Legenda polskich sędziów. Alojzy Jarguz. Załatwię cię, laleczko

Piłka Nożna
Piłka Nożna
 Nie jest żadną tajemnicą, iż w czasach, kiedy Jarguz biegał z gwizdkiem, w polskiej piłce szerzyła się korupcja. Scenariusz filmu "Piłkarski poker" inspirowany jest przecież prawdziwymi wydarzeniami, niektórzy nawet w postaci Laguny dopatrują się Jarguza. On sam się od tego odżegnuje, twierdzi, że na propozycje korupcyjne reagował jak pies, a wszyscy ci, którzy zarzucali mu nieetyczne postępowanie, przegrali z nim sprawy przed sądem.

- Byłem twardziocha - twierdzi stanowczo. - Kierowałem ośrodkiem wypoczynkowym, dyrekcja szła mi na rękę, bo była dumna, że mają takiego sędziego! Miałem nawet osobowy samochód, dużego fiata, na tak zwanej jeździe technicznej, czyli na dzisiejsze byłoby to auto służbowe. Po co by mi było brudzenie sobie rąk? Co do filmu natomiast, prawdziwa jest historia z dziewczynami, które sędzia miał obiecane za liczbę bramek, choć nie działa się w Polsce i kobiet było więcej. Jeden z arbitrów pojechał na mecz reprezentacji młodzieżowych do Związku Radzieckiego. Gospodarze powiedzieli wprost, ile będzie goli dla nas, tyle dziewczyn pan od nas dostanie. Skończyło się wynikiem 7:0.

Podejścia pod Jarguza były. Wybrał się na trzymiesięczny kontrakt do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Kupił sobie simcę, francuskie auto, których w Polsce wtedy było niewiele. Cały zespół sędziowski jechał na Śląsk, za kółkiem liniowy, Jarguz obok. Sewastianow zwrócił uwagę: - Prezesie, za nami pędzi jakaś wołga i mruga światłami.  - To zjedź na bok, pewnie milicja albo tajniacy.
- Bo kto wtedy mógł jeździć wołgą? - pyta retorycznie. - Rzecz działa się na wysokości Będzina. Z wołgi wysiadło całe kierownictwo Widzewa z Ludwikiem Sobolewskim na czele. Wzięli mnie na bok: - My ten mecz z Ruchem musimy wygrać. - A kto wam, k..., przeszkadza? Wy się Ruchu boicie? Zawołałem Leszka, kazałem mu otworzyć bagażnik, a ja zawsze z bufetem jeździłem. - Daj im węgorza, niech mają na zagrychę, odjeżdżamy!

W Katowicach mieszkaliśmy w innych hotelach, ale do drugiej w nocy nie dawali mi żyć. W końcu zadzwoniłem na recepcję, żeby nie łączono żadnych telefonów. Na stadionie zawołałem do siebie Sobolewskiego i prezesa Ruchu. Powiedziałem krótko: panowie, wychodzimy na boisko i gówno mnie obchodzi, kto wygra. Widzew przegrał 0:1. Po meczu wszedłem do klubowej kawiarni, zapytałem świtę z Łodzi: - Są jakieś pretensje? Pokręcili przecząco głowami. - To dziękuję. I pojechaliśmy.

Boniek mówi: nie ma końca

Jarguz podkreśla, że z Widzewem miał jednak dobre relacje. To on sędziował mecz towarzyski, w którym ówcześni piłkarze łódzkiego klubu grali z poprzednikami. Wiadomo, sędziom z włókienniczego miasta nie do końca się to podobało, wymierzono im policzek. Po meczu bankiet, wśród gości występujący już wtedy we Włoszech Zbigniew Boniek. - Impreza na cztery fajerki, a tu orkiestra gra, że to już koniec - mówi były sędzia. - Boniek wszedł na scenę: - Nie ma końca! Zapłacił muzykom z własnej kieszeni, tańczyliśmy do piątej nad ranem.

I jeszcze raz Widzew, tym razem przed meczem z Górnikiem Zabrze. Łodzianie mieli obowiązek zorganizować nocleg sędziom. Padło na jakiś obskurny hotelik. Jarguz zadecydował, że w takich dziadowskich warunkach on i jego liniowi spać nie będą. W ośrodku w Mikołajkach jego bliskim współpracownikiem był człowiek, którego brat pracował w jednym z najlepszych hoteli w Łodzi. Niby miejsc nie było, ale jeden telefon sprawił, że nagle znalazły się trzy pojedyncze pokoje. Na dole trwał bankiet, bawili się nauczyciele, impreza tylko dla nich, ale Jarguz poprosił, żeby znajomy pomógł im się tam dostać. Udało się.

- Siedzimy przy stoliku, dziewczyny fajne na sali, ja nigdy od tego tematu nie stroniłem, każdy z nas już coś sobie upatrzył. Salę od recepcji hotelu oddzielono szybą, na której powieszono zielone kotary. Wyglądam przez jedną z nich, a tam macha do mnie Stefan Wroński, kierownik Widzewa. Szybko dowiedział się, że zmieniliśmy hotel... Woła nas na zewnątrz, ale nam tu w środku dobrze, siedzimy. Wroński zniknął przy recepcji, po chwili jednak pojawił się na bankiecie: - Ja przepraszam, ale mi tu powiedziano w hotelu, że nie ma miejsc. Przysiadł się i robi podchody...

- Słuchaj, ty jesteś w wielkiej komitywie z Marianem Olejnikiem, kierownikiem Górnika, i trenerem Hubertem Kostką, idź, zadzwoń po nich i wspólnie pogadamy - poprosiłem. Zrobił duże oczy, ale poszedł, a raczej udał, że poszedł. Chwilę wcześniej powiedział nam jednak, gdzie nocuje Górnik, więc ja za telefon i dzwonię do Kostki: - Hubert, jest tu Wroński z Widzewa, weź Olejnika i chodźcie do nas. Pogadamy, po małym kieliszku wypijemy. Przyszli. - Dziś się spotykamy, jutro się spotykamy, tak powinno być - powiedziałem. Jak się później dowiedziałem, Wroński o drugiej w nocy dzwonił do prezesa Widzewa z wiadomością, że z Górnikiem to na pewno nie wygrają. Ja byłem taki numerant.

Albo jeszcze inna historia z Widzewem. Gazety napisały, że po meczu w Łodzi wypiłem...sześć kilogramów kawy. Bzdura totalna, ja miałem dostęp do kartek na opony, w końcu ośrodek w Mikołajkach należał do Stomilu. Kartki na opony można było wymienić na wszystko, niczego mi nie brakowało. Za jakiś czas znów jechałem do Łodzi. Bufetową w ośrodku wypoczynkowym poprosiłem, żeby w torebkę papierową wsypała mi cztery paczki kawy. Na stadionie weszliśmy do holu, poprosiłem, żeby zawołano Wrońskiego. Przyszedł, a ja tą kawą rąbnąłem o posadzkę: - Pozbieraj te sześć kilogramów kawy, które rzekomo wypiłem.

W 1982 roku o mistrzostwo Polski Śląsk Wrocław walczył z Widzewem. W ostatniej kolejce wrocławianie podejmowali Wisłę Kraków, wtedy zespół przeciętny. Zwycięstwo Śląska dawało mu tytuł, w składzie reprezentanci Polski. Mecz prowadził Jarguz.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×