Lukas Podolski - zignorowany przez Polskę, pokochany przez Niemcy
Marzył o grze dla Polski, ale nigdy nie dostał odpowiedzi na swoje listy. Dlatego zagrał dla Niemców, zdobył mistrzostwo świata i stał się jednym z symboli odnowienia futbolu w kraju naszych zachodnich sąsiadów.
- Pamiętam dobrze tamten wieczór, gdy strzelił nam dwa gole. Zadzwonił mi telefon. To był Podolski. Chciał pogadać, mocno to wszystko przeżywał. Naprawdę nie cieszył się z tych goli. On zawsze mówił, że ma duże serce, w którym jest miejsce i dla Polski, i dla Niemiec. I to było szczere. Tamtego wieczoru jego kuzyn miał urodziny. Płakał, bo Polska przegrała. Podolski, ubrany w koszulkę Lewandowskiego (ale Mariusza), pocieszał go na trybunach - opowiada Piotr Koźmiński, dziennikarz "Super Expressu", który zna piłkarza od kiedy ten skończył 17 lat.
Lukas Podolski przyszedł na świat w tym samym szpitalu, w którym kilka dekad wcześniej urodził się Włodzimierz Lubański. Do niedawna najlepszych środkowy napastnik w historii polskiej piłki.
Wówczas jeszcze nazywał się Łukasz. Imię zmieniono mu w 1987 roku, gdy wraz z rodzicami i starszą o 5 lat siostrą Justyną zawitali do niemieckiego Bergheim pod Kolonią. Trafili tam prosto z obozu przejściowego we Fredland. Załatwienie formalności nie trwało długo, bo ojciec piłkarza miał na miejscu rodzinę.
ZOBACZ WIDEO Byliśmy z kamerą na treningu reprezentacji PolskiCztery lata późnej Waldemar Podolski zapisał syna na treningi do miejscowego FC 07. Zresztą było to w jakiś sposób oczywiste. Choć "sportowe geny" nie dają żadnej gwarancji odniesienia sukcesu, to jednak samo pochodzenie z rodziny, w której króluje sport, musi stwarzać pewną przewagę. Ojciec piłkarza grał w Szombierkach Bytom, Górniku Knurów i ROW-ie Rybnik, mama Krystyna była piłkarką ręczną. Wkrótce trenerzy odkryli, że ten chłopak ma to coś. Trudno było uwierzyć, ile siły jest w stanie wytworzyć lewa noga tego młodzieńca.
W swojej autobiografii "Nie poddawaj się" piłkarz wspominał: "Bardzo wcześnie okazało się, że z moją lewą nogą nie ma żartów. Miałem może osiem lat, gdy w Bergheim odbywał się wielki festyn piłkarski. Przyjechała zawodowa drużyna i pojawiła się na naszym boisku, by rozegrać mecz z mieszkańcami miasteczka. My, chłopaki z osiedla, nie mogliśmy się już tego doczekać. Piłka była całym naszym życiem, graliśmy każdego dnia aż do zmroku, staraliśmy się być coraz lepsi, by choć trochę zbliżyć się do wymarzonego celu: zostania zawodowymi piłkarzami. Wszyscy moi kumple byli starsi i w odróżnieniu ode mnie zwykle ciemnoskórzy, o czarnych jak smoła włosach i oczach. Na osiedlu, tuż obok boiska, mieszkali niemal wyłącznie ludzie z innych krajów, wśród nich i ja. Byłem od nich o dwie głowy niższym i raczej szczupłym blondaskiem, ale umiałem grać, dlatego mnie przyjęli. Inny powód był taki, że jako jedyny zawsze miałem piłkę. Nasze osiedle nie było zbyt zamożne, a pieniądze wydawano na potrzebniejsze rzeczy: jedzenie, czynsz, samochód. Dla mnie zawsze najważniejszy był dobry futbol.
Biegaliśmy więc po festynie, krążąc od budy do budy. W końcu odkryliśmy maszynę do strzelania bramek, w której można było zmierzyć siłę strzału. Nareszcie mogłem się zorientować, jak silna jest moja lewa noga, w końcu to przez nią już trzem bramkarzom złamałem rękę.
Razem z kolegami ustawiliśmy się w kolejce. Niestety, nikt z nas nie miał pieniędzy na żeton potrzebny, by w ogóle strzelić. Mężczyzna, który pilnował automatu, odprawił mnie z kwitkiem: - Nie da rady. A zresztą jesteś za mały, nic z tego nie będzie! A że upór już wtedy był jedną z moich głównych cech, nie dałem za wygraną i znów stanąłem na końcu ogonka, potem jeszcze raz, aż facet się poddał. Ustawiłem sobie piłkę, wziąłem rozbieg i strzeliłem. Na wyświetlaczu pojawił się wynik, jakiego tu jeszcze nie widziano. Nikt nie mógł w to uwierzyć i przypuszczano, że po prostu automat się zepsuł. Wszystko sprawdzono, wyzerowano wynik, a mnie pozwolono strzelić jeszcze raz. Tym razem wynik był jeszcze wyższy, a ja przyrzekłem sobie dalej pracować nad siłą strzału. A potem poszliśmy grać w piłkę".
Trenerzy miejscowego klubiku nie mieli wątpliwości, że z chłopca coś może być. Z czasem "Poldi" grywał więc ze starszymi piłkarzami, a gdy miał 10 lat, jego dom odwiedzili skauci pobliskiego 1.FC Koeln.
Tu szybko się rozwinął, jako 17-latek pojechał na mistrzostwa Europy w swojej kategorii wiekowej do Danii. W decydującym o wyjściu z grupy spotkaniu strzelił bramkę Polakom i dał swojej drużynie wygraną 1:0. Z polskiej drużyny jako jedyny dużą międzynarodową karierę z tamtego zespołu zrobił imiennik piłkarza, Łukasz Fabiański.
Ponad rok później, 18 października 2003 roku, Podolski po raz pierwszy publicznie przyznał, że chciałby grać w biało-czerwonych barwach.
Zawodnik mówi, że wysłał kilka listów do naszej federacji, ale nie otrzymał nawet odpowiedzi. Pytany o to trener kadry narodowej Paweł Janas powiedział, że nie ma sensu zajmować się zawodnikiem, który zagrał jeden czy dwa mecze w Bundeslidze, a nawet nie gra w podstawowym składzie swojej drużyny.
Nieco ponad 13 lat później, w środę 22 marca 2017 roku, Lukas Podolski strzelił przeciwko Anglii 49. gola, zresztą cudownego - w samo okienko z 30 metrów, w swoim 130. występie dla reprezentacji Niemiec. Zakończył reprezentacyjną karierę, mając w dorobku tytuł mistrza świata, dwa brązowe medale mundiali, 2. i 3. miejsce z drużyną narodową na mistrzostwach Europy.
NA KOLEJNEJ STRONIE PRZECZYTASZ O TYM, JAK PODOLSKI POMAGAŁ M.IN. RODZINOM ZMARŁYCH GÓRNIKÓW, ORAZ JAKĄ ZROBIŁ FURORĘ, GDY SKOMENTOWAŁ OBRZYDLIWE ZACHOWANIE JOACHIMA LOEWA. TYLKO ON MÓGŁ TAK POWIEDZIEĆ.