Do dzisiaj nie wiemy, ilu kibiców zmarło 35 lat temu na Łużnikach. Akta zostały utajnione

To prawdopodobnie była największa tragedia w historii sportu. Komunistyczne władze ZSRR mogły zaniżyć liczbę ofiar nawet pięciokrotnie. Zmarłych podobno chowano w zbiorowych mogiłach. Bezimiennie.

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski
WP SportoweFakty

Poniedziałkowe deja vu to cykl portalu WP SportoweFakty. Co poniedziałek znajdziecie w tym miejscu artykuły wspominające najważniejsze wydarzenia z historii sportu. Wydarzenia, które do dzisiaj - mimo upływu lat - nadal owiane są pewną tajemnicą. Dlatego niezmiennie wywołują emocje.

Artykuły są wzbogacone scenkami (wyraźnie oddzielonymi od reszty tekstu, napisanymi tłustym drukiem), które stanowią autorską wizję na tematu tego, co działo się wokół tych wydarzeń.

***

- A może tak zadzwonić jednak do Towarzysza Breżniewa i poinformować go o tych 350 zmarłych kibicach? - szef KGB Witalij Fiedorczuk przerwał chwilę milczenia, która panowała w gabinecie Jurija Andropowa. Andropow, który miał wkrótce objąć stanowisko Sekretarza Generalnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, leniwie podniósł oczy znad kilkunastostronicowego raportu dotyczącego tragedii na Łużnikach. - Zostaw Breżniewa w spokoju, niech sobie umiera na tej swojej daczy - mówił powoli, wyraźnie, dość głośno. - Jurij, co mam więc robić? Przecież to największa katastrofa w historii sportu. To zaraz wyjdzie na cały świat, ciała widzieli dziennikarze, sportowcy, inni kibice. - Kur** mać! - Andropowowi wyraźnie puściły nerwy. - Mam cię uczyć, jak się zamiata takie sprawy pod dywan? Kto tu jest szefem KGB? Masz na to dobę. Albo sprawa zostanie przykryta, albo zgłoś się jutro po bilet na Syberię. - Sssssybeeeeerięęęęę? - Fiedorczuk błagalnym wzrokiem patrzył na swojego kolegę z partii. - Skończyłem z tobą. Wyjdź! ***

"Na schodach było ślisko"

- Październik 1982 roku w Moskwie był wyjątkowo zimowy. Temperatura nocą osiągała minus trzydzieści stopni, ulice pokryte były grubą warstwą śniegu - wspomina Andriej Czesnokow, który w latach 1985-99 był zawodowym tenisistą.

16-letni Czesnokow, który dopiero stał u progu tenisowej kariery, był piłkarskim kibicem. Dlatego ucieszył się na wiadomość, że uda się jednak rozegrać 20 października pierwsze spotkanie 1/16 finału Pucharu UEFA, pomiędzy Spartakiem Moskwa a holenderskim HFC Haarlem. - Do końca nie wiedzieliśmy, czy uda się przygotować na czas moskiewskie Łużniki - tłumaczy.

W pewnym sensie się udało. Na obiekt, który mógł pomieścić około 100 tysięcy kibiców, wpuszczono jedynie 10-15 tysięcy (dane z różnych źródeł) ludzi. W tym grupę około 100 Holendrów. - Decyzją Komendanta Moskiewskiej Milicji zdecydowano o zgromadzeniu kibiców w kilku sąsiadujących ze sobą sektorach - można przeczytać w jawnej części raportu, którą można dzisiaj znaleźć w sowieckich archiwach.

W raporcie nie ma już słowa o tym, że dla wygody zdecydowano się na otwarcie zaledwie jednej bramy stadionu. Chodziło o to, że pozostałe wejścia i sektory były zaśnieżone. Spartak nie zamierzał ich sprzątać na mecz, który i tak nie wywołał wielkiego zainteresowania. - Szkoda czasu, szkoda ludzi, szkoda środków - mieli mówić działacza moskiewskiego klubu.

- Wchodząc na trybuny o mały włos, a złamałbym nogę - mówi po latach Czesnokow. - Tak było ślisko na schodach. Emocje sportowe szybko jednak załagodziły wszelkie niedogodności. Najważniejszy dla mnie, jako młodego chłopaka, był mecz.

"Widziałem setki karetek jadących na sygnale"

Te śliskie schody okazały się później gwoździem do trumny ponad 350 (?) kibiców. Ale po kolei. Spartak prowadził przez praktycznie całe spotkanie 1:0. W 17. minucie bramkę zdobył Edgar Jakowlewicz Gess. Minimalne prowadzenie było przyjmowane przez rosyjskich kibiców dość chłodno. Nie byli zadowoleni. Dlatego część zaczęła opuszczać stadion jeszcze przed ostatnim gwizdkiem sędziego. W doliczonym czasie gry wynik na 2:0 podwyższył Sergiej Szwecow. Na schodach, w tunelu i przy bramie zrobiło się ogromne zamieszanie...

***

To była grobowa atmosfera. Mimo zwycięstwa, piłkarze Spartaka Moskwa siedzieli ze zwieszonymi głowami. Milczeli.

- Są ofiary, ludzie wzajemnie się tratowali - trener Konstantin Bieskow wszedł do szatni. - Rozmawiałem z szefem milicji, część kibiców szła już do domów, kiedy strzeliliśmy drugiego gola. Chcieli sprawdzić, co się dzieje, więc zaczęli wracać. Wtedy zaczęła się kotłowanina w wąskim przejściu. A potem... Szkoda gadać.

- Po co ja strzelałem tę bramkę, po co? To ja ich zabiłem - Siergiej Szwecow coraz mocniej uderzał głową w obdrapaną, metalową szafkę.

Bieskow przytulił swojego piłkarza. Obaj płakali.

***
Oliwy do ognia dolała reakcja milicji. Funkcjonariusze zamiast ruszyć na pomoc ludziom, którzy spadali ze śliskich schodów, tratowali innych, próbowali się wydostać ze sterty ciał, zaczęli bić i kopać uciekających od śmierci kibiców.

NA DRUGIEJ STRONIE PRZECZYTASZ M.IN.: JAKI WYROK WYDAŁ MOSKIEWSKI SĄD W TEJ SPRAWIE, CO ZDRADZIŁ PO LATACH BYŁY MAJOR KGB I CO SIĘ STAŁO W 25. ROCZNICĘ TRAGICZNYCH WYDARZEŃ.

Czy władze ZSRR mogły zatuszować prawdę o liczbie ofiar?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki