Cezary Kucharski: Ostro poprosiłem, żeby Boniek zostawił mnie w spokoju

Jest człowiekiem sukcesu. Z Legią grał w ćwierćfinale Ligi Mistrzów, Roberta Lewandowskiego doprowadził do Bayernu Monachium, siebie - do Sejmu RP. Czy teraz, kiedy rezygnuje z polityki, powalczy o stanowisko prezesa PZPN?

 Redakcja
Redakcja

Adam Godlewski, "Piłka Nożna": Niedawno minęło dwadzieścia lat od awansu Legii, w której grałeś, do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Potem taka sztuka udała się jeszcze tylko Widzewowi i od tamtej pory żyjemy wyłącznie wspomnieniami. Dlaczego?

Cezary Kucharski: Naszemu środowisku piłkarskiemu wygodnie jest być daleko od właściwego podejścia i zaangażowania, które przybliżyłoby regularne awanse do LM. Sami się ograniczamy. Dwadzieścia lat temu udało się zebrać kilkunastu dobrych, najlepszych w Polsce piłkarzy, zarówno Legii jak i Widzewowi. W obu klubach była wewnętrzna konkurencja, nie brakowało jakości, trudniej niż dziś było wyjechać za granicę. To procentowało, naprawdę nie przez przypadek w tamtym czasie tak wielka była dominacja obu wspomnianych klubów w polskiej ekstraklasie. Z bliska przyglądam się naszemu światkowi futbolowemu, i niestety odnoszę wrażenie, że przez dwie ostatnie dekady nie zmieniło się wiele. Albo tylko nieznacznie. I pod tym względem świat uciekł nam najbardziej. Gdyby zmienić ustawę i nie karać za korupcję w sporcie, za chwilę wróciłaby do naszej ekstraklasy - nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Ludzie niby są inni, ale mechanizmy działają te same. Piłka nadal jest sterowana ręcznie. Skoro piłkarska władza chodzi na skróty i kombinuje, co uwidoczniło się choćby w sprawie nałożenia kary powodującej śmierć cywilną dla Kazimierza Grenia za wykroczenie etyczne, to nie ma się czemu dziwić, że inni także wybierają taką ścieżkę. Innego wytłumaczenia nie znajduję. Przecież w biznesie to, że jesteśmy ambitni, pracowici i przedsiębiorczy przynosi efekty. Natomiast w futbolu, choć jest nas ponad trzydzieści osiem milionów i mamy o wiele większe możliwości selekcyjne niż na przykład Szwajcarzy, i nie jesteśmy nacją mniej utalentowaną, nie umiemy stworzyć przejrzystych reguł.

Legia, w której grałeś nie była zespołem aniołków. Nie można by was stawiać za wzór dla dzisiejszej młodzieży. A jednak miała wyniki. Jak to wytłumaczysz?

- Trafiłem do Legii mając 23 lata, wróciłem ze szwajcarskiego Aarau i doznałem... szoku kulturowego. Jeśli idzie o prowadzenie się piłkarzy, długo nie byłem w stanie wielu kwestii zrozumieć. Wszyscy w środku mówili, że bez integracji, alkoholu, wizyt w pubie Garaż i wspólnego biesiadowania nie byłoby świetnej atmosfery i sukcesów. A ja zastanawiałem się, co bylibyśmy w stanie wygrać, gdyby właśnie tego nie było, a był profesjonalizm, który dziś obowiązuje piłkarzy? To oczywiście czysto hipotetyczne, ale Legia, która grała w Lidze Mistrzów w sezonie 1995-96 mogła być naprawdę wielką siłą w Europie. Wojtek Kowalczyk jest przekonany, że osiągnął wszystko, co mógł, tymczasem gdyby miał podejście takie jak Robert Lewandowski, to biorąc pod uwagę skalę talentu, grałby może w podobnych klubach jak Lewy. A nigdy nawet nie zbliżył się do podobnego poziomu.

Pytanie tylko, czy Kowal miał w ogóle szansę na wypracowanie profesjonalnego podejścia jak Lewy? Został ukształtowany w określonych realiach, a przecież ty już na pierwszym zgrupowaniu w Legii, jako nowy i młody, musiałeś biec po... flaszkę.

- Rzeczywiście, była taka sytuacja, zostałem wydelegowany na nocne zakupy po pierwsze jako świeży zawodnik, a po drugie jako ten, który znał język niemiecki, bo zgrupowanie było zagraniczne. Pech chciał, że wracając z nocnego sklepu wpadłem na trenera Pawła Janasa i przez myśl przeszło mi, że dostanę solidny opierdziel, ale może skończyć się znacznie gorzej. I będę miał krechę na długo. Szkoleniowiec wiedział jednak, że byłem tylko gońcem, że zakup nie jest dla mnie i sprawa rozeszła się po kościach. Okazało się, ale do mnie dotarło to trochę później, że istnieje ciche przyzwolenie na takie sytuacje.

Jeśli młody odmawiał udziału w biesiadzie, automatycznie wylatywał na aut?

- Nie. Do wszystkiego trzeba było jednak podchodzić z głową. A ja nie miałem głowy do alkoholu, i jasno tę kwestię zakomunikowałem legijnej starszyźnie. Otwarcie powiedziałem, że nie umiem pić i nie ma sensu, żebym się uczył. Starałem się ze wszystkimi mieć dobry kontakt, choć nie było to wcale łatwe, ponieważ Legia miała bardzo trudną szatnię. I na przykład Andrzej Kubica, który przyszedł na Łazienkowską w tym samym czasie co ja, nie był w stanie się dopasować. Były podziały, grupy i podgrupy, i tylko mądrości i spokojowi Janasa - a także jego asystenta Mirosława Jabłońskiego - zawdzięczaliśmy, że wszystko sprawnie funkcjonowało. Obaj trenerzy niczego nie chcieli scalać na siłę, rozgraniczali aktywności na boisku i poza nim, mieli świetne podejście do prowadzenia zespołu z europejskimi aspiracjami. Janas robił swoje i nie ingerował w relacje między grupami. Co chyba było jedynym rozsądnym rozwiązaniem.

A kto rządził szatnią?

- Najważniejszą postacią był Leszek Pisz, to on i jego otoczenie narzucało rytm życia drużyny. Czyli Zbyszek Mandziejewicz, Adam Fedoruk, Krzysiek Ratajczyk, Grzesiek Lewandowski.

I Janas nie przeskrobał sobie u zawodników nie wystawiając lidera na najważniejszy mecz w najnowszej historii klubu, czyli na rewanż z IFK w Goeteborgu, który zadecydował o awansie Legii do grupy Champions League?

- Można powiedzieć, że trener szybko się zreflektował, wprowadził przecież Pisza jeszcze w pierwszej połowie i to Leszek zdobył w Szwecji najważniejszego gola, na dodatek głową. Decyzja była kontrowersyjna, dla szatni stanowiła szok, historia przyznała jednak trenerowi rację, wyszło na to, że wiedział, co robi.

Kto stanowił przeciwwagę dla grupy Pisza? Bo Maciek Szczęsny i Jacek Bednarz trzymali się co prawda razem, ale raczej na uboczu.

- Inna silna grupa była skupiona wokół Jacka Zielińskiego, młodzi także próbowali się integrować we własnym gronie. Ja byłem młody, ale dość często rozmawiałem zarówno z Bednarzem jak i Szczęsnym, który zresztą bardzo lubił konwersować. Nie miałem w tamtym zespole Legii wielkich przyjaciół, ale nie miałem też wrogów. Sprawnie poruszałem się między grupami, a jak trzeba było grać w karty, to po prostu grałem.

Czy Cezary Kucharski powinien wystartować w wyborach na prezesa PZPN?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×