Ondrej Duda dla WP SportoweFakty: W Warszawie zacząłem się dusić

Paweł Kapusta
Paweł Kapusta
Ogromna ilość newsów transferowych z Dudą w roli głównej nigdy panu nie przeszkadzała? Śledził pan to dokładnie?

- Skłamałbym, jeśli bym powiedział, że nie śledziłem. Docierały do mnie jakieś sygnały, wiedziałem, że jest zainteresowanie. Tak samo skłamałbym, jeśli bym powiedział, że nie chciałem z Legii odejść do lepszego klubu. Tylko że dla mnie od samego początku jasne było, że odejście musi nastąpić z korzyścią również dla Legii. Plotki transferowe nie miały żadnego wpływu na moją dyspozycję na boisku.

Nawet w momencie, gdy praktycznie przyklepany był pana transfer do Interu, a na finiszu coś poszło nie tak?

- To był ciężki czas, miałem to w głowie. Ale bardziej po fakcie, niż w trakcie negocjacji, a nawet w ich decydujących momentach. Zarzucano mi wtedy, że chodziłem z głową w chmurach, że myślami byłem już we Włoszech, A to kompletna bzdura. Podchodziłem do tego bardzo spokojnie, bo wiedziałem, że wszystko może się jeszcze wywrócić do góry nogami. Dopiero po tym, jak ostatecznie transakcja nie doszła do skutku, naszły mnie przemyślenia w stylu: mogłeś grać w Interze, a zostałeś w Warszawie.

Przełożyło się to na pana słabszą formę na początku sezonu 2015-16?

- Być może się przełożyło, bo fakt, że na ostatniej prostej wywala się twój transfer - i to do tak mocnego klubu - na pewno nie poprawia nastroju. Siedziało mi to w głowie.

Przemysław Zych pisał wtedy, że "Duda jest w żałobie po Interze", że w meczu z Zagłębiem Lubin został wygwizdany przez kibiców Legii, między innymi po próbie dośrodkowania, które swój finał znalazło na aucie.

- Dokładnie pamiętam ten mecz i moment. Gdy wystrzeliłem piłkę w kosmos, od razu w myślach powiedziałem do siebie, że odpuszczam, że muszę złapać oddech i się wyleczyć. W tamtym czasie nie byłem w pełni zdrowy, grałem z bólem. Od razu po meczu poszedłem do trenera Berga, powiedziałem, że muszę się wyleczyć, odpocząć. Na drugi dzień poleciałem do Rzymu do kliniki, badanie wykazało, że mam naderwany mięsień. Przez jakiś czas później nie grałem.

Kto wtedy postawił pana mentalnie do pionu?

- Ojciec. Ale nie krzykiem i groźbami, tylko spokojną rozmową. Powiedział mi, że czasem słabsze okresy w karierze się zdarzają, że muszę po prostu przetrwać nie najlepszy czas, ale jednocześnie nie mogę odpuszczać treningów, muszę ciężko pracować. To niby banalne, ale skuteczne. Ważną rolę odegrał też trener Stanisław Czerczesow, który przejął drużynę i tchnął w nas nowe siły, dzięki czemu zaliczyliśmy dobry sezon. To za trenera Czerczesowa poprawiłem statystyki, zaliczyłem dużo asyst, dobrze mi się grało, a przecież nie występowałem na swojej pozycji.

W tym samym czasie, gdy w Warszawie próbował się pan odbudować, jeździł pan na kadrę i robił furorę, był jednym z kluczowych zawodników reprezentacji. Jak to możliwe? W stolicy były wobec pana zbyt duże oczekiwania, a na Słowacji był pan po prostu jednym z wielu, zawsze w cieniu Marka Hamsika?

- Nie zaprzeczam, to może być jeden z powodów. Ale innym jest to, że w reprezentacji grają inni zawodnicy, niż w klubie.

Lepsi?

- Nie chcę mówić czy lepsi, czy gorsi - po prostu inni. W momencie, gdy mi nie szło w Legii albo nie zaliczałem w Warszawie jakiś super meczów, dobrze robiły mi wyjazdy na kadrę, gdzie mogłem zagrać z innymi partnerami, wykonywać inne zalecenia trenera. To mi pomagało łapać luz.

Letni transfer był możliwością czy koniecznością?

- Koniecznością. W jakimś sensie w Warszawie zacząłem się już dusić. Czułem to ja, czuł to mój ojciec, który jest zawsze blisko i pomaga mi w prowadzeniu kariery. Czuły to też osoby, którym ufam. Potrzebowałem zmiany otoczenia, zrobienia kroku do przodu. Takie myśli towarzyszyły mi przez cały ostatni sezon w Legii, nawet mimo drużynowych sukcesów i mojej lepszej gry. Wiedziałem, że po tym, jak nie wypalił Inter i przeżyłem słabszy okres w klubie, nie będzie wiele zespołów, które będą chciały koniecznie mnie kupić. Trzeba było się sprężyć, wziąć w garść.

Utrzymuje pan jeszcze kontakt z dawnymi kolegami z Legii?

- Tak, z niektórymi trochę bardziej intensywny, jak na przykład z Bartkiem Bereszyńskim, a z innymi mniej - choćby Miro Radoviciem. Czasem napiszemy do siebie smsa, spytamy, co tam słychać, ale to w zasadzie tyle. Jestem też w kontakcie z chłopakami, których od jakiegoś czasu w Legii już nie ma, na przykład Michałem Żyrą czy Ivicą Vrdoljakiem.

- Z Legią wiąże się wiele super wspomnień, jak choćby wszystkie fety mistrzowskie, moja bramka zdobytą w meczu z Metalistem Charków na wyjeździe w Lidze Europy. Duże, pozytywne emocje wyzwoliły też dwa finały Pucharu Polski na Stadionie Narodowym. Niecodziennie ma się szansę grać na tym obiekcie, na dodatek przy tylu kibicach.

Czuje się pan jeszcze częścią legijnej rodziny?

- Jeśli mam być szczery, to nie wiem. Na pewno nie w takim zakresie, jak jeszcze niedawno, bo przecież nie gram już w Legii. Ale czuję się związany emocjonalnie, bo zawsze sprawdzam wyniki, jak mogę, to oglądam mecze, zależy mi na jej zwycięstwach. Mam takie odczucie, że to był mój dom przez dość długi czas i gdybym miał tam wrócić, to zostałbym w nim dobrze przyjęty.

Dziwnie się to wszystko potoczyło. Pan od kilku miesięcy leczy kontuzję, w nowym klubie nie zagrał ani jednego meczu, a kumple z Legii kopią z Realem Madryt i Borussią Dortmund.

- Ale ja się z ich awansu bardzo cieszę! Swoją drogą też się do tego przyczyniłem, bo przez czas, w którym byłem w Warszawie, pomagałem Legii zbierać punkty do rankingu. Może rzeczywiście słabo to ostatnio u mnie wygląda, bo cały czas jestem poza grą, ale nie żałuję swojego ruchu. Podpisałem długi kontrakt - będzie ważny jeszcze przez pięć lat - dlatego nawet mimo trudnego początku na pewno dostanę swoją szansę.

Co panu w ogóle dolega? W Polsce wszyscy myślą, że ma pan kontuzję kolana.

- No i błąd, bo z kolanem u mnie wszystko w porządku. Boli mnie kość pod kolanem. Nie jest to poważny uraz, gdyby lekarze zdecydowali się na operację, to po dwóch tygodniach byłbym do gry. Ale sztab i konsultanci uznali, że lepiej leczyć to zachowawczo. Między innymi zalecił takie rozwiązanie doktor Mueller-Wohlfahrt z Monachium, u którego byłem przez kilka dni. Dostałem sporo zastrzyków, chodziłem na specjalne naświetlania. Czekamy w klubie na efekty.

- Jeśli okaże się, że to nic nie dało, będę musiał poddać się zabiegowi, ale obojętnie co się wydarzy, tak czy siak będę do dyspozycji trenera od stycznia, czyli od początku okresu przygotowawczego przed rundą wiosenną. Teraz, nawet jakbym szybciej doszedł do siebie, trenerzy i tak będą chcieli dać mi czas na spokojne odbudowanie się. Jesień jest pozamiatana, czekam na wiosnę.

Problemy są wynikiem ostrego wejścia na treningu?

- Nie, uraz ciągnie się za mną od roku, jeszcze od czasu gry w Legii. To bardziej skomplikowane, nałożyły się wcześniejsze urazy kostki, później mięśnia. Prawa noga była przeciążona, stąd ból.

Docierają do pana sygnały, że ludzie w klubie nie są zadowoleni z faktu, że wyłożono na pana sporo pieniędzy, a pan od razu po transferze się rozsypał?

- Czuję, że niektórym może się to nie podobać. Ale z drugiej strony to nie jest tak, że ja tego urazu doznałem w Berlinie. Miałem z tym problemy wcześniej, więc od razu powiedziałem odpowiednim ludziom w Herthcie, że boli mnie pod kolanem. Po jednym ze sparingów powiedziałem, że czuję dyskomfort. Przeszedłem badania, prześwietlenie nic nie wykazało. Uznano, że po trudnym poprzednim sezonie - liga, puchar, a na dodatek pojechałem na Euro - był to problem natury przeciążeniowej. Dostałem sześć tygodni wolnego. Później wróciłem, trzy tygodnie ćwiczyłem z trenerem przygotowania motorycznego, dużo biegałem - wszystko wydawało się OK. Gdy wróciłem do normalnych treningów - od razu problem nawrócił. Nie chciałem tego zatajać, grać z bólem. Stąd późniejsze konsultacje.

Więcej czasu spędził pan u lekarzy i fizjoterapeutów niż z pierwszym zespołem.

- Czuję się częścią zespołu, bo codziennie widzimy się w szatni. To nie jest tak, że funkcjonuję w totalnym oderwaniu od reszty ekipy. Przychodzę na te same zbiórki, przebieram się w tej samej szatni, chodzimy wspólnie na śniadania i obiady.

Wskoczyć do składu może być na wiosnę bardzo trudno. Hertha jest rewelacją ligi, wykręca świetne wyniki.

- Może gra nie jest porywająca, ale wyniki rzeczywiście są świetne. Zespół jest dobrze poukładany, zdyscyplinowany, a na dodatek na każdej pozycji jest tu wielu wartościowych piłkarzy. Dla mnie to dobrze, że drużyna wygrywa, sztab nie jest pod presją i nie ciśnie mnie, żebym wrócił jak najszybciej. Jestem realistą, wiem, że będzie trudno, ale z drugiej strony klub sporo za mnie zapłacił, więc na pewno swoją szansę dostanę.

W Berlinie rozmawiał Paweł Kapusta

Jak oceniasz dwa i pół sezonu w wykonaniu Ondreja Dudy w Legii Warszawa?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×