Bo jak można jechać oglądać piłkarza, kiedy jest się na zgrupowaniu? Miałem zostawić drużynę i jechać na trzy, cztery dni i oglądać zawodników? Piłkarzy ogląda się przede wszystkim wtedy, gdy trwa sezon, ale też wtedy ja mam swoje mecze. To tak, jakbym teraz przed meczem z Podbeskidziem zostawił zespół na trzy dni i pojechał kogoś oglądać. Powiedziałem, że akurat na to nie mam czasu i mogą to robić inni ludzie, którzy nie muszą prowadzić drużyny i brać odpowiedzialności za wynik sportowy.

To nie jest tak, że ja nie chciałem zawodników albo że nawet nie oglądałem. Oglądałem, ale na DVD albo przez Internet i na bazie tego nie chciałem brać odpowiedzialności, bo miałem na to zbyt mało czasu, czyli 3-4 godziny albo jeden dzień. A jeśli już ktoś mi się spodobał, to był problem z ich przyjeżdżaniem na testy. W trakcie przygotowań do rundy nie mogę jeździć po Europie i oglądać zawodników trenujących w innych klubach, tylko muszę skupić się na swojej drużynie i na pracy na treningach.

Oczywiście, przyjmuję to. Może to być moja wina. Ja już się do tego przyzwyczaiłem, że co by się w Cracovii nie stało, to jest to wina Stawowego. Awansowaliśmy do ekstraklasy, ale były pretensje, że brzydko graliśmy i że fuksem awansowaliśmy. Wolę takie fuksy niż inne. Trzeba się cieszyć i doceniać to, że Cracovia jest w ekstraklasie. Kiedy ostatni raz Cracovia martwiła się o to, czy będzie od 8. miejsca w górę? Ja sobie nie przypominam. Dziś jest taka sytuacja, że nikt nie przyjmuje do wiadomości braku awansu do pierwszej "8". Cieszę się, bo to oznacza, że oczekiwania w stosunku do tego zespołu są duże, a one zostały wzbudzone dobrą grą. Mimo to ciągle ktoś jest niezadowolony, ciągle się coś komuś nie podoba. Ciągle jest źle i temu winien jest trener Stawowy. Niech tak zostanie. Nie mam z tym problemu, ale muszę sprostować pewne rzeczy, bo nie może być tak, że ktoś powie, że nie chciałem testować, że nie chciałem jeździć. Testować się nie dało, bo zawodnicy nie chcieli przyjeżdżać. Jeździć nie mogłem, bo miałem okres przygotowawczy.

To nie powinno się odbywać w taki sposób, że ktoś mi przyniesie płytę albo powie, żebym sobie wstukał kogoś w Internecie do obejrzenia i żebym na drugi dzień miał dać odpowiedź czy go biorę, czy go nie biorę. Tak to niestety wyglądało i muszę o tym powiedzieć, bo nie pozwolę sobie na to, żeby ktoś posądzał mnie o rzeczy, których nigdy nie robiłem i od których jestem daleki.

Dla mnie najważniejsze zawsze było dobro Cracovii i darzę szacunkiem prezesa Filipiaka, dlatego nie jestem skłonny do tego, żeby powiedzieć mu w sposób nieodpowiedzialny: "panie Profesorze, weźmy tego zawodnika, bo ja go trzy godziny oglądałęm i on jest świetny. Proszę mu zapłacić tyle i tyle, a jego agentowi tyle i tyle". Nie będę nikogo naciągał na nieprzemyślane wydatki. Ja się pod czymś takim nigdy nie podpiszę.

Obejrzeć zawodnika w trzy godziny na wideo to jedno, a drugie to zrobić odpowiedni research na jego temat. Okazuje się, że Czarnogórzec wyleciał z Crvenej Zvezdy Belgrad za ekscesy alkoholowe.

- Całym sztabem oglądaliśmy go na wideo i też wspólnie z dyrektorem Burlikowskim i jego kolegą z Lechii Gdańsk, który nam udostępnił pewien program, dzięki któremu mogliśmy go sobie lepiej obejrzeć, ale ten program cały czas się przycinał i ciężko było cokolwiek zobaczyć. A decyzję trzeba było podjąć do następnego dnia. Mieliśmy jeden dzień na to, żeby go obejrzeć i podjąć decyzję. Opinie po tym, co udało się obejrzeć, były zgodne - nie był to piłkarz, który przekonuje nas na tyle, by oglądając go tylko w Internecie, podjąć decyzję o jego przyjściu do Cracovii. Nawet jakby był 75-krotnym reprezentantem Czarnogóry, to bym go w ciemno do Cracovii nie ściągnął. Chcieliśmy go na testy, ale nie było zgody na to, żeby przyjechał do nas na dwa, trzy dni na treningi.

Po trzecie jeśli było takie ciśnienie na tego piłkarza, to próbowaliśmy się dowiedzieć o nim czegoś więcej, jako o człowieku i dotarliśmy do informacji, które ewidentnie kasowały jego przyjście do Cracovii. Nie mówię tu tylko o kwestiach związanych z alkoholem, ale też o innych sprawach. To nie był jednak czynnik decydujący, bo uważam, że każdemu należy dać szansę. Czynnikiem decydującym było to, że nie mógł przyjechać na testy, a oglądanie go w Internecie było trudne.

Jestem za słaby na to, żeby w ciągu trzech godzin na wideo ocenić to, czy piłkarz ma trafić do klubu ekstraklasowego. Nie potrafię tego zrobić tak, żeby było to w stu procentach wiarygodne. Jeśli są tacy trenerzy, którzy to potrafią, to trzeba takich trenerów szukać.

Prezes Filipiak powiedział, że Tomislav Mikulić został ściągnięty do Cracovii wbrew pana opinii. Tymczasem przypominam sobie, jak ciepło wypowiadał się pan o Chorwacie po sparingach na Słowacji. Wydało się, że chce pan tego zawodnika w zespole.

- Wyraźnie powiedziałem w rozmowie telefonicznej do prezesa, że jest to piłkarz doświadczony, dobry techniczne, z dużym spokojem i cały czas się tak o nim wypowiadałem, ale też powiedziałem, że w mojej ocenie nie wskoczyłby od razu do składu i będzie na to potrzebował trochę czasu. Profesor zgodził się na to, żeby mu ten czas poświęcić i zaakceptował moją opinię na temat Tomislava.

Z Tomislavem również odbyłem taką rozmowę w Popradzie, tłumaczył nas Matko Perdijić. Dokładnie to samo mu powiedziałem. Tomislav zadał mi tylko pytanie o to, czy ja go chcę w zespole, bo on już miał taką sytuację, że był w klubie, w którym trener go nie chciał. Powiedziałem mu, że oczywiście go chcę, bo widzę w nim duże doświadczenie, duży potencjał piłkarski i spokój w grze, ale też zaznaczyłem, że to co widziałem w tych dwóch sparingach, nie było przepustką do pierwszego składu i że będzie musiał o ten skład powalczyć, jak każdy inny zawodnik. Powiedziałem mu, że może się okazać, że tego miejsca w składzie sobie nie wywalczy i Tomislav to zaakceptował. Powiedział, że to jest normalna rzecz, że tak jest wszędzie, że trzeba walczyć o miejsce w składzie i podjął taką rywalizację. Jeśli nadrobi zaległości - głównie szybkościowo-zwrotnościowe - to może skutecznie walczyć o miejsce w "11". To była uczciwa rozmowa z zawodnikiem, przedstawiłem mu zasady, które zaakceptował. Powiedziałem mu, że widzę go w zespole, ale nie od razu i on t zaakceptował. To samo przekazałem prezesowi Filipiakowi i on też to zaakceptował.

Mam czyste sumienie i tego typu argumenty, że ja go nie wstawiam do składu, bo go załatwił dyrektor Burlikowski, są momentalnie zbijane. W ogóle wszelkie takie argumenty o tym, że ja na kogoś nie stawiam, bo go sprowadził dyrektor Burlikowski, to bzdury wyssane z palca. Tak mogą mówić ludzie nieodpowiedzialni. Jeśli ktoś jest dobrym zawodnikiem i wygra rywalizację, to będzie grał. Najlepszym przykładem jest Giannis Papadopoulos, który z Jagiellonią bardzo fajnie zadebiutował, a tego zawodnika ściągał w przeciwieństwie do Mikulicia, dyrektor Burlikowski. Mikulicia polecał nam "Kosa" - ten "Kosa", który z Cracovii odszedł. To on powiedział, że warto się nim zainteresować. Potem to się już odbywało przez dyrektora sportowego.

Tego typu argumenty padają tylko z usta ludzi złej woli albo takich, którzy nie wiedzą tego, co się dzieje w klubie. Wszystkich zawodników, których dyrektor poleca, wspólnie analizujemy. Przeglądałem wielu piłkarzy, których dyrektor dostawał od agentów. To nie były transfery przygotowane, to nie byli zawodnicy przez nas wyszukani i obserwowani - to były propozycje od agentów. A trzeba pamiętać, że okno transferowe to okres ogromnego biznesu dla ludzi, którzy się tym zajmują i im wcale nie zależy na tym, żeby zawodnik się sprawdził, tylko żeby skasować prowizję. Ja na straży tego muszę stać. Nie mogę brać zawodnika na podstawie tego, że obejrzę go przez trzy godziny na płycie, bo się można pomylić.

Chociaż miałem takiego piłkarza, który bardzo się spodobał i mi, i dyrektorowi sportowemu. To był Argentyńczyk, ale nie mógł do nas przyjechać. Nie chcę mówić dlaczego, ale nie mógł przyjechać. Chciał się poddać testom, ale ostatecznie nie przyjechał, a zadecydowały o tym inne okoliczności.

Można na mnie wylać ten kubeł. Trener zawsze jest winny, a jak się nazywa Stawowy, to już w ogóle nie ma takiej rzeczy, za którą nie musiałby odpowiadać.

Klub przed tym okienkiem miał sprowadzać polskich zawodników. Ilu Polaków było na tej liście 30 piłkarzy?

- Żadnego. Wszyscy byli obcokrajowcami z Argentyny, Portugalii, Hiszpanii czy Grecji. Oczywiście też się poruszaliśmy w obrębie polskich zawodników. Dyrektor otrzymywał takie propozycje. Ale z reguły było to poza naszym zasięgiem finansowym albo byli to zawodnicy, którzy w mojej ocenie wymagali testów, ale nie chcieli im się poddać.

Bardzo bym chciał mieć Quintanę z Jagiellonii. Zresztą był taki moment, w którym on do nas jechał, ale zmienił kierunek na Białystok, gdzie była ekstraklasa. Gdybym dziś chciał ściągnąć go do Cracovii, to za tym musiałyby iść określone środki. Drugim takim przykładem jest Masłowski. Mógłbym jeszcze wymienić paru takich znanych, sprawdzonych zawodników, ale na tę chwilę to są koszty poza naszym zasięgiem.

Mówiąc długo o transferach i zimowym oknie, prezes Filipiak ani razu nie wspomniał o dyrektorze Piotrze Burlikowskim. Podobno nie jest panom po drodze...

- Chciałbym uciąć te spekulacje na temat naszej złej współpracy. Nigdy nie ukrywałem, że dzielą nas pewne różnice i dzielą nas pewne zaszłości, ale one dotyczą innych spraw i nie należy ich wprowadzać do Cracovii. Pracujemy wspólnie dla dobra Cracovii. Rozmawiamy ze sobą jak mężczyźni, czasem się spieramy, ale to jest normalne. Nie ma natomiast takiej sytuacji, że działamy na szkodę klubu.

Przepracowaliśmy wspólnie cały okres transferowy. Wymienialiśmy się opiniami i sygnałami, które do nas docierały na temat zawodników. Każdego piłkarza, którego dyrektor mi polecił, obejrzałem i wyraziłem swoją opinię. Prosiłem o testy zawodników i dyrektor też starał się bardzo, żeby wszystko było, jak należy.

A to, że nie udało się tego przeprowadzić, to przez to, że było mało czasu na podjęcie decyzji albo że nie udało się tych piłkarzy sprowadzić na testy, a nie dlatego, że ja blokowałem coś, bo zawodników polecał dyrektor Burlikowski. Nigdy takiej sytuacji nie było. Nasza współpraca była dobra, a to że nie podobały mi się pewne rzeczy, to podtrzymuję to, ale nie może być to początkiem rozmów o tym, że dlatego, że kogoś nie lubię.

Poza tym trzeba pamiętać, że ja od transferów zostałem odsunięty po transferach, które zrobiliśmy, obejmując Cracovię po spadku. Chcę podkreślić, że mnie w Cracovii by nie było, gdyby nie prezes Tabisz. To on stał za moim przyjściem do Cracovii, bardzo mi w Cracovii pomaga i broni mnie na wszystkie możliwe sposoby, widząc, co się dzieje. To że wróciłem do Cracovii, to głównie jego zasługa, bo opcje były zupełnie inne, jeśli chodzi o trenerów, którzy mieli objąć Cracovię po spadku. Nie wiem, czy teraz robię mu przysługę, czy nie i będzie miał z tego powodu problemy, ale tak to było. I wtedy ja robiłem transfery do Cracovii. Przyjście Dąbrowskiego, Bernhardta, Pilarza czy Zejdlera to są pomysły sztabu trenerskiego. Danielewicza i Marciniaka już zastaliśmy. Stworzyliśmy fajny zespół, ale po awansie do ekstraklasy zostałem od tych transferów odsunięty i przyszła osoba, która miała się tym zająć.

Ci wszyscy proponowani zawodnicy to byli zawodnicy dla mnie anonimowi, których pierwszy raz zobaczyłem dopiero na wideo i na bazie tego miałem podejmować decyzje? Nikt odpowiedzialny by tego nie zrobił.

Nie ma konfliktu między mną a dyrektorem sportowym. Najlepszym dowodem na to jest "Papa". Jego przyjście to wspólna praca dyrektora Burlikowskiego i prezesa Tabisza. Gdybym miał być osobą, która postępuje tak, jak się to próbuje nakreślać, czyli: od Burlikowskiego? To nie grasz", to "Papa" by nie grał. Ten chłopak przekonał mnie do siebie paroma treningami i dlatego zadebiutował.

Tomislava nie sprowadzał do Cracovii dyrektor sportowy. Polecał nam go "Kosa". I Tomislav nie gra dlatego, że "Kosa" go polecał? Ale o sprawie Tomislava wcześniej rozmawialiśmy.

Bardzo doceniam to, co prezes Filipiak robi dla Cracovii i co zrobił wcześniej. Bardzo pomógł Cracovii, ma mój ogromny szacunek z racji wieku, funkcji i tego, że jest naszym pracodawcą, ale muszę te rzeczy powiedzieć, bo nie rozmawialiśmy o tym i mnie o to nie pytał. Rozmawialiśmy tylko o Tomislavie na tydzień przed rozpoczęciem rundy. Myślę, że prezes jest po prostu źle informowany i że ktoś mu przekazuje totalnie złe informacje w tonie takim, w jakim prezes się wypowiadał. To niesprawdzone informacje, które musiałem sprostować.

Uważam, że moje dni w Cracovii są policzone i to jest nieuchronne. Można to odbiegać na zasadzie takiej, że nie dotrwam do końca sezonu, bo wyniki mi na to nie pozwolą albo na zasadzie takiej, że w czerwcu wygasa mój kontrakt i on na pewno nie zostanie przedłużony.

Źródło artykułu: