Sebastian Mila: Wiadro schowaliśmy

Lider Lechii Gdańsk już na początku roku osiągnął wysoką formę. Mentalną. I wierzy, że optymistyczne nastawienie przełoży się na dyspozycję na boisku. W każdym razie grubą kreską oddzielił nieudaną rundę jesienną i z nadzieją patrzy w przyszłość.

 Redakcja
Redakcja
WP SportoweFakty / Agnieszka Skórowska
[tag=626]

Sebastian Mila[/tag] - Jestem optymistycznie nastawiony do świata. Pracowałem od dechy do dechy, bez opuszczenia treningu, czyli przebiegło to zupełnie inaczej niż w ubiegłym roku. W zespole też obyło się bez poważnych kontuzji, kadra wykrystalizowała się, więc mogliśmy dotrzeć się jako zespół. Mam więc nadzieję, że wszystko, co najgorsze zostawiłem za sobą w ubiegłym roku. Tyle że wiem również, że futbol jest przewrotny i pisze czasami zaskakujące scenariusze, nie zawsze optymalne. Te złe niedawno przerabiałem, więc będę trzymał się wersji, że teraz pora na znacznie lepsze.

"Piłka Nożna": Spodziewałeś się, że znajdziesz się na takiej sinusoidzie? Po mistrzostwie ze Śląskiem przyszła pierwsza zapaść, ale po zwycięstwie kadry nad Niemcami udało ci się wrócić na absolutny top. W ostatnim roku ponownie był jednak zjazd, i to ostry.

- Momentami rzeczywiście czułem się jak na rollercoasterze. Co się wydrapałem z ziemi, co wstałem z kolan, to znowu się potykałem. I ponownie musiałem się zbierać. To jest dosyć trudne, bywa bolesne, ale najważniejsze, że nadal chce mi się chcieć. Pracować i być na samej górze. Wprawa przydaje się też w takich niewesołych momentach. Z pierwszym upadkiem nie za bardzo wiedziałem jak sobie poradzić, później już mogłem czerpać z własnego doświadczenia.

Z czego wynikają tak znaczne wahania? Czyżby twój przebieg dawał o sobie znać?

- Myślę, że kilka czynników się na to składa. Przebieg - a mam przecież niemały, bo wcześnie zacząłem grać w lidze - również, nie uciekam od tego. Zmiany klubów po tym, jak już wstawałem z kolan też jednak za bardzo nie pomagały w stabilizacji na moim najwyższym poziomie. Bo obojętnie w jakim jesteś wieku, potrzebujesz czasu na aklimatyzację w nowym otoczeniu. Nawet jeśli wracasz do domu, jak miało to miejsce w przypadku moim i Lechii, ale ten dom jest mocno przemeblowany. Wydaje mi się jednak, że okres ponownej adaptacji w Gdańsku już za mną.

W wieku prawie 34 lat kolana już trochę puchną po zimowych treningach? Zdarza się, że w plecach coś strzyka po przebudzeniu na zgrupowaniu?

- Na szczęście nie. Ze zdrowiem jest wszystko w porządku. Problemy są natomiast z regeneracją. Żeby wrócić do stanu używalności nawet na kolejny trening, wysiłek jest większy nawet nie dwukrotnie, tylko pewnie ze cztery razy niż pięć lat temu. I o tym muszę nieustannie pamiętać.

A jak stoisz z wagą? Zrzucenie nadprogramowych kilogramów było podstawą do zabłyśnięcia w kadrze Adama Nawałki w czwartym kwartale 2014 roku.

- Waga jest pod kontrolą. Po zimowym zgrupowaniu z Lechią osiągnąłem optimum. A nawet jest trochę lepiej, bo górny limit mam określony na 74,5 kilograma, a ważę o jeden mniej, więc mógłbym nawet trochę dorzucić. Tyle że nie zamierzam, reżim żywieniowy bez piwa, bez słodkości, bez gazowanego dobrze na mnie wpływa. Kluczowe jest jednak zachowanie stałych godzin posiłków. Ostatnie wyniki badań wydolnościowych mam wręcz wzorcowe. Gorzej jest z szybkością, ale to przecież nie był mój główny atut nawet wówczas, kiedy byłem młodym zawodnikiem.

I właśnie z tego powodu nie zostałeś wybitnym lewym obrońcą, choć byli trenerzy, którzy widzieli młodziutkiego Milę na tej pozycji.

- Osobiście nie podzielałem tego zdania, nie widziałem się w takiej roli, ale gdybym był szybszy, pewnie nieco inaczej potoczyłaby się moja kariera. Nie zamierzam jednak narzekać, nawet na osiągnięcia. Muszę po prostu pielęgnować to, co mam najlepszego. I koncentruję się właśnie na dopieszczaniu moich atutów.

Powiedz, ale z ręką na sercu, nie miałeś momentu, w którym żałowałbyś, że zamieniłeś Wrocław na Gdańsk?

- Początki, czy nawet większość ostatniego roku w Lechii miałem trudny i nie oszukuję nawet siebie, że był udany, ale w Śląsku dopadło mnie już pewne znużenie. Potrzebowałem nowego bodźca, który odnalazłem w Gdańsku. Tu jest mnóstwo roboty, aby zespół zaczął osiągać wyniki na miarę aspiracji właścicieli, ale właśnie takiego wyzwania potrzebowałem. I jeśli będę przynajmniej tak regularny i dobrze dysponowany jak w ostatnich pięciu meczach kończących miniony rok, to wcale wiosną nie jest niemożliwe. I to z moim znaczącym udziałem.

Tylko trzy, z szesnastu jesiennych meczów w Lechii, rozegrałeś w pełnym wymiarze. Boli?

- Akurat na występy od pierwszego do końcowego gwizdka już się nie napinam. Wolę grać dobrze przez 70 minut niż 90 przeciętnie. Tym bardziej że kadrę w klubie mamy szeroką, więc chłopaków, którzy czekają na swoje minuty nie brakuje.

Nie powiesz mi jednak, że godziłeś się z rolą piłkarza zasiadającego na trybunach, co podczas kadencji Thomasa vos Heesena przytrafiło się w Lechii kilkukrotnie.

- Cierpiałem z tego powodu, nawet straszliwie, ale nie marudziłem i nie zniechęcałem się. Jestem już w takim wieku, że mam inną tolerancję na bolesne dla mnie decyzje. No i niezbędne doświadczenie, aby rozegrać taką sytuację inaczej niż młody zawodnik. Po prostu nie miałem czasu, żeby obrazić się na Von Heesena. Musiałem ugryźć temat od zupełnie innej strony, zaangażowaniem, wręcz harówą na treningach. No i na koniec zapracowałem na zaufanie nawet u tego szkoleniowca, jeszcze przed jego dymisją. Żeby była pełna jasność - poza kadrą meczową znalazłem się dwukrotnie, zawsze po powrocie ze zgrupowania reprezentacji.

Co na to Nawałka?

- Nie był oczywiście zachwycony, że lądowałem na trybunach, ale nie odwracał się ode mnie plecami w takich momentach, bo nigdy tak nie robi. Dał mi konkretne wskazówki, a jego podpowiedzi okazały się trafne, naprawdę w punkt.

Tyle że jesienią w dwóch meczach reprezentacji rozegrałeś raptem 18 minut, więc selekcjoner także nie oceniał wysoko twojej formy. Czy to nie było zbyt mało, abyś z optymizmem patrzył na swoje szanse na wyjazd na finały Euro do Francji?

- To zatrważająco mało! Na szczęście termin mistrzostw nie wypadał w grudniu 2015 roku, tylko w czerwcu 2016. I to wiosna będzie najważniejsza, teraz trzeba być w optymalnej formie, aby pozostać w grze o występ w finałach mistrzostw Europy.

Z deklaracji Nawałki wynika, że wciąż wiąże z tobą nadzieję, ale trener nie ukrywa też, że do gry na twojej pozycji włączył się Mateusz Cetnarski. Obawiasz się konkurencji ze strony swojego dobrego kumpla z czasów Śląska?

- Czuję na plecach oddech Mateusza, ale nie tylko jego. Konkurencja jest ostra, tylko że to absolutnie normalna sytuacja. Mistrzostwa Europy są szczególną imprezą, jednak walka o miejsce w reprezentacji nie wywołuje u mnie dodatkowego stresu. Przecież całe życie musiałem się bić o to, żeby grać. Dlatego nie zamierzam oglądać się na nikogo, skoncentruję się na swojej robocie. I w ten sposób będę oczywiście dążył do tego, żeby wygrać rywalizację.

Stawką dla ciebie jest miejsce dżokera podczas finałów mistrzostw Europy?

- Moim podstawowym celem jest znalezienie się w kadrze na mistrzostwa Europy. Ambicje mam jednak większe, nie chciałbym polecieć do Francji tylko po to, żeby tam być. Chciałbym w polskiej drużynie odegrać poważną rolę.

A jak odbierasz amerykański warsztat Piotra Nowaka?

- Byliśmy wszyscy bardzo pozytywnie zaskoczeni tym, jak trener funkcjonuje w drużynie. Owszem, podczas zgrupowania była ciężka praca, ale powiązana na treningach z przyjemnościami, które lubią piłkarze. Trener potrafił to wszystko poskładać w dobry pakiet. Wiedzieliśmy, że to szkoleniowiec wymagający, który lubi spędzać dużo czasu na boisku, więc wszyscy byli przygotowani na to, że zajęcia będą długie. I były.

Na pewno czytaliście, że Nowak ostro traktował zawodników, gdy był trenerem w Filadelfii. Po spoliczkowaniu jednego z podopiecznych miał nawet moczyć dłoń w wiaderku z wodą i lodem, bo siła uderzenia była podobno tak wielka, że zabolała go ręka. Mieliście obawy, że teraz w Lechii może zachowywać się podobnie? Czy stało się to raczej przedmiotem szydery w szatni?

- Wszyscy o tym pisali, więc trudno było pominąć doniesienia na ten temat nawet ludziom, którzy nie interesują się piłką. Tyle że nigdy do końca nie wiesz, czy taka publikacja jest prawdziwa. Ale zapobiegawczo ustaliliśmy, aby... nie denerwować za mocno trenera. Bo byłoby to idiotyczne zachowanie z naszej strony. A później, kiedy już jako tako poznaliśmy Nowaka, dowiedzieliśmy się, że komunikacja z nim jest jasna i przejrzysta, że niczego nie owija w bawełnę, tylko mówi to, co myśli. Więc na wszelki wypadek schowaliśmy wiadro z wodą i lodem.

Nieźle się ubawiłeś odpowiadając na poprzednie pytanie. Zapytam jednak zupełnie poważnie: Nowak często okazuje zdenerwowanie na treningach?

- Potrafi się zdenerwować, to nie ulega wątpliwości, ale znacznie częściej zatrzymuje grę i pokazuje, o co mu chodziło, niż krzyczy.

Ma jeszcze kontrolę nad piłką? Nie zapomniał jak się rozgrywa?

- Nie chcę kadzić trenerowi, ale czuję oddech Nowaka na plecach! Zdarzało mi się po grze w dziadka prosić naszego klubowego lekarza, żeby pod żadnym pozorem nie podpisywał mu karty zdrowia zawodnika. Trzymam rękę na pulsie, profilaktycznie zahaczyłem kilka razy, i to nieprzypadkowo, kości trenera w czasie gierek.

Żarty żartami, ale to czwarty trener Lechii w tym sezonie. W takim szaleństwie naprawdę tkwi metoda na zbudowanie topowego klubu? Zwłaszcza że zmian zawodników było jeszcze więcej?

- OK., wiem, że potrzebna jest przede wszystkim stabilizacja i cierpliwość, ale staram się też zrozumieć właścicieli Lechii, którzy budują coś od zera. To nie jest prosta sprawa, ale wydaje mi się, że właśnie nadchodzi ten moment, kiedy kadra klubu się wykrystalizowała i przyszedł trener, pod kierunkiem którego zaczniemy grać na miarę ambicji prezesów, kibiców, a przede wszystkim naszych własnych. Ćwiczyliśmy zimą sporo nowinek taktycznych, próbowaliśmy gry we wcześniej niestosowanych systemach. Wszystko zaczęło wyglądać naprawdę obiecująco, tempo zmian w klubie powinno znacząco osłabnąć.

Chcę wierzyć, ale sprzedaż Ariela Borysiuka i Macieja Makuszewskiego trochę przeczy twoim słowom. To nie byli przypadkowi goście, tylko ważni piłkarze Lechii w minionych rundach.

- Transferów definitywnych z Lechii nie ma sensu wrzucać do naszej dyskusji. Przecież każdy klub w Polsce musi sprzedawać, żeby zbilansować budżet. Borys chciał odejść do Legii, Maki miał ochotę spróbować sił za granicą, więc chyba dobrze się stało, że Lechia nie zatrzymywała chłopaków na siłę, tylko potrafiła zarobić na ich odejściu. Za takie posunięcia absolutnie nie winiłbym właścicieli Lechii.

Nawet nie zamierzam. Pytanie tylko, czy ci, którzy przyszli na ich miejsce, są równie dobrzy?

- Obaj byli bardzo ważni w naszej wcześniejszej taktyce, ale nie oszukujmy się - kadra Lechii jest na tyle szeroka i wyrównana, że w ich miejsce wejdą inni, równie dobrzy zawodnicy. Zatem jakość nie powinna ucierpieć. A przecież doszedł jeszcze Marco Paixao, który dał nowe możliwości w ataku. Podczas przygotowań nabawił się co prawda lekkiego urazu i przechodził rehabilitację, ale już od pierwszej wiosennej kolejki powinien znów być postrachem w naszej ekstraklasie.

O co Lechia powalczy wiosną?

- Nie będę się określał w kwestii celów, bo potem łatwo to będzie mi wyciągnąć. Choć z drugiej strony, zawsze walczyłem o mistrzostwo Polski i udział w europejskich pucharach, tyle że nie zawsze się to udawało. Moje nastawienie nie uległo zmianie, ale teraz nie będę składał daleko idących deklaracji. Na dziś najważniejszy dla nas jest mecz z Podbeskidziem, a jeśli wygramy, to priorytetem będzie zwycięstwo w kolejnym spotkaniu. W sytuacji, w jakiej Lechia jest po jesieni, taka strategia małych kroków jest znacznie lepsze niż planowanie dużych susów.

Organizacyjnie wszystko jest dopięte na ostatni guzik? Jesienią docierały z Gdańska sygnały o opóźnieniach w wypłatach.

- Jakieś poślizgi, ale drobne, rzeczywiście się zdarzały, natomiast na pewno nie pojawił się jakiś większy kłopot z regularnością wypłat. Generalnie nie mamy prawa na nic narzekać, warunki do treningu i rozwoju karier w Lechii są bardzo dobre.

Kogo widzisz na ligowym podium?

- Nie będę oryginalny, głównym faworytem jest Legia Warszawa. Lech także się podniósł w końcówce jesieni i grał już na miarę swojego potencjału. Zdziwiłbym się, gdyby jesienny rozpęd stracił Piast, bo to naprawdę świetnie poukładana drużyna. Do tego powinny doskoczyć ze dwa czarne konie, jak to zwykle bywa w naszej lidze.

A zdziwiłeś się, że Patrik Mraz potrafi nie tylko pić piwo?

- Wcale! Byłem pierwszym, który wstawił się za Słowakiem, żeby Śląsk nie rozwiązywał z nim kontraktu. Od początku widziałem bowiem, że Patrik świetnie potrafi grać w piłkę. Cieszę się, że opinia, którą mu wystawiałem sprawdziła się w stu procentach. Zresztą z reguły nie mylę się w ocenie umiejętności zawodnika, dlatego w Lechii, w której na pewno zostanę po zakończeniu kariery, chciałbym pełnić rolę skauta. Mam co prawda uprawnienia instruktora, ale chyba za mało cierpliwości, żeby zostać trenerem. W każdym razie na dziś absolutnie nie widzę się w tym fachu.

W trzeciej wiosennej kolejce Lechia zmierzy się z Piastem. Zrobicie po meczu małe piwko z Mrazem?

- Co to, to nie! Z Patrykiem nie siadam, jest zbyt dobrym zawodnikiem w te klocki. A tak zupełnie poważnie, to nie będzie czasu, poza tym pora na rozluźnianie się byłaby zupełnie nieodpowiednia. Proszę mi życzyć zdrowia i pozytywnych emocji na tę rundę. Czas na zabawę, i to dobrą, przyjdzie po Euro!

Rozmawiał Adam Godlewski

Czytaj więcej w "PN"

Nawałka znowu obserwuje Wszołka. Skrzydłowy wróci do kadry?

Manchester City chce gwiazdę West Hamu

Piłkarz Chelsea trafi do Chin?  

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×