Maciej Terlecki: Ojciec się starał, ale choroba była od niego silniejsza

- Ojciec był uzależniony od świata futbolu, jego adrenaliny. Nie potrafił bez tego żyć - mówi Maciej Terlecki, syn Stanisława. Jeden z najlepszych dryblerów polskiego futbolu zmarł 28 grudnia w Łodzi, miał 62 lata.

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Stanisław Terlecki Newspix / Grzegorz Michałowski / Na zdjęciu: Stanisław Terlecki

Marek Wawrzynowski, WP SportoweFakty: Jest pan podobny do ojca?

Maciej Terlecki: Tak, im jestem starszy, tym bardziej widzę podobieństwa. Choćby to, że zostawiamy wszystko na ostatnią chwilę. Żona się wścieka, że musi być perfekcyjnie, a ja zawsze zaczynam za pięć dwunasta i jakoś mi się udaje.

Widzę jeszcze kilka rzeczy. W młodzieżowej kadrze Polski miał pan problem adaptacyjny, dwa razy uciekał ze zgrupowania. Ojciec też miał problemy z rówieśnikami, nie mógł z nimi znaleźć wspólnego języka.

Moja sytuacja była inna. Dostawałem za nazwisko. Nawet później gadałem z chłopakami i przyznawali: "Wiesz co, przed zgrupowaniem powiedzieliśmy sobie, że cię zniszczymy, nie będziemy z tobą rozmawiać, podawać ci piłek. Za to, że nazywasz się Terlecki. Ale potem, jak cię poznaliśmy, okazało się, że jesteś taki jak my".

Nie "woził się" pan? Ojca tak odbierali, czytał przy wszystkich "Ulissesa" Joyce'a, jakby chciał się wywyższyć.

Ze mną było inaczej. Ojciec lubił odgrywać różne role. Zresztą, jego życie to historia na hollywoodzki film. Teraz widzę, że furorę robi film o facecie, który wyszedł z narkotyków i został Iron Manem, a ojciec miał znacznie większe przeżycia.

Jaki to by był film?

Jaki pan chce? Thriller polityczny, komedia, dramat. Na pewno był osobą pasjonującą. Do Stanów wyjeżdżał jako chłopak zadufany w sobie, a wracał już jako człowiek bardzo otwarty. Dziennikarze do niego ciągnęli, kochali go. Ojciec ich wychowywał, a rzucał anegdotami nieprawdopodobnie. Trochę brak mi dziś takich zawodników z charyzmą, showmanów. W filmie "Buntownik z wyboru" jest taka scena, jak chłopak pracujący na budowie zagaduje do dziewczyny i podchodzi do nich student Harvardu i próbuje go ośmieszyć, rzucając cytatami z jakiejś poważnej książki. Wtedy bohater podchodzi do niego i mówi: "Teraz cytujesz trzeci rozdział, a zaraz zmienisz zdanie, bo w piątym jest napisane co innego, a na drugim roku studiów przeczytasz inną książkę i powiesz znowu coś innego". Często ludzie powtarzają bezmyślnie cudze rzeczy. Słyszę czasem jakiegoś komentatora, który powtarza cudze cytaty. A ojciec miał wszystko własne, był oryginalny.

Co na przykład?

Na przykład: "Mówi się, że piłka szuka napastnika. A to nie ma nic wspólnego z prawdą". Zobacz na najlepszych zawodników, jak Lewandowski obserwuje piłkę. Dlaczego obrońca zwykle wygrywa pojedynek z napastnikiem? Bo ma tylko jedno zadanie. Obserwuje piłkę i chcę ją wybić. Dlatego napastnik też najpierw musi wygrać pojedynek. I dopiero potem robić dalsze kroki. I to właśnie ojciec mówi. Może to nie było nie wiadomo co, ale to były jego własne przemyślenia, wynikające z nabytej wiedzy.

Stosował pan te jego rady?

Tak. Na przykład ojciec kiedyś powiedział: "Graj tylko zewnętrzniakiem, prawym, lewym. Nie będą w stanie cię skontrolować. Najlepiej takie krótkie uderzenia ze stawu skokowego". Graliśmy na utrzymanie i trener mówi: "To, co grasz, to bajka". Ojciec oczywiście przeginał i dokładał zadań. Ale on to analizował i dochodził do pewnych wniosków.

Wróćmy do filmów i zacznijmy od politycznego thrillera. Po aferze na Okęciu (chodziło o to, że kilku piłkarzy, w tym Terlecki, przeciwstawili się wyrzuceniu z reprezentacji bramkarza Młynarczyka, którego kierownictwo oskarżało o to, że stawił się pod wpływem alkoholu - przyp. red.) wyjechał do USA i nie wziął udziału w mundialu w 1982 roku. Został zniszczony?

Sam nie wiem. Na pewno duże znaczenie miało, że był krnąbrny na zasadzie "ja nie będę nikogo przepraszał i tak dalej".

Jego koledzy z Widzewa po aferze na Okęciu ukorzyli się w PZPN, a jemu zapomnieli powiedzieć, że jadą przepraszać. Został sam. Miał pretensje.

Trudno mu się dziwić. Kiedyś można było zniszczyć politycznie, mogło przyjść ZOMO albo esbecja, a dziś niszczy się finansowo. Jakiś prezes może iść do naczelnego i potem dostajesz informację: "Jak będziesz dalej taki niezależny i neutralny, więcej pracował nie będziesz". I myślisz: "Mam kredyt, dzieci, może nie ma co się rzucać". Rozmawialiśmy potem z ojcem, pytałem go: "Nie myślałeś, że masz dzieci?". Jak masz dzieci, musisz inaczej myśleć.

Ale finansowo z czasem miał niezależność.

Ok, ale zamiast jeść małymi łyżeczkami, chciał realizować wielkie idee. Miał pomysły z kosmosu. Oczywiście miał też dobrze prosperującą firmę, sprzedawał farby antykorozyjne do PKP. A potem miał firmę z Pawłem Gmochem, synem Jacka, i wspólnikiem z Grecji, która malowała tabor kolejowy. Dobrze to prosperowało, ale ojciec zamiast się tego trzymać, nagle spoczął na laurach. "To nie jest to, co chcę robić".

Dlaczego?

Bo był drapieżnikiem. Był sportowcem i nagle musiał prowadzić inne życie.

Wszystkich to czeka.

I wielu sobie nie radzi. Niektórzy zostają przy piłce, przy tej adrenalinie.

Niektórzy zostają trenerami.

Ale nie każdy może być trenerem. Ojciec był wybitnym technikiem. Potrafił na przykład z miejsca dograć piłkę zewnętrzną częścią stopy za plecy innego zawodnika. I potem wymagał od innych, żeby robili to samo. A oni nie potrafili. I ojciec zaczynał się wkurzać.

Przypadek Bońka, który mówi: "Jak jesteś dobry, to możesz zagrać wszędzie". A problem polega na tym, że on potrafił zagrać wszędzie i myśli, że każdy tak może.

Gdy prowadziłem drużynę w okręgówce, mówiłem: "zrobimy to, zrobimy tamto. Jak w Lidze Mistrzów, analiza i tak dalej". Mam wyliczony taktyczny trening, a tu przychodzi dwóch obrońców. Ciągle się denerwowałem, ale potem sobie powiedziałem: "ok, to nie jest profesjonalna piłka". Jak samochód jedzie 180 na godzinę, nie ma sensu irytować się, że nie jedzie 240.

Zastanawiam się nad jego straconymi szansami. Choćby mundial w 1978 roku. Niby był kontuzjowany, ale jeszcze w latach 80. udzielił wywiadu, w którym się żalił, że był prawie gotowy do gry, ale w ramach testów na to, czy jest zdrowy, kazali mu kopać piłką lekarską z 16 metrów.

Mówił o tym, ale to chyba takie dorabianie. Ówczesny selekcjoner Jacek Gmoch był bardzo za ojcem. Strasznie ambitny facet, który miał problem z Górskim. Mógł mieć nawet większą wiedzę od Górskiego, ale nie mógł powtórzyć jego wyników. I co, teraz odstawi zawodnika, na którego liczy? Nie wierzę.

To jak to było z tym Okęciem, to go wykończyło? Jak bomba z opóźnionym zapłonem?

Nie, ale był rozżalony.

Więc co?

Potem, po latach chyba, czekał na pomoc, aż ktoś go do jakiejś instytucji wsadzi, żeby mógł pracować w piłce. Patrzę na takiego Janka Tomaszewskiego - pierwszy od krucjat przeciwko PZPN. A Boniek zaprosił go na kilka meczów...

...załatwił obecność na rozdaniu nagród w UEFA, coś tam dostaje z klubu wybitnego reprezentanta.

Tak się załatwia sprawy. No i pan Janek jest już pierwszym zwolennikiem związku. A jeszcze niedawno chciał się boksować na ringu. Jak mówił ojciec chrzestny: "Z przyjaciółmi bądź blisko, a z wrogami jeszcze bliżej". Stara zasada wojenna: "Jeśli kogoś nie możesz pokonać, przyłącz się do niego". Chyba ojciec czekał, aż ktoś go doceni. Sam nie był taki, żeby do kogoś zadzwonił. A mógł być jakimś doradcą do spraw piłki młodzieżowej.

Czy historia Stanisława Terleckiego to materiał na fascynujący film?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×