Tomasz Listkiewicz: Nie ma na świecie klubu i stadionu, który powodowałby w nas dodatkowy dreszcz

Paweł Kapusta
Paweł Kapusta

Co jest najtrudniejsze w pana pracy?

Bardzo nie lubię świadomości, że moje błędy idą na konto innych członków mojego zespołu. Popełniam błąd, a rzutuje to na Szymona, Pawła czy Tomka. Wolałbym, żeby moje błędy szły tylko na moje konto.

Marciniak miał kiedykolwiek pretensje o popełniony przez pana błąd?

Bezpośrednio nigdy, ale czasem da się wyczuć, że główny nie jest zadowolony, jeśli jemu mecz poszedł bardzo dobrze, ale asystent popełnił błąd wpływający na wynik. Wiadomo, w takim przypadku błąd pójdzie też na konto arbitra głównego. Każdy z nas jest oceniany przez obserwatora osobno, wiadomo jednak, że i PZPN, i UEFA patrzy na sędziów jako zespół. Jeśli błędy będzie popełniał asystent, zostanie wymieniony, inaczej zespół nie pójdzie dalej. Kiedyś naszą pracę przyjeżdżał obserwować Marc Batta. Podczas pierwszego meczu w całości skupił się tylko na Szymonie, jego zarządzaniu, decyzjach, poruszaniu się. Gdy przyjechał drugi raz, obserwował naszą współpracę, działanie zespołu.

Od momentu, w którym regularnie zaczęliście sędziować najlepszym w Europie, w Polsce wymaga się od was więcej?

Dotyczy to bardziej mediów niż piłkarzy. Zawodnicy nam ufają, ufają Szymonowi. Wiedzą, że błędne decyzje zdarzają mu się rzadko, a jeśli już do nich dochodzi, przyjmują je spokojniej. Inaczej jest z dziennikarzami. Od Szymona wymaga się bezbłędnych występów zawsze i wszędzie, a w tym zawodzie jest to po prostu niemożliwe. Tym bardziej, że nagromadzenie meczów jest gigantyczne. Błędy się zdarzały i będą się zdarzać. Popełniają je sędziowie, tak samo jak popełniają je dziennikarze.

Denerwuje pana, że o sędziowaniu mówią ostatnio wszyscy, nawet ci, którzy nie znają podstawowych przepisów?

Nie, przeszło mi to. Irytowało mnie to tylko w czasach, gdy byłem początkującym arbitrem. Byłem załamany, gdy w telewizji byli bądź obecni piłkarze obnażali swoją nieznajomość przepisów. Teraz nie zwracam na to uwagi. Piłka nożna nie jest jednoznaczna, czarno-biała, decyzje budziły i będą budzić kontrowersje. Dla mnie to, że po trudnym dla sędziego meczu kibice krytykują i przedstawiają swój punkt widzenia jest tak samo oczywiste, jak deszcz jesienią. To showbiznes, tak się to kręci.

Dziwi pana skala publikacji i krytyki dotyczącej sędziów? A może sędziowie po prostu popełniają ostatnio więcej błędów, niż kiedyś?

Nie wydaje mi się, żeby publikacji na ten temat było więcej niż kiedyś. Ale na pewno przekaz telewizyjny jest coraz bardziej precyzyjny, często są pokazywane sytuacje o których siedzący na trybunach nie mają pojęcia. Ponadto w dzisiejszej piłce nożnej jest bardzo mało sytuacji jednoznacznych: ewidentnych karnych, oczywistych zagrań ręką, uderzeń łokciem. Zdecydowana większość sytuacji jest w tej "szarej strefie". Jedni powiedzą, że był karny, inni że nie było. I oczywiste jest, że pogląd tych nie zgadzających się z decyzją sędziego może przeradzać się w krytykę. Być może publikacji jest więcej również dlatego, że wiele mówi się ostatnio o systemie powtórek wideo. Przytacza się więc konkretne sytuacje i analizuje, czy mając do dyspozycji VAR sędzia zachowałby się tak samo.

Jest pan za wprowadzeniem systemu powtórek?

Idealnie opisał to kiedyś Howard Webb, który z zawodu był policjantem i właśnie do policjanta porównał sędziego piłkarskiego. Mówił, że jest od przestrzegania przepisów i korzysta z narzędzi, które daje mu prawo. Jeżeli mam kajdanki i gaz, to używam kajdanek i gazu. Jeśli mam jeszcze pistolet, to używam pistoletu. Tak samo jest w piłce nożnej. Sędziowie korzystają z tego, z czego mogą korzystać. Dożyliśmy czasów, w których kilka sekund po kontrowersyjnej akcji wszyscy na stadionie dzięki internetowi widzieli powtórkę. Wszyscy oprócz sędziego, bo on musi na to czekać do końca meczu. Zresztą, starają się to wykorzystywać zawodnicy, którzy w przerwie podchodzą do nas i mówią, że widzieli już powtórki i że popełniliśmy błąd. Oczywiście często kłamią, starają się w ten sposób wywrzeć presję. Według mnie od powtórek wideo nie ma odwrotu. Jest wielka szansa, że już na mundialu w Rosji będziemy korzystać z powtórek.

To powinno panu mocno ułatwić pracę.

Z jednej strony tak, bo VAR zdejmie z sędziów presję polegającą na ewentualności ewidentnego wypaczenia wyniku. Jeśli padnie gol, który nie powinien zostać uznany, to uznany nie będzie. Natomiast moim zdaniem oczekiwania co do prawidłowości decyzji asystentów będą jeszcze większe. Nikt nie będzie chciał asystenta, który będzie wszystko puszczał, bo i tak później akcja zostanie sprawdzona przy pomocy wideo. Przecież wiodąca idea wprowadzania powtórek sformułowana przez IFAB to "maksimum korzyści przy minimum ingerencji". Chodzi o to, aby wprowadzenie VAR nie wpływało na widowiskowość meczu poprzez nadmierną liczbę przerw spowodowanych koniecznością weryfikowania prawidłowości decyzji sędziów. Na VAR czekam więc spokojnie, a nawet z nadzieją.

Dlaczego na zostanie sędzią zdecydował się pan tak późno?

Miałem 23 lata, jak na obecne trendy, to rzeczywiście późno. Wcześniej się tym nie interesowałem. W pewnym momencie stwierdziłem, że tak zwane życie studenckie zaczęło negatywnie wpływać na mój organizm. Powołania nie poczułem od razu, już na samym początku przygody zrobiłem sobie kilkumiesięczną przerwę, bo nie czułem się gotowy na testy kondycyjne. Prawdziwego bakcyla złapałem dopiero w momencie, gdy zaczęto mnie zabierać jako sędziego asystenta na odrobinę wyższe klasy rozgrywkowe. Później już poszło, awanse robiłem co rok, co zresztą spotykało się w środowisku z różnymi komentarzami.

Pana ojciec, Michał Listkiewicz, był w tym czasie prezesem PZPN i miał po pana wysłać windę na samo dno sędziowskiej organizacji.

Już kilka razy przyznawałem, że nazwisko mi bardzo pomogło. Zapewne nie zacząłbym jeździć na mecze ekstraklasy z Marcinem Borskim, gdyby nie nazwisko. Jest bardzo wielu zdolnych chłopaków w okręgu, łatwo zginąć w tłumie, nie zostać nigdy sprawdzonym. Ja miałem dość charakterystyczne nazwisko, więc mnie przegapić było trudno. Szansę dostałem dlatego, że nazywam się Listkiewicz. Z innym nazwiskiem zapewne na szansę musiałbym czekać dwa lata dłużej. Ciągnięcia za uszy, bezpośrednich sugestii z góry jednak chyba nie było, taką mam przynajmniej nadzieję.

Zaczynał pan jako sędzia główny.

Tak, bardzo to lubiłem, ale nie byłem w tej roli jakimś wielkim talentem, udało mi się dojść do IV ligi. Później postawiłem na specjalizację, na bycie asystentem, w tej roli widziałem u siebie dużo większy potencjał. Zresztą, pytał mnie pan o stres. Ostatnio bardziej niż przed występem w Lidze Mistrzów stresowałem się chyba, gdy pojechałem na mecz ligi okręgowej w roli sędziego głównego.

Dlaczego?

Patrząc z boku na młodych sędziów jestem w stanie wiele rzeczy im podpowiedzieć, nauczyć ich zachowań na murawie, ustawiania się, zarządzania, ale gdy samemu trzeba wdrożyć to w życie, nie jest już tak różowo. Sędziowanie na środku to coś zupełnie innego, niż bycie asystentem. Będąc sędzią głównym trzeba, a w niższych ligach to już w ogóle podstawa, zarządzać meczem, zawodnikami, być przywódcą, mediatorem, złym i dobrym policjantem jednocześnie. Ja w takiej roli nie czuję się najlepiej, mam trochę inny charakter. Od czasu do czasu staram się jednak posędziować jakiś mecz jako arbiter główny, bo to daje mi pogląd na pewne sytuacje boiskowe i pomaga mi później na linii i we współpracy z sędziami.

W przeszłości zdarzyło się ponoć, że w niższej klasie ganiali pana po boisku wściekli kibice.

Stadion, na którym odbywał się wtedy mecz, leży w bezpośrednim sąsiedztwie stacji benzynowej, więc kibice przez cały mecz mieli możliwość "dotankowywania". Prowadziłem mecz w IV lidze, w 90 minucie podjąłem kontrowersyjną decyzję, która im się nie spodobała. Pod koniec spotkania uznali, że śmiesznie będzie poganiać sędziego po murawie. Musiałem uciekać. Na szczęście nic mi się nie stało, a później podczas analizy zapisu wideo okazało się, że moja decyzja była słuszna.

Zanim został pan sędzią zawodowym, pracował pan w redakcji Canal Plus. Czym się tam pan zajmował?

Współpracowałem ze stacją dobrych kilka lat, na początku byłem człowiekiem od wszystkiego. Wydrukuj tabelę, przynieś to, odnieś tamto. W miarę upływu lat zacząłem montować materiały, kończyłem jako wydawca takich programów, jak Liga + czy Sport +. Później przeszedłem do innej firmy, to była praca biurowa. Dopiero 4 lala temu udało mi się przejść na sędziowskie zawodowstwo. Wcześniej, a byłem już sędzią międzynarodowym, trzeba było kombinować z braniem urlopów, dni wolnych. Pracodawca nie był zapewne zadowolony, gdy wychodziłem na przerwę obiadową i już nie wracałem, bo jechałem na mecz.

Żałujecie, że w tym sezonie nie dostaniecie jednego z europejskich finałów?

Wiem, że kandydatura naszego zespołu pojawiała się w medialnych spekulacjach, ale UEFA nie ma w zwyczaju wyznaczanie na mecze finałowe sędziów, którzy dopiero od dwóch lat są w grupie Elite. Mniej więcej, patrząc na to, co działo się w ostatnim czasie, który sędzia sędziował jakie mecze oraz kto został powołany na mistrzostwa świata do lat 20 w Korei, można wywnioskować, kto będzie prowadził finały. My robimy swoje, a w przyszłości być może zostanie to wynagrodzone.

Liczycie na półfinał Ligi Europy bądź Ligi Mistrzów?

Na nic nie liczymy, na nic się nie nastawiamy. Szczerze mówiąc nie znam nawet terminów, nie wiem, kiedy dokładnie odbędą się mecze półfinałowe.

Na początku maja, zanim Marciniak wyleci do Korei Południowej na mistrzostwa świata U-20.

Więc terminy się nie pokrywają. Kto wie, jeśli dostaniemy taki mecz, na pewno się nie nikogo nie obrazimy.

Czytaj inne teksty autora

Czy Szymon Marciniak ze swoim zespołem poprowadzi w przyszłości finał Ligi Mistrzów?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×