Maciej Terlecki: Ojciec się starał, ale choroba była od niego silniejsza

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Jak w przypadku Włodzimierza Smolarka?

Może coś takiego. Spotkałem kiedyś Smolarka i miał taką posadę, że pomagał przy naborze młodych zawodników.

Chyba nie o to chodzi, żeby słynny zawodnik dostawał pieniądze za samo bycie?

Ale czasem warto komuś podać rękę. Prowadzę szkółkę i brałem ojca na treningi. "Dlaczego mam komuś płacić, wolę tobie, jesteś byłym reprezentantem". Ale jemu ciężko było się odnaleźć w takiej codziennej pracy. To problem wielu piłkarzy. Piosenkarze, aktorzy.

Żyją czasem przeszłym?

Chodzi raczej o adrenalinę. O to, że jedziesz autokarem, policja cię eskortuje, potem kilkadziesiąt tysięcy osób na meczu krzyczy, ktoś bluzga, ktoś cię chwali i tak dalej. Kamery, wywiady, wielkie zainteresowanie, wszystko się kręci wokół ciebie. A potem kariera się kończy, wypatrujesz tego dziennikarza z dyktafonem i cisza.

Czyli: "Piłkarze! Udzielajcie nam wywiadów, bo potem będzie za późno".

Czasem któryś zawodnik po przegranej odmawia wyjścia przed kamerę. Chłopaki się denerwują, a ja mówię: "spokojnie, kiedyś przyjdzie taki czas, że sam będzie dzwonił".

I to ten brak adrenaliny powoli go wyniszczał?

Tak, myślę, że właśnie to.

Ale mówimy o Stanie Terleckim, inteligencie, historyku, bo przecież studiował na uniwersytecie, dziecku chemików.

A co - naukowcy nie mają depresji? Nie ma reguły. Każdemu coś siedzi w głowie. Dlaczego najlepszymi terapeutami są dawni uzależnieni? Jak ten Robert Rutkowski, były koszykarz. Dlaczego jest tak dobry? Bo był po drugiej stronie. Jak człowiek jest czysty, nigdy tego nie zrozumie. Jak w tym dowcipie, że spotykają się koledzy ze szkoły, jeden miliarder, drugi bezdomny. Bezdomny pyta: "Co u ciebie?" Bogaty odpowiada: "Stary tragedia. Nie chce się żyć". "Jak to?". "Zepsuł mi się najnowszy Bentley, musiałem zmienić na jaguara. Ale też coś z nim nie tak i muszę teraz mercedesem jeździć. Daj spokój. A u ciebie?". "Ja nic nie jadłem od trzech dni". "No to się zmuś". Także łatwo oceniać, nie znając perspektywy. Mówią: "Tyle zarobił, tyle miał". Ale nie siedzą w jego głowie.

Ale pan był najbliżej.

Byłem i też do końca nie rozumiem. Wiem, że się starał. Ludzie też mu pomagali. Ale choroba była silniejsza.

Padło słowo depresja.

Tak. Brał leki, ale to były leki starej generacji i nie był w stanie z tego wyjść.

Uzależnił się?

Tak. Ta adrenalina, biznes piłkarski, to go kręciło. Choćby wtedy, gdy był menedżerem w Legii. Wtedy, jak Legia grała z Sampdorią. Włoscy działacze weszli do pokoju sędziów i postawili dwóch ochroniarzy. Ojciec to zauważył i chciał tam wejść zgłosić zmianę, a ci goryle nie chcieli go wpuścić do pokoju, więc on ich z łokcia i wpakował się do pokoju sędziowskiego, a tam działacze Sampdorii, sędzia, obserwator... Chcieli Legię skręcić, ale wyszedł młody Kowalczyk i ich załatwił. Takie akcje, tym żył... a potem analiza, siedzisz, piwko do piątej... i to wszystko nagle się kończy.

Pił?

Nie, tak nie można powiedzieć. Każdy pije. Ilu jest tzw. "working alkoholic", którzy sobie wieczorem pół butelki wina wypiją albo 2, 3 piwa, a rano normalnie wstają do pracy. Więc tak sobie siedzieliśmy wieczorem, on popijał piwko, puszczał muzykę. Uwielbiał Electric Light Orchestra, Toto i takie klimaty z lat 80. I ja też to uwielbiam, REO Speedwagon, Cindy Lauper czy Lionel Richie przypominają mi najlepsze lata moje życia. Ojciec potem, gdy tego wszystkiego już nie było, nie mógł spać. Ktoś mu doradził: "weź pół tabletki". Potem pół zamienił w całą, potem w dwie i tak to poszło.

A ta wasza wojna medialna? Dlaczego do tego doszło?

Ojciec sprzedał mieszkanie za pół ceny. Pamiętam, że przyjechaliśmy z chłopakami do niego i do babci i czuliśmy, że coś nie gra. Gdy się okazało, że sprzedał mieszkanie, przyblokowałem konta, żeby ratować, co się da. Żeby babcia miała z czego żyć.

Przekręcili go?

Nie, tak nie można powiedzieć. Po prostu szukał szybkich pieniędzy i hieny się rzuciły. Oczywiście, mam pretensje. Ludzie z agencji nieruchomości widząc, że mają do czynienia z chorą osobą, powinny się skontaktować z rodziną. Albo notariusz... A jednak wszyscy czerpali z tego korzyści.

I co dalej?

Ojciec dzwonił i wygrażał, ale byłem nieugięty, więc poszedł do mediów. Musiałem odpowiedzieć, choć nie chciałem.

Czytam komentarze pod artykułami, utrzymane w tonacji oskarżycielskiej, że mogliście więcej zrobić. Mogliście?

Ale ci ludzie publicznie to powiedzą? Zawsze możesz więcej. Ale zrobiliśmy dużo. Nie możemy mieć pretensji do siebie. Woziliśmy na leczenie, załatwialiśmy pracę. A on uciekał.

Jak to?

Mój przyjaciel ma firmę poligraficzną. Zatrudnił ojca. Mówi: "będę płacił panu, ale nie musi pan przychodzić na konkretną godzinę. Po prostu musi pan swoje zrobić". Dzwoniłem do kolegi i pytam: "jak mu idzie". A on mówi, że bardzo dobrze, że ludzie go lubią, że grają w piłkę w przerwach i tak dalej. Ale po dwóch tygodniach po prostu przestał przychodzić. I co zrobisz? Dlatego rozmawiamy, bo chcę, żeby pewne rzeczy były jasne. Narażam się na ataki, ale chcę wyjaśnić.

Hejterom?

Po prostu.

Łatwo oceniać z boku.

Wie pan co... ojciec robił takie rzeczy, że moja mama była już na tamtym świecie. Udaru dostała, miała trzech komorników na mieszkaniu. Trzy, cztery lata pracowaliśmy, żeby z tego wyjść. Wstawaliśmy o 5, 6 rano, mama również, i ciężko pracowaliśmy. Wszystkie oszczędności odkładaliśmy, dogadywałem komorników, żeby tylko na mieszkanie nie weszli.

Skąd to się wzięło?

Wróciły stare karty kredytowe... a nie wiemy, co jeszcze zostawił. A moja mama ma 500 złotych emerytury. I tak się kończy ta piękna bajka...

A zaczyna dramat...

Tak, kiedyś mama przyjechała do mnie, jedna strona sparaliżowana. Ciągnęła coś za sobą i nie czuła tego. Żona, która jest po medycynie, krzyczy: "mama ma udar!". Przestała palić, wyszła z tego i teraz jest inną kobietą. Mieszka z siostrą, pomaga przy wnuczce. Jest aktywna. I jeszcze ojcu chciała pomagać, woziła mu zupki, ozór w sosie chrzanowym. Uwielbiał to. "Mama, co ty robisz?!" pytaliśmy. A ona do końca za nim była...

Próbowaliście zaprosić go na święta…

Mama dzwoniła, mówiła: "wnuki chcą cię widzieć". I on się cieszył, a potem się wycofywał, nie odbierał telefonów.

Wstydził się?

Nie wiem, może... Tak sobie myślę, moi chłopcy teraz mają takiego fioła na punkcie piłki i wypytują o dziadka. Antoś jest szczupły i wytrzymały jak dziadek, a Krzyś silny jak ja, wybuchowy, z przyspieszeniem. I szkoda, że ominął ich taki moment, żeby poopowiadał im, pograł z nimi.

Pamięta pan wasze ostatnie spotkanie?

Wiele razy rozmawialiśmy, ale takie, które chcę najbardziej zapamiętać, to jeszcze z czasów, gdy mieszkał w Pruszkowie. Przyjechałem po niego, pojechaliśmy zwiedzać groby. Tam gdzie teraz leży ojciec ze swoją mamą, która zresztą zmarła kilka miesięcy wcześniej. I ojciec Antosia za rękę, ja Krzysia. I to była prawdziwa rodzina. Wspominał to długo. Ale potem jakoś nie mógł się przełamać.

A potem?

A potem był chory. Spotykaliśmy się w szpitalu. On przepraszał, ja mówiłem: "ok, pomyślmy co dalej". Obiecywał poprawę, brał się do roboty, ale dwa, trzy tygodnie i wszystko wracało do "normy".

Czy historia Stanisława Terleckiego to materiał na fascynujący film?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×