Jan Urban: Kryzys zażegnany? To spójrzcie w tabelę

Szymon Mierzyński
Szymon Mierzyński
To znaczy?

- Wolę, jeśli taki zawodnik jest lepszy od Polaka. Gdy będą na równi, wolę postawić na rodaka. Dlaczego? Bo gdy byłem piłkarzem, też musiałem być lepszy od Hiszpana, gdy tam grałem.

Nie jest pan przerażony, że po wywalczeniu ośmiu punktów w czterech meczach Lech wciąż jest w strefie spadkowej?

- Oczywiście, że w jakimś stopniu jestem przerażony, ale staram się to wykorzystać we właściwy sposób. Coś się zaczyna dziać, a ja mówię wtedy: "Panowi,e spokojnie, spójrzcie w tabelę". Nie zmienia to oczywiście faktu, że osiem punktów w czterech meczach to fajna średnia i jeśli ją utrzymamy, ósemka jest jak najbardziej realna.

W drugim w meczu z Fiorentiną nadeszła pierwsza porażka. Jak pan ją odebrał? Czy przy przeciwniku grającym tak dobry i wyrachowany futbol dało się zrobić cokolwiek więcej?

- Nie do końca się zgadzam z takim postawieniem sprawy. Włosi zagrali bardzo dobrze, przez większość spotkania kontrolowali sytuację, ale ile mieli czystych szans? Na pewno dużo mniej niż u siebie, gdy byliśmy nastawieni defensywnie.

W rewanżu zdecydowały chyba detale. Lech miał rzut wolny z podobnej odległości, ale go nie wykorzystał. Fiorentina umiała to zrobić.

- To nie detale, to jakość. To było dla Fiorentiny bardzo ważne spotkanie, a mimo to Ilicić uderzył w same "widły". Przecież gdyby Włosi nie wygrali, byliby zależni od innych. Umiejętność wykańczania takich sytuacji to właśnie wielka jakość.

Czy jeśli Fiorentina pokaże tę swoją jakość, to taki zespół jak Lech może jej się skutecznie przeciwstawić?

- Łatwo nie było. Każdy widział, jak to spotkanie wyglądało. Nie było tak, że zmarnowaliśmy trzy "setki" i przestrzeliliśmy dwa rzuty karne. Mimo to uważam, że pokazaliśmy kierunek, w jakim należy iść. Graliśmy solidnie i nie dopuściliśmy rywala do wielu sytuacji. Piłkarze Violi nie mogli powiedzieć, że przed rzutem wolnym mieli jakieś inne szanse na gola. Mimo porażki pocieszające dla mnie było, że potrafiliśmy grać na wysokim poziomie z naprawdę silną ekipą.

To już nie był taki wystraszony Lech jak kilka tygodni wcześniej.

- Jeśli chodzi o pierwsze starcie z Fiorentiną, nie powiedziałbym, że tam był jakiś strach. Byliśmy po prostu przekonani, że musimy zagrać bardzo defensywnie i to robiliśmy. Nie mieliśmy pewności, że gospodarze nas nie rozmontują i np. przez pierwsze pół godziny nie strzelą dwóch goli. Jednak grając otwarcie i tak zostalibyśmy zepchnięci do defensywy. Ważne było to przekonanie, że gramy tak, jak chcemy. To zupełnie inna sytuacja niż wyjście z pressingiem, a potem mijają trzy minuty i lądujesz w swojej szesnastce, bo przeciwnik cię "klepie", a ty masz język na poziomie brzucha.

Wyjazdowy triumf z Violą jest nie do przecenienia. Pokazały to  kolejne mecze.

- Tego jeszcze nie wiem, natomiast potrafię sobie wyobrazić, co się działo w moim zespole we wcześniejszym meczu z Ruchem. Tracimy gola w 1. minucie i jak się mamy czuć? Drużyna rosła przez cały tydzień, a później przyjęła taki cios. Gdybyśmy wtedy wytrzymali z zerem w tyłach piętnaście minut, na pewno byśmy wygrali i to byłby już dla nas przełom, bo wcześniej Lech nie potrafił odrabiać strat. Zremisowaliśmy 2:2, ale ja do końca wiedziałem, na ile zespół się odbudował.

Ta prawdziwa odbudowa nastąpiła właśnie we Florencji?

- To spotkanie odegrało niesamowitą rolę i od tego momentu oglądaliśmy już innego Lecha.

Rozmawiał pan z Maciejem Skorżą?

- Nie było takiego kontaktu, choć początkowo zastanawiałem się, czy do niego nie zadzwonić. Później jednak zrezygnowałem, bo wyobrażałem sobie, co Maciek przeżywa. Nie były to dla niego przyjemne chwile i nie chciałem mu tego wszystkiego przypominać. Wcześniej w Legii była podobna sytuacja i też nie rozmawialiśmy.

To dość małostkowa kwestia, ale czy zastanawiając się nad przyjęciem oferty Lecha, choć przez chwilę myślał pan, że jeśli coś nie wyjdzie, to część kibiców nie będzie łaskawa, bo uznaje, że jest pan legionistą?

- Absolutnie nie myślałem takimi kategoriami. Wykonuję swój zawód, a trener tak jak piłkarz zmienia kluby. Sentymenty do poprzednich miejsc pracy to normalna rzecz, natomiast jestem profesjonalistą i pracuję na to, by zdobyć sobie ludzi. Trzeba być szczerym i otwartym w stosunku do piłkarzy, natomiast kibiców przekonać do siebie wynikami i szacunkiem do klubu.

Rozmawiał Szymon Mierzyński

Pierwszą fazę pracy Jana Urbana należy ocenić:

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×