Były król strzelców Ekstraklasy, Marek Koniarek: Od śmierci dzieliło mnie kilka godzin, ale nadal nie jest dobrze

Były napastnik wielu polskich klubów, król strzelców Ekstraklasy sezonu 1995/96 Marek Koniarek ma poważne problemy ze zdrowiem. - Jeszcze kilka godzin i byłbym na tamtym świecie - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty.

Mateusz Karoń
Mateusz Karoń
PAP / Marek Kliński PAP / PAP / Marek Kliński / PAP / Marek Kliński

WP SportoweFakty: Kiedy umawialiśmy się na wywiad, trudno było znaleźć termin ze względu na pański stan zdrowia. Jest bardzo źle?

Marek Koniarek: Codziennie biegam po lekarzach, nawet dziś jadę. Moja sytuacja wygląda poważnie. Leżałem w szpitalu prawie dwa miesiące, przeszedłem w tym czasie trzy operacje. Możliwa jest kolejna. Kiedy zdecydowałem, że już dłużej nie wytrzymam ogromnego bólu, w życiu nie pomyślałbym, że przeżyję taki horror.

Co się stało?

- W nodze odezwał się jakiś stan zapalny. Pamiętam jak dziś: wszystko wydarzyło się tuż po awansie do I ligi z Rozwojem Katowice, czyli jakieś pół roku temu. Wróciłem z meczu bardzo późno. Położyłem się do łóżka normalnie, a nad ranem obudził mnie potworny ból. Nafaszerowałem się lekami. Nie pomagały. Nie potrafiłem już stanąć na nogę, ale wciąż miałem przekonanie, że to chwilowe. Niestety, do tej pory się nie skończyło...

A co dokładnie panu jest?

- Właśnie tego nie wiem. Robiono mi kilkakrotnie tomografię, a rezonans wykazał tyle, że ortopedzi chcą to jeszcze raz obejrzeć. Mam w nodze jakiś uraz z czasów kariery piłkarskiej. Dotąd go nie odczuwałem. Odezwał się, gdy sprawa zaczęła być skomplikowana. Dokładniej mówiąc, chodzi o biodro. W miejscu, gdzie łączy się ono z nogą, brakuje jakiegoś elementu. Podobno tego typu sprawy wychodzą po wielu latach.

Na ile jest to poważne?

- Na tyle, że nie mogłem w ogóle się poruszać. Teraz jest ciut lepiej, jakoś kuleję, ale przyjechałem autobusem. Samochodu prowadzić nie dam rady. Mam w nodze rurkę doprowadzoną do kości. Pielęgniarka codziennie mi tę kość oczyszcza. Złożyłem już papiery w Piekarach Śląskich, gdzie są dobrzy specjaliści. Cały czas czekam. Oni zdecydują, czy wyciągać drena i rozpocząć rehabilitację. Mam trochę szczęścia, bo udaje mi się unikać tłoku. Na przykład nie chodzę do przychodni, tylko do sióstr zakonnych, które pracują w szpitalu. One oczyszczają mi nogę. Przychodzę i mam zabieg - to duża ulga. Prawda jest taka, że ludzie umierają w kolejkach.

Cezary Kucharski: to dla Lewandowskiego fantastyczna sprawa

Realia polskiej służby zdrowia...

- A u mnie sprawa jest naprawdę pilna. Zostałem zawieziony do jednego szpitala, ale lekarze nie wiedzieli, co się dzieje. Mimo to uznali, że wykonają operację. Kiedy już miałem kłaść się na stole - nagle zrezygnowali. Bali się ruszać tego krwiaka. Noga bolała coraz bardziej, nie mogłem już wytrzymać.

I co pan zrobił?

- Pojechaliśmy do szpitala kolejowego. Obejrzał mnie doktor Janusz Pabian i szybko stwierdził, że niezbędna jest operacja. Miałem zostać u nich. Spytałem go o termin, a on nie chciał w ogóle słuchać o jakimś umawianiu. Od razu zamierzał otwierać nogę. Z miejsca na blok! O 20 rozpoczął zabieg. Ta decyzja uratowała mi życie.

Jak to?

- Gdyby mnie tam nie przyjęli i nie zoperowali, pewnie wróciłbym do domu na noc. A szło już zakażenie do krwi. Ropa zaczynała się sączyć. Po wszystkim usłyszałem od pana Pabiana, że niewiele brakowało. Jeszcze kilka godzin i byłbym na tamtym świecie. Otarłem się o śmierć.

To wszystko brzmi jak scenariusz dramatu.

- W ogóle nie byłem przygotowany. Szedłem do szpitala na początku czerwca z myślą, że pójdzie błyskawicznie. Jakiś zastrzyk albo tabletki, a potem wrócę do domu. Opuściłem placówkę dopiero w połowie sierpnia. Od tamtej pory codziennie widuję się z lekarzem albo pielęgniarką. Doktor Pabian zaraz po pierwszej operacji zrobił mi dwie kolejne. Dał mi w ten sposób drugie życie.

Leczenie takich urazów bywa skomplikowane i do tanich raczej też nie należy...

- Jakoś daje radę. Wiadomo, że jest ciężko, ale nie mam wyjścia. Pomocy na razie nie potrzebuję. Cieszę się, bo przez lata grania w piłkę trafiłem na przychylnych ludzi. Często dzwonią, odwiedzali mnie. Wsparcie mentalne otrzymałem.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×