Łukasz Teodorczyk - historia nienawiści

Ludzie patrzą na niego i uważają go za gbura. Z tym nie mogę się do końca zgodzić. Rozgrzeszeniem dla Łukasza Teodorczyka jest jego przeszłość, warunki w których dorastał, a których nie życzyłbym nikomu.

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Szalona radość Polaków po strzelonej bramce PAP / Barłomiej Zborowski / Szalona radość Polaków po strzelonej bramce
Gdyby skoncentrować się tylko na sporcie, trzeba powiedzieć, że Łukasz Teodorczyk jest objawieniem sezonu. W Anderlechcie strzela na zawołanie. W 20 meczach w różnych rozgrywkach w sumie 15 goli. Wynik znakomity. Dodatkowo w meczu z Rumunią miał spory udział w dwóch bramkach dla naszej reprezentacji. Ale dla kibiców jest kimś więcej - postacią co najmniej kontrowersyjną.

Pierwsze wrażenie jest bardziej niż niekorzystne. W ostatnich tygodniach był domniemanym bohaterem "afery alkoholowej" z udziałem piłkarzy reprezentacji Polski. To właśnie nazwisko jego i Artura Boruca pojawiało się najczęściej w przekazach medialnych. Ale to nie wszystko. Publiczności przedstawił się jako typ agresywny i butny. Podczas niedawnej konferencji prasowej reprezentacji Polski, pytany o swój postęp w lidze belgijskiej odpowiedział: "Następne pytanie proszę". To było moje pytanie.

Gdy niedawno belgijski dziennikarz przyjechał pisać o jego początkach do Żuromina, piłkarz obdzwonił pół miasteczka" i ostrzegł, żeby nikt nie udzielał na jego temat żadnych wypowiedzi. Dodatkowo pogroził Belgom, że każde kłamstwo na jego temat znajdzie swój finał w sądzie.

Łukasz Teodorczyk, jeden z najlepszych polskich napastników, wywiadów udziela niezwykle rzadko i głównie wybranym dziennikarzom. Belgowie mówili o nim, że proszony o wywiad, patrzy na nich wzrokiem zabójcy i odchodzi bez słowa. Można odnieść wrażenie, że nienawidzi mediów. Choć lepiej byłoby powiedzieć, że nienawidzi jednego dziennikarza. Ostatnio przyznał podczas konferencji prasowej w Brukseli, że wszystko z powodu właśnie tego człowieka, który pojechał do Żuromina i napisał kilka słów za dużo. Jestem winien czytelnikom wyjaśnienia, bo mówił właśnie o mnie.

ZOBACZ WIDEO Robert Lewandowski: W Czarnogórze czeka nas młyn

Zaczęło się 23 kwietnia 2011 roku. Młody napastnik wszedł na ostatnie 20 minut w meczu z Arką Gdynia. Zmienił Daniela Gołębiewskiego. W krótkim czasie stworzył sobie kilka świetnych sytuacji pod bramką brazylijskiego bramkarza Marcelo Moretto. Gola nie strzelił, ale dla mnie było to odkrycie. Co to za napastnik. Po meczu złapałem go na schodach, prowadzących do wyjścia ze stadionu warszawskiej Polonii. Wszyscy zagadywali Tomasza Brzyskiego, Adriana Mierzejewskiego czy Łukasza Trałkę, którzy zawsze gwarantowali kilka ciekawych słów. Ale mnie interesował przede wszystkim 20-letni piłkarz, który grał swój trzeci mecz w życiu w Ekstraklasie.

Zamieniliśmy kilka słów i na razie to by było na tyle. Do tematu wróciłem ponad rok później. W Polonii Warszawa, prowadzonej przez Piotra Stokowca, "Teo" stworzył zabójczy trójkąt z Wladimerem Dwaliszwilim i Pawłem Wszołkiem. To była linia ofensywna, która straszyła każdą obronę w lidze. Dlatego zgłosiłem zapotrzebowanie na miejsce w gazecie na wywiad z Teodorczykiem.

Tyle tylko, że ten nie odbierał telefonów i nie odpisywał na sms-y. Więc wsiadłem w samochód i pojechałem do jego rodzinnego Żuromina. Miasta, w którym nikt z was nie chciałby mieszkać. Pośrodku niczego, w oddali od wielkich miast, bez perspektyw, bez przyszłości.

Z mojej strony, bez żadnych złych zamiarów. Po prostu chciałem napisać tekst o tym, skąd wziął się ten zawodnik. Miałem umówione spotkanie z dwiema osobami. Pozostałe złapałem już na miejscu. Był to dość szalony dzień. Dzwoniłem na telefon: "Jest pan w domu? Za 10 minut u pana jestem", albo  domofon: "dzień dobry jestem dziennikarzem, mogę wejść na pół godziny?"

Żeby poznać piłkarza, trzeba też poznać tło społeczne, zobaczyć, kto go wychował, w jakich warunkach dorastał. Spotkać się ze znajomymi, z rodziną. Jedna z osób, z którymi rozmawiałem, rzuciła zupełnie nowe światło na zachowanie piłkarza. Okazało się, że jego ojciec był alkoholikiem i znęcał się nad rodziną. Nie chciałem jednak pisać tego bez potwierdzenia, więc pojechałem do szpitala, w którym pracowała mama piłkarza.

Porozmawialiśmy, wszystko potwierdziła.

Tekst z "Przeglądu Sportowego" zaczynał się tak:
"W gimnazjum numer 1 w Żurominie na tablicach ściennych wiszą zdjęcia Łukasza Teodorczyka. Nauczyciele lubią podawać jego przykład - tego, któremu się udało. Dowód na to, że nikt z góry nie jest skazany na parszywy los, jeśli potrafi wykorzystać talent, który posiada. Teodorczyk dzięki piłce wyrwał się do lepszego świata. Teresa Teodorczyk, matka piłkarza, mówi, że gdyby mu się nie udało, nie wytrzymałaby tego psychicznie.Skromną salową z miejscowego szpitala życie już wcześniej potraktowało brutalnie - mąż, Tadeusz, pił. Przez wódkę stracił pracę sprzątacza na dworcu PKS. Z jednej pensji wyżyć było ciężko. W ciasnym dwupokojowym mieszkaniu w tzw. bloku pielęgniarskim w centrum Żuromina, atmosfera zaczęła gęstnieć. Bezrobotny mąż znęcał się nad dziećmi i żoną, przez co został stałym bywalcem aresztu. W końcu starsi synowie Tomasz i Łukasz (trzeci, Czarek był za młody, miał ledwie 7 lat) powiedzieli: "Wyrzuć go, bo my to zrobimy". Posłuchała, jest osiem lat po rozwodzie. Łukasz od tamtej pory nie widywał już ojca.

Kolejny cios przyszedł, gdy problemy z prawem zaczął mieć starszy z synów - Tomek. Wpadł w złe towarzystwo, zaczęły się kradzieże, narkotyki. Matka wierzy, że to dobry chłopak i wyjdzie na prostą. Łukasz jest jego przeciwieństwem. W Żurominie mówią, że zawsze szedł w drugą stronę, nie chciał przegrać życia."

Żeby było jasne. Mama Łukasza nigdy nie prosiła, żeby nie publikować tej historii. Była smutna. Zapytała tylko ze zrezygnowaniem: "A więc pan już wszystko wie?". I opowiedziała mi więcej, niż chciałem usłyszeć. Może zrobiła to nieświadomie. Była to pewnie jej pierwsza w życiu rozmowa z dziennikarzem. Mając tego świadomość, zostawiłem swój numer telefonu.

Gdy wracałem z Żuromina, zadzwonił telefon.

- Dzień dobry, Łukasz Teodorczyk z tej strony.

- Dzień dobry, słucham.

- Podobno wszędzie pan był i o wszystko wypytał.

- W miarę możliwości.

- Na policji też pan był?

- Nie, a powinienem wrócić?

- Nie...

Dziwna rozmowa. Ale umówiliśmy się jeszcze na spotkanie na stadionie Polonii Warszawa. "Teo" wszedł do baru "Czarna Koszula", na "negocjacje". Rozmawialiśmy chwilę. Powiedziałem: "Może zrobimy wywiad, opowiesz o wszystkim z własnej perspektywy".

Spojrzał na mnie, nie powiem, z tym swoim charakterystycznym poczuciem pogardy dla rozmówcy, i odparł krótko: "Nie jestem zainteresowany".

Nic w stylu : "Proszę nie pisać, to nasze prywatne sprawy, nie chcemy, żeby ktoś grzebał w naszym życiu". Po prostu "Nie jestem zainteresowany".

Tekst miał wymowę bardzo pozytywną. Opowiadał o chłopcu, który wydostaje się z trudnego domu, z warunków ekstremalnie ciężkich i staje się czołową postacią Ekstraklasy.

Pamiętam jak dziś, że musiałem na zebraniu ostro walczyć o miejsce w gazecie.

- Co? Dwie strony? Bez przesady, to nie Lewandowski.

- Ale to będzie świetny piłkarz, zobaczycie. Napiszmy o nim teraz. Poza tym historia jest mocna.

Udało się.

Od tej pory różnie układała się jego kariera. Po świetnym okresie w Lechu, miał przeciętny w Dynamie Kijów. Do tego stopnia, że nie pojechał na EURO 2016, nawet w roli zmiennika. Dopiero w Anderlechcie się przebudził i już dziś kilka niezłych europejskich klubów jest zainteresowanych jego usługami. Mówi się o angielskich WBA i Evertonie oraz niemieckiej Borussii Dortmund.

Teodorczyk nigdy nie przestanie budzić wątpliwości, bo jest zawodnikiem przeciętnym technicznie, piłkarzem o ruchach "kwadratowych", jakby nieporadnych, powolnych. Nie ma tej płynności, która charakteryzuje świetnych graczy. Ale jest skuteczny. Zabójczo. Przekonał też w końcu kibiców kadry, którzy po poprzednim zgrupowaniu (mecze z Danią i Armenią), chcieli wyrzucać go z kadry. Nie, że takich głosów nie brakowało. To była większość.

Co zaś się tyczy zdarzenia z konferencji prasowej, nigdy do Teodorczyka nie miałem pretensji. Znajoma pracująca z dziećmi z trudnych rodzin, wyjaśniła, że to dość typowe zachowanie. To zachowanie to po prostu maskowanie niepewności i może mieć głębsze przyczyny niż po prostu buta czy poczucie wyższości. Nie można oceniać go pochopnie.

Przeczytaj inne teksty autora

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×